Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Despotyczni rodzice, czyli Szamanka opowiada

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Szamanka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 27 listopada 2014, o 13:23

30 grudnia 2014, o 00:16

Hej.
Postanowiłam się tutaj trochę wyżalić, może są tutaj osboby, które przechodzą podobne problemy.
Moje zaburzenia lękowe pojawiły się na tle stosunków rodzinnych. Długo tego nie widziałam, natomiast czułam to już od końca gimnazjum (mam 21 lat). Od samego początku byłam cichym dzieckiem z gatunku grzecznych i nie sprawiających problemu. Wzorowa w szkole, zawsze najlepsze oceny, nie szalejąca. W gimnazjum nie piłam, nie chodziłam na imprezy, nie paliłam, w liceum to samo. Plusem było to, że rodzice mieli do mnie zaufanie na tyle, żebym mogła jeździć na koncerty, nawet sama w naszym mieście, nei było problemu z chodzeniem na imprezy typu osiemnastki. Miałam chłopaka 5 lat starszego ode mnie, problem z nim był, ale chodziło o jego osobowość, nie o to, że w ogóle był. Wszystko zmieniło się, kiedy urodził się mój brat. Kocham go, nie wyobrażam sobie życia bez niego, ale fakt faktem, zmienił moją pozycję w rodzinie. Już przedtem byłam mocno samodzielna, jeśli mogłam coś załatwić sama, to robiłam to sama. Nagle zmieniłam się w pomocnicę. Zrób to, zrób tamto, nie tak, najpierw myśl, potem rób, masz dziurawe ręce. Tutaj już widać, że nie chodziło tylko o to, żeby im pomóc, ale żeby zrobić tak, jak oni chcą. Prym wiedzie mama, jeśli coś ie jest zrobione jak ona chce, to w ogóle nie jest zrobione. A ja jestem roztrzepana, dochodziło do tego, że np brali mi nóż z ręki i sami kroili chleb, bo ja nie potrafię albo się potnę. Było to dla mnie ciosem, pewnego rodzaju poniżeniem, bo nie myślę, nie potrafię itd. Do 20 roku życia czułam się jak duszek, który jest w domu, kręci się, zjada jedzenie z lodówki i jak trzeba, to pomoże. Byłam dla nich przezroczysta, nadal wydaje mi się, że jestem.

Po drodze zerwałam z chłopakiem, który kompletnie mnie nie rozumiał. W ogóle bylismy inni i przez niego wpadałam w kompleksy, że jestem za mało kobieca i za dużo myślę o sobie. Ale to historia na inny temat.
Na studiach zaczęłam się zmieniać. Coś jak późny bunt młodzieńczy. Zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak, zwłaszcza, że coraz bardziej się wszystkiego bałam. Miałam częste kłucia w klatce piersiowej, częste stany niepokoju z nieznanych mi powodów. No coś jest nie tak jak jasna cholera.

A u moich rodziców też nie było za fajnie, mój brat okazał sie nie być dzieckiem-aniołem, wymaga poświecenia mu dużej ilości czasu i w dodatku choruje, tata dostał awans i nie ma go w domu cały tydzień, po drodze miał problemy z biodrem i operację... Jak trwoga i potrzeba, no to co, Szamanko pomóż. Zostań z bratem, zrób to, tamto. I nie tak, że mogłam odmówić, to był rozkaz.
Próbowałam z nimi rozmawiać o tym, co czuję, chciałam im przekazać dlaczego coś mnie dotknęło, że w ogóle coś mnie dotyka. Miałam nadzieję na partnerską rozmowę, niestety, siadałam na dywaniku u państwa rodziców. Nie widzieli większego problemu. Nie pytali się dlaczego, nie wysłuchali mnie na tyle, żeby przyjąć do wiadomości, że może coś ejst nie tak.

