Jej, cieszę się, że tu jestem, długo się zastanawiałam czy napisać czy nie, ale znalazłam tu wiele pomocy i ukojenia. Historia jest długa - uprzedzam

ale n nadzieję, że jakieś dobre duszyczki się znajdą i mi przemawia do rozumu owładnietego nerwica

Generalnie sprawa wygląda tak, że z nerwica borykam się od 4 miesięcy. Dla jednych mało, dla drugich dużo. Chodzę też do psychoterapeuty. Nerwica wybuchła w połowie stycznia tego roku. W sierpniu ubiegłego roku objęłam nowe, kierownicze stanowisko. Bardzo bałam się jak to będzie, ale nie bardzo miałam jak odmówić. Tylko niestety oprócz spraw papierowych, musiałam także zajmować się innymi sprawami, bo pracuje w przedszkolu czyli dziećmi a nawet ciągłym sprzątaniem. Wiele razy się stresowalam ale myślałam, że jestem chyba kurde jakąś niezniszczalna, że dam radę, bo zawsze wszystko musiałam mieć na tip top i wszystko pod kontrolą. To tak słowem wstępu :p ponadto jestem od 5 lat w związku, z którego jestem bardzo zadowolona, mamy do siebie duże zaufanie i się kochamy. Ale zdarzyło się tak, że przez moją koleżankę poznałam takiego chłopaka i sobie z nim pisałam po prostu po kolezensku, nie było w naszych rozmowach żadnych podtekstow i nigdy, podkreślam nigdy nie pomyślałam, że mogłoby być mi coś więcej. Mój chłopak o tym wiedział, niczego nie ukrywalam. Traktowała go naprawdę jak dobrego kolegę, nawet sobie myślałam jak będzie fajnie jak będzie na naszym weselu. No i pojechałam do tej koleżanki i w sumie tam pierwszy raz się wspólnie w 3 spotkaliśmy. Spoko, fajne, pierwsze miasto, potem impreza w 5 osób w sumie i wtedy mi powiedział, że się mu podobam. Najgorsze chyba było to, że ja też się w nim zauroczylam, przyznaję bez bicia choć dopiero po paru miesiącach jestem w stanie dopuścić to do siebie. Tak bardzo się przestraszyłam, że mogę stracić mój związek, że dostałam atatku paniki ale dopiero na drugi dzień, bo w ogóle spałam 3h, napilam się tylko kawy naprawdę mocnej, żeby mnie na nogi postawiła a ogólnie w ogóle kawy nie pije. Na początku myślałam, że to kac ale w nocy już mnie budziło trzęsienie i ściski w klatce. Boże, nie wiedziałam co mi jest. Czułam i nadal czuje ogromne poczucie winy w stosunku do mojego chłopaka, że mogłam sobie na taką zazylosc emocjonalna pozwolić. Tak wiem, mogłam to przewidzieć ale nie przewidzialam, przysięgam gdybym tylko wiedziała co mnie czeka. Nie rozumiałam co się dzieje z moim cialem. Zerwałam z nim całkowicie kontakt, bo on jeszcze był taki, że wbijal mi, że mam wyrzuty sumienia co do mojego chłopaka co tylko mnie pogrążalo. Przez prawie 3 miesiące nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że coś się może dziać z moim związkiem, że on na tym ucierpiał. Zaczęłam się bać, już wtedy po tym feralnym weekendzie, że przez to, że się zauroczylam w tym chłopaku, to straciłam uczucia do swojego chłopaka. To jest najgorsze co mnie spotkało w życiu. Mam natretne myśli o naszym związku, o tym czy go kocham, bo skoro kocham to czemu nie potrafię się z niczego cieszyć, ciągle coś mnie blokuje. A ja nie wyobrażam sobie życia z nikim innym, jakby mojego związku miało nie być to wolałabym umrzeć. Miałam takie dni, że serio śmierć wydawala mi się jedynym rozwiązaniem. Te natretne myśli nie dają mi żyć, cały czas analizuje swoje uczucie i czy na pewno kocham, czy na pewno kocham. Tak bardzo pragnę, żeby mój chłopak był szczęśliwy i obwiniam siebie za to, że nie mogę mu tego dać. Nie chcę go krzywdzic

już wolałabym sobie coś zrobić niz żeby on cierpiał. Tak bardzo nienawidzę siebie samej za to, że mam takie myśli i uczucia, że może nie kocham. On jest najlepszym kimś co mogło mnie w życiu spotkać. Cały czas mnie wspiera choć widzi jaka jest sytuacja. Psycholog twierdzi, że to wszystko nerwica, że zawsze obiera sobie to co dla nas najważniejsze, że gdyby miała obrać coś co nie ma dla nas znaczenia to by nie istniała. Błagam, nie oceniajcie mnie, nie robiłam niczego celowo, jestem naprawdę ba skraju. Nawet nie wiecie, ba! Właśnie doskonale wiecie jak pragnę z tego wyjść. Chcę żyć, cieszyć się i nie mieć ciągle tych natretnych myśli i uczuc, one są tak natretne, że zaczynam w nie wierzyć i wtedy już nie mogę wytrzymać sama ze sobą, poziom nienawiści do samej siebie sięga zenitu. Straciłam kontrolę nad życiem, emocjami i całkowicie przestałam sobie ufać. Doszło nawet do tego, że bałam się iść np na miasto czy imprezę i, że jakiś facet się na mnie popatrzy, ja z nim porozmawiam i poczuje to samo co do tamtego chłopaka czyli się zaurocze wbrew sobie, bo całkowicie straciłam zaufanie. Najgorzej jest właśnie nie ufać samej sobie... Tak głowa oszukuje. Zawsze byliśmy takim fajnym związkiem i fakt, bo oboje to przyznalismy trochę się wtedy przed tym wszystkim oddaliśmy ale żadne z nas tego tak nie zauważalo. Ja nigdy nie miałam żadnych wątpliwości co do swojej miłości a teraz jak tak jest to jakby mi kto a życie wziął do buzi, przezul i wyplul. Nie mam może już ataków paniki ale trzęsie mnie cały czas, ucisk w klatce i te myśli

gdy się budzę i idę spsc2, przez cały czas, non stop. Chciałam też z tego miejsca podziękować Victorowi i Divinovi za to, że robicie takie wpisy i filmiki na yt, jest to budujące ale ja jestem oporna chyba

nie potepiajcie, ja jutro tak wystarczająco się potępiam. Pozdrawiam wszystkich, łączymy się, razem ją pokonamy

prawda?