Hej,
podczytuję Was od kilku tygodni. W końcu zdecydowałam się zarejestrować i napisać. Jestem prawie pewna (99%

), że mam nerwicę lękową. Jestem teraz na takim etapie, że udało mi się trafić na tym forum na kilka pocieszających i wyjaśniających informacji i staram się wdrożyć jakieś zmiany w moim myśleniu i blokować myśli lękowe. Bardzo wielu rzeczy na pewno nie wiem, ale też kiedy próbuję wczytać się dokładniej trafiam na wiele informacji, które mnie jednak nakręcają (typu informacje o objawach + zaraz opisy chorób, których dana osoba się bała). Postanowiłam się więc przywitać, opisać krótko moją historię i zapytać o kilka objawów, które są dla mnie niejasne....może ktoś z Was znajdzie chwilkę i mi odpowie
Moja sytuacja jest taka, że mam Hashimoto + tężyczkę utajoną. Ciężko mi stwierdzić, które objawy są nerwicą lękową, które efektem dobierania (jestem dopiero 3 miesiące po diagnozie) właściwej dawki hormonów...ale jestem pewna, że jestem osobą zaburzoną i diagnoza, badania były zapalnikiem do reakcji łańcuchowej i natrętnych myśli lękowych. To tylko dwa słowa wstępu, nie będzie tu nic więcej na temat innych chorób (gdyby ktoś się wystraszył)
Pierwsze objawy (nerwicy / tężyczki lub tężyczki wynikającej z nerwicy) zaczęły się u mnie 2 lata temu. Podczas narady (pracowałam wtedy jako kierownik dość dużego działu i byłam typowym pracoholikiem, które je, śpi i pracuje, a w weekendy realizuje dodatkowe projekty) złapałam wzrok innego pracownika i tak jakbym się go wystraszyła, co spowodowało, że zesztywniał mi kark. Od tego sztywniejącego w sytuacjach stresowych karku wszystko się zaczęło. Kark spędzał mi sen z powiek i stał się głównym tematem moich myśli (to chyba analiza nerwicowa

). Cały czas się zastanawiałam czy kark mi zesztywnieje, czy też nie. Sztywniał może raz na miesiąc, ale myśl o tym towarzyszyła mi non stop. Raz udawało mi się "nie przejmować" (chociaż było to dla mnie ogromnie trudne i przerażające) i starałam się nie wycofywać, normalnie uczestniczyć w życiu, raz mnie to pokonywało, unikałam znajomych, a nawet rodziny. Latem bywało lepiej (wzrastał mi poziom witaminy D, magnez był wtłaczany w tkanki więc na kilka miesięcy wszystko się uspakajało). Po półtora roku takiego funkcjonowania w totalnym chaosie myślowym, dużym stresie i ogromnym skupieniu na sobie i swoim karku nadszedł okres 2-3 miesięcy ogromnego stresu. Wtedy dołączył się stan, który nazywam "dyskomfortem w głowie". Ten stan niepokoi mnie czasem do dziś i gdyby ktoś mógł mi dać znać czy miał do czynienia z czymś takim to byłabym wdzięczna. Jest mi bardzo ciężko opisać ten stan, czuję wtedy najczęściej jakbym była lekko roztrzęsiona, ale "od środka", czuję lekkie napięcie z tyłu głowy i jest mi bardzo ciężko się skupić, jestem wtedy dużo bardziej niezdarna. Mam autentycznie wrażenie, że czuję wtedy jakby dyskomfort w mózgu, jakieś napięcie, mam poczucie, że coś jest nie tak. Czasem się śmieję, że mam ochotę podrapać się w mózg hmm. Po tych 2-3 miesiącach ogromnego stresu znów o dziwo jakoś się podniosłam, raz było lepiej, raz gorzej, ale mniej więcej funkcjonowałam. Nawet teraz, gdy to opisuję, czuję lęk i mam myśli lękowe, których na szczęście daję radę nie "chwytać"

Minęły kolejne 2 miesiące i rozłożył mnie na łopatki dużo mniejszy stres, który kiedyś nie byłby problemem. W czerwcu było ze mną już naprawdę źle, byłam non stop zmęczona, kark miałam sztywny prawie non stop, czasem drgnęła mi głowa, mrowienie w rękach i nogach i takie rozedrganie, które dopadało mnie na całe dnie i powodowało, że stawałam się aspołeczna. W czerwcu dostałam ataku paniki, który trwał 4 godziny