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że po każdej rozmowie czułam się, jakbym to ja robiła problem. Czułam się winna, że zawracam im głowę. Że nie pomagam, tylko robię problem.
Na drugim roku studiów coś się zmieniło. Dostrzegli, że mam swoje życie, już nie jest tak, że muszę za wszelką cenę zostać z chorym bratem, natomiast zaczęłam się buntować na innym tle. Mama ma tendencje do bycia złośliwą. Nikt tego nie lubi, więc zdążyło mi się odszczekać. No i brat wystawiał ich na próbę, więc często zdarzały się akty przemocy w postaci krzyku (nie mówię tutaj o podniesionym głosie, tylko o autentycznym krzyku). Nie zgadza się to z moimi poglądami na wychowanie dziecka, czy w ogóle na traktowanie dziecka jako autonomicznego istnienia. Trudno jest mi akceptować zastraszanie, krzyk czy wydawanie rozkazów "bo tak". Dochodziło do tego, że próbowałam się uczyć, ale kuliłam się ze strachu i nie mogłam nic zrobić (teraz wiem, że to były napady paniki). Wmawiałam sobie, że nie mogę zareagować, że to nic, ale nie dawało efektu. Kilka razy zdarzyło mi się zareagować i skomentować, to dostałam za przeproszeniem opierdol, że się wtrącam. Potem widziałam zmianę, że się pilnowali, to jest zrozumieli, że jednak miałam rację, ale w życiu nie usłyszałam słowa przepraszam (nigdy, albo tak rzadko, że nie pamiętam, nie tylko w takich sprawach jak powyższa).
Coraz trudniej było mi trzymać emocje na wodzy, raz wybuchłam i sama zaczęłam krzyczeć (co u mnie jest naprawdę niespotykane). Po drodze, niecały rok temu, zrobiłam badania i okazało się, że mam niedoczynność tarczycy. Rodzice zwalili moje nastroje na tę właśnie chorobę.

Dziwi mnie to, ze nie zastanowili się, dlaczego mam takie reakcje? Przecież nie od razu po moim wybuchu dowiedzieli się, że mam niedoczynność tarczycy, dlaczego nie zastanowili się, dlaczego wybuchłam?
W końcu wybrałam się do psychiatry. Pogadałam, zapisała mi leki, do psychologa miałam się wybrać, ale jest na drugim końcu miasta, więc w końcu tam nie dojechałam.
W stosunkach z rodzicami bałam się, że jak się zbuntuję, to zabiorą mi laptopa, odetną internet, odetną kieszonkowe lub nawet wyrzucą. Czułam, że muszę być KIMŚ, żeby zasłużyć sobie na ich szacunek. Dążyłam do tego, a raczej czułam presję, żeby udowodnić, że tak, jestem czegoś warta, bo osiągnęłam to, to i tamto/bo pomagam im, w każdej chwili mogą na mnie liczyć. Za każdym razem, jak odmawiałam, czułam się winna, że beze mnie maja ciężej.
No i też jest mała sprawa z wychodzeniem z domu. Mogę, jasne, ALE nie za często. Bo czują się opuszczeni (w lekkiej wersji) albo bo muszę im pomóc w ogarnianiu domu (wersja nie do odrzucenia). W wyniku czego znowu czuję wyrzuty sumienia, że np zostaję u chłopaka w domu.
Powoli uświadamiam sobie, że to wcale tak ma nie być.

W skrócie, po pół roku brania leków powiedziałam rodzicom, że chodzę do psychiatry. To nie był dobry moment, bo po dosyć dużej awanturze o wybory (kandydowałam, żeby pomóc kumplowi, nie miałam żadnych szans wygrania i nie powiedziałam rodziców - bałam się ich reakcji - też nie padło pytanie dlaczego im nie powiedziałam).
To był dla nich szok a we mnie tama pękła. Powiedziałam im, że im nie ufam, że mnie cały czas oceniają, że bagatelizują, że nie mam zdania w tym domu. Mama za to twierdziła, że i tak chodzi na paluszkach, żeby tylko mnie nie urazić, że nic mi się nie dzieje, że mam dach nad głową i że ona miała gorzej z babcią. Generalnie wszystkie żale wyszło, mama się popłakała, ojciec stwierdził, że nie chce ze mną rozmawiać (nie pierwszy raz).
Wyjechałam na trzy dni do chłopaka, żeby się zdystansować. Wróciłam, przeprosiłam, porozmawiałam z rodzicami. Miałam plan, żeby im powiedzieć, co to są zaburzenia lękowe i z czym właściwie mamy do czynienia, ale mama wyrzuciła mi broń z ręki mówiąc, że no może mam jakieś problemy, ale jest w naszym mieście psycholog, który organizuje krótkotrwałe sesje i że jedna, dwie powinny mi starczyć. Nie miałam nic do dodania, nawet nie wiedziałam co powiedzieć.
Niedługo potem nasz pies zachorował, co odwróciło uwagę rodziców ode mnie. To były ciężkie dwa miesiące, w końcu trzy dni temu tata pojechał go uśpić. NA razie jest okej, trafiłam na to forum, wiem więcej o swoich problemach, wiem, jak sobie z nimi radzić. Pracuję nad zdystansowaniem się do rodziców.

