Ostatnio zastanawiając sie nad dd przypomniało mi sie, ze kiedy byłam dzieckiem kilka razy doświadczyłam dziwnego stanu, ze nie jestem tutaj. Trwało to zawsze kilka sekund i nie pamietam dokładnie z czym było związane (pamietam tylko jedna sytuacje, ze wracałam z tata z jakiegoś dluuuugiego spaceru i jedliśmy lody wiec przypuszczalnie byłam zmęczona). Ostatnio rozmawiałam tez na ten temat ze swoim mężem i on powiedział, ze czasem miewa takie chwile, na ogół kiedy jest bardzo zapracowany i np. Idąc długim korytarzem w pracy ma takie wrażenie obcości, jakby oderwania ale swkwitowal to "no ale to jest normalne, ja przecież jestem przepracowany, to zupełnie zrozumiałe".
No i teraz konkluzja
Kiedy byłam mała i doświadczałam tych stanow NIE czułam strachu czy tez przerażenia jak teraz. Były dziwne ale nie w ten charakterystyczny lękowy sposób. Mijały szybciutko, trwały tyle co mrugnięcie powiek i nawet chciałam wtedy, żeby potrwały dłużej bo wydawały mi sie fascynujące

wracając do męża-on tez nie czuje przed tym strachu, wie jaka jest przyczyna, ze jest skołowany, nie jest osobą zalęknioną, nie przywiązuje wagi do takich incydentow, zajmuje sie praca dalej lub odpoczywa i zapomina, ze w ogole cos takiego miało miejsce.
Mój wniosek z tej pisaniny
My (dumni posiadacze dd) mamy złe nastawienie do tego. Dd jest naturalnym stanem defensywy na stres, lęk, wyolbrzymione do granic problemy, ogólnie rzecz ujmując stanem defensywy na przemęczenie umysłu. Tylko, ze my sie tym nakręcany bo jesteśmy lękowymi, potrafimy sobie wkręcić, ze ta dziwna plamka na paznokciu to grzybica albo może łuszczyca a ten pieprzyk na ramieniu to czerniak. W naszych oczach wszystko jest niebezpieczne wiec co dopiero taka dd.
Pewnie nic nowego ale to takie moje spostrzeżenie, może komuś da do myślenia

"Zastanów się, przed czym chroni cię twój strach, a zgodzisz się ze mną. I zobaczysz swoje szaleństwo."