To mnie skłoniło do szukania przyczyny moich dolegliwości, ponieważ na tamtym etapie absolutnie uważałam, że na pewno jest jakaś fizyczna przyczyna, że to nie psychika. Wszystko co w tamtym okresie się ze mną działo było dla mnie wielką, czarną otchłanią, miałam wrażenie, że oszaleję, nie umiałam znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia. Wtedy właśnie okazało się, że mam Hashimoto i niestety kilka guzków w tarczycy...nie miałam pojęcia, że tak jest w wielu przypadkach hashimoto, że nie jest to tak groźna sprawa. Musiałam mieć pierwszą w życiu biopsję. Na jej wynik (chociaż we względnym spokoju, zapewniana przez lekarzy, że to profilaktyczna biopsja) czekałam 10 dni, a każdy dzień (chociaż niby funkcjonowałam nieźle i odganiałam złe myśli) zjadał mnie od środka. Po 10 dniach dostałam wynik, że wszystko jest ok, że to zmiany typowe dla hashimoto, przepisano mi hormony i ...zaczęła się jazda. Miałam po 3 ataki paniki dziennie, zaczęłam się bać samotności i ciemności, drętwiała mi szczęka, traciłam jakby czucie w uchu (to mięśnie się napinały), zapadałam się. Znów o dziwo udało mi się trochę podnieść i po 3 tygodniach dawałam sobie radę coraz lepiej. Wtedy wyjechałam na kilka dni podczas których robiliśmy ok 20 000 kroków dziennie...nie wiedziałam wtedy, że mam tężyczkę utajoną i że takim wysiłkiem wypłukuję sobie magnez i jak wróciłam zaczęło się piekło. Miałam wszystkie objawy, które miałam wcześniej + doszło jakieś dziwne wyładowanie w mózgu. Jakby co 3-4 sekundy mnie zatrzymywało i resetowało w ułamku sekundy. Straszne to było. Szczęka i ucho drętwiały mi non stop. Zaczęłam sobie wkręcać straszne scenariusze. Na początku sierpnia zdiagnozowano u mnie tężyczkę utajoną, która logicznie tłumaczyła mój stan, łącznie z atakami paniki. Po 2 miesiącach leczenia (bez ani jednego ataku paniki) zmarł mój sąsiad. No i tu już chyba poleciałam schematem. Najpierw myśli, które wydawały się niegroźne, potem już lekka panika...aż wpadłam w jakieś doły, depresje, czarne myśli towarzyszyły mi non stop. Mój mózg leciał z mega prędkością i każdą negatywną myśl chwytał i robił z niej kulę śniegową. Cokolwiek zobaczyłam czy przeczytałam od razu miałam schizy. Większość z nich była bardzo powiązana z tym, że mam chorobę autoimmunologiczną, ale były też inne myśli. W zeszłym tygodniu zaczęłam doświadczać stanów strasznej depresji, mam wrażenie, że schemat u mnie to myśli -> lęk -> depresja -> odcięcie myśli -> polepszenie -> myśli -> lęk...
Bardzo pomogło mi to co do tej pory wyczytałam. Jakieś 4 dni temu miałam derealizację, patrzyłam na ręce i nie rozumiałam co widzę, wiedząc jednocześnie, że to moje ręce. Wszystko naokoło było dziwne, dziwnie się czułam chodząc. Nakręcałam się do momentu, w którym przeczytałam, że to wyrzut adrenaliny połączony ze spadkiem dopaminy. Uspokoiłam się, przeszło po kilku godzinach

To był chyba moment, w którym dotarło do mnie, że mam nerwicę lękową (wiem, długo mi to zajęło) i muszę zacząć działać. Dziś czuję się dużo lepiej, ale lęk się czai i czasem dochodzi do głosu, podobnie jak złe myśli. Staram się to wszystko blokować i funkcjonować. Jeśli chodzi o moje życie na zewnątrz to funkcjonuję 100 razy lepiej, od kiedy wiem, że mam tężyczkę, czyli od dwóch miesięcy do mojego karku staram się nie przywiązywać żadnej wagi, najwyżej przeskoczy jak będę z kimś rozmawiać, no trudno

W ciągu tych dwóch miesięcy z rodziną i przyjaciółmi widziałam się więcej razy niż przez cały poprzedni rok. Jednak myśl lękowa o karku potrafi wracać, staram się ją odpędzać i działam dalej. To co na dzisiaj mnie martwi to taki dziwny stan tego dyskomfortu w głowie, połączony z brakiem koncentracji, zmęczeniem. Trochę jakby mi ktoś nagle baterie wyjął i coś tam dziwnego działo się w głowie. Będę bardzo wdzięczna (i bardzo zdziwona

), jeśli ktoś z Was przeczytał wszystko i mógłby mi dać kilka rad co dalej, jak teraz postępować i się bronić, żeby iść do przodu

Jak wspomniałam, boję się trochę na tym etapie wczytywać w forum, bo każda wzmianka o chorobie, o podejrzeniu choroby powoduje, że puls mi rośnie i czuję strach.