Problem tkwi w tym, że nie potrafimy się porozumieć. Teraz niby rozmawiamy trochę więcej, mam ochotę opowiedzieć mamie o swoim dniu (bo wcześniej nawet nie widziałam w tym sensu), natomiast jesteśmy tak kompletnie różni, że nie potrafimy znaleźć wspólnego języka. Ba, różni, chociaż mama zeszła z tonu, nadal są despotyczni a ja bojaźliwa i mało asertywna.
Chciałam zaznaczyć, że poza domem jestem zupełnie inna. Potrafię zawalczyć o swoje, mam zdrowe relacje z ludźmi, chętnie pomagam, ale też zaznaczam granice. Moja niechęć do przebywania w dużych grupach wiąże się z introwertyzmem i zmęczeniem ostatnimi wydarzeniami, ale w relacjach sam na sam, ewentualnie w małej grupie czuję się dobrze.

Na razie jest lepiej, ale w każdej chwili może się to zawalić. Marzę o wyprowadzeniu się, a przynajmniej o znalezieniu pracy i usamodzielnieniu się finansowo, bo samodzielność światopoglądowa bez autonomii finansowej to koszmar.
Ktoś przechodził to samo? I czy nie wymagam od rodziców za dużo, bo też usłyszałam takie zdanie?
Co w ogóle sądzicie na ten temat? Czasem nie potrafię jednoznacznie określić czy mam prawo być zła czy nie :?
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

30 grudnia 2014, o 11:05

Co oznacza dla ciebie to ze jestes introwertykiem?

Czytajac twoja wypowiedz odnosze wrazenie, ze z jednej strony twoja niepewnosc siebie w domu i brak asertywnosci moze wynikac z postawy twoich rodzicow. Zagrywki czesto powtarzane w stylu zabieranie noza bo zle pokroisz chleb moga dawac u niektorych osob zanizenie oceny swoich dzialan i przez to chec bycia coraz "lepszym".
Druga strona medalu choc sam nie wiem czemu wydaje mi sie moze byc to, ze faktycznie z uwagi na swoj moze charakter chcesz za duzo tej uwagi od innych? Masz za duzoe pragnienie perfekcji?
Trudno jest to obiektywnie ocenic po wpisie bo to jednak sa lata zycia i zachowan. Ja odnioslem j troche wrazenie (byc moze bledne) ze niektore sprawy wyolbrzymiasz. Bo urodzenie sie brata i "skakanie" wokol niego najczesciej sie konczy tak jak opisalas, sam bylem w takiej sytuacji w dziecinstwie.

Aby dogadac sie z rodzicami to w tym wieku w ktorym jestes dobrze rozmiawac o swoich obawach ale takze zrozumiec jedna wazna rzecz -
rodzice to sa takze ludzie, nie musza byc idealni, sami sa obciazeni przez rozne swoje bagaze emocjonalne po czesto swoich rodzicach. Dlatego warto zrozumiec bedac w tym juz wieku, ze ich ocena twojego zycia i toiwch zachowan nie jest wiazaca jesli chodzi o wplywani ena twoja samoocene.
Teraz ty powoli juz mozesz tworzyc wlasne przekonania, nawet jesli z powodu dorastania te przekonania i samoocena sie przekrzywily.
Mowisz, ze tylko w domu masz takie problemy. Wiec moze po prostu powoli wdrazaj asertywnosc?
Jesli masz cos innego do zrobienia to moze odmow pomocy przy bracie? Ale tez nie po zlosci bo czasem pomoc zwyczajnie trzeba :)
Chodzi o wywazenie pomocy tak aby ni wplywala na nauke, prace itp.
Powoli mozesz zdopbywac samodzielnosc i budowac wlasne przekonania, warto zdac sobie sprawe ze teraz ty juz jestes tez duza :) i ocena rodzicow jak pisalem wczesniej nie musi byc dla ciebie wiazaca, pora powoli sprawdzac sie samemu.
Dzieki temu i im troche odpuscisz a oni beda musieli sie pogodzic z takim obrotem sprawy.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
Awatar użytkownika
Szamanka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 27 listopada 2014, o 13:23

30 grudnia 2014, o 20:44

Bycie introwertykiem oznacza tyle, że przebywanie wśród innych ludzi wyczerpuje mnie. Fajnie jest spotkać się grupą, pogadać, ale nie za długo i nie za często. Zbyt wiele osób po prostu mnie przeraża.
Masz rację, wina leży po obu stronach i jestem tego świadoma. Wylałam swoje żale, może dlatego wydaje się, że jestem jednostronna.
Wiem, że mają stresujące życie, że mają prawo być zmęczeni a naturalna rzeczą jest to, że małemu dziecku poświęca się więcej uwagi niż prawie dorosłej osobie (teraz już dorosłej). Wiem też, że mam tendencje do wyolbrzymiania problemu, moje emocje często są rozhulane i pracuje nad tym od kilku miesięcy.
Podejrzewam, że wszystko rozchodzi się o to, że mam lęki na tle odrzucenia. Doszukuję się ataku tam, gdzie go nie ma. Kiedy to zrozumiałam, krytyka nagle stała się łatwiejsza do przyjęcia.
Pracuję nad sobą, nad asertywnością i wyznaczaniem swoich granic, a przede wszystkim nad obiektywnym spojrzeniem na codzienne problemy.
Awatar użytkownika
Estera
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 230
Rejestracja: 21 grudnia 2013, o 07:27

30 grudnia 2014, o 23:22

ja miałam/mam despotycznego ojca, zawsze musiałam walczyć z nim w okresie dorastania o prawo do bycia normalną nastolatką jak inni, niestety nie udało mi się to do końca, czego skutki odczuwam do dziś dnia;
czy nie wymagasz od rodziców za dużo? od kogo usłyszałaś takie zdanie? czy przypadkiem nie od nich samych? a oni? oni nie wymagali/wymagają od Ciebie za dużo?
w jaki sposób wymagasz za dużo? bo chciałaś porozmawiać i wyjaśnić jak się czujesz w rodzinie, że nie czujesz się w porządku, że matka nie odnosi się do Ciebie w porządku? powiem jedno, z despotą nie ma sensu rozmawiać, bo taki ktoś zawsze przekręci wszystko tak, żeby jego było na wierzchu, taki ktoś nie odpuści, krytyki nie przyjmie, sam z siebie zrobi ofiarę, mimo, że tak na prawdę był oprawcą;
ja, odkąd pamiętam chciałam się wyprowadzić z domu, usamodzielnić, żeby im i sobie udowodnić, że potrafię, no i żeby być jak najdalej od toksycznego klimatu, bo im dłużej w nim przebywałam, tym było gorzej; w wieku 19 lat wyjechałam na studia, ale byłam zależna finansowo od ojca;
moi, kiedy im powiedziałam, że chodzę do psychologa, zaczęli na mnie wrzeszczeć (tzn. ojciec), że jestem nienormalna, niewdzięczna, psychiczna; mojemu ojcu powiedziałam wówczas, że wszystkie moje problemy mam głównie dzięki niemu; ale on nigdy nie czuł się winny, zawsze twierdził, że nic złego mi nie zrobił; zawsze potrafił sobie wszystko zracjonalizować; że wrzeszczenie jak wariat, zabranianie wszystkiego, traktowanie matki jak gówna, upijanie się i urządzanie awantur to nic takiego i że inni mieli gorzej i wyszli na ludzi; ja zawsze byłam bohaterem rodziny - wtedy wszystko było ok; potem się zbuntowałam, miałam fajny okres w życiu, a potem jak się ten fajny okres skończył, przyszedł gówniany czas, było to na studiach, wtedy zaczęłam mieć problemy, tzn. przestałam sobie radzić, musiałam przerwać studia, poszłam na terapię;

z własnego doświadczenia wiem, że najlepiej jest się uniezależnić, wyprowadzić od toksyków, ograniczyć kontakty do minimum i starać się otaczać ludźmi zdrowymi, tylko że jest to o tyle trudne, że po wychowywaniu się w spaczonym domu, ciągnie nas do ludzi spaczonych, że z normalnymi nam nie po drodze niestety, tak mam ja przynajmniej;
ja niestety po ucieczce z domu i byciu przez dość długi czas sama, wylądowałam koniec końców w toksycznym związku, w którym powtarzam życie moich starych (tak ja to widzę), i strasznie mi się to nie podoba; jestem generalnie z wielu rzeczy w swoim życiu niezadowolona i co chyba najgorsze zaczynam być coraz bardziej jak mój ojciec (podobno despotą stają się często ofiary despotów), mój facet twierdzi, że jestem a ja już sama nie wiem co mam myśleć, nie chciałabym być, ale i matka mi mówiła, że jestem jak ojciec, że mam jego charakter, co mnie dobija, ale chyba tak jest naprawdę :((
...
ODPOWIEDZ