Wtedy zadawałam sobie pytanie "Jak można o tym nie myśleć, skoro jest to takie straszne". Było to takie dla mnie nieosiągalne. Kolejne dni mijały, a ja nadal nie wiedziałam co mam począć ze sobą. Znowu postanowiłam zajrzeć na forum, z nadzieją która była gdzieś tam z tyłu głowy że może znowu dostanę kopniaka do działania. Jeszcze raz przestudiowałam podaną forumową wiedzę. I tutaj mogę sobie pogratulować zaparcia bo zdecydowałam się w końcu wyjść z domu i wraz z mamą wybrać się na przejażdżkę rowerową. Nie wspominam jej najlepiej bo jednak psychicznie się wymęczyłam. Silne DD i atak paniki raczej nie są wymarzone przy relaksującej jeździe na rowerze. Znowu zawiedziona efektami nie wiedziałam czy mam dalej działać czy się poddać. Na szczęście postanowiłam zaufać innym i nie zrezygnowałam z dalszej aktywności fizycznej. Pierwszy miesiąc systematycznej jazdy mogę porównać do syzyfowych prac bo jedynie czułam się wykończona a efektów nie odczuwałam żadnych. Przede mną były też kolejny próby. Samotna podróż do innego dużego miasta na parę dni, której okropnie się bałam. Kolny raz za namową forumowiczów zdecydowałam się pójść dalej. No i niestety znowu poczułam, że to wszystko to jakieś bajki bo przełamanie miało mi pomóc a jedynie znowu czułam się okropnie. Wtedy miałam ochotę po prostu skończyć z tym życiem bo i tak było mi wszystko obojętne. Po powrocie do domu miałam znowu mętlik.
Czas okropnie mi się dłużył i wydawał się bezlitosny, surowy. Wtedy postanowiłam w kolejnej rozpaczy poszukać wsparcia ze strony mojej dawnej psychoterapeutki. Był to kolejny przełomowy krok. Dzięki terapii pozbyłam się znacznej ilości ataków paniki. Z 15 tygodniowo potrafiłam nie mieć żadnego. To sprawiło, że trochę odżyłam ale nadal brakowało mi dystansu do DD. Zamartwiałam się nim na okrągło. Pech chciał jeszcze, że zaczęłam odczuwać dosyć często Deja Vu. Czułam, że powoli wariuję. Od tego momentu zaczynałam sobie wmawiać, że na pewno zwariuję albo już to robię. Paradoksalnie zdawało mi się, że nie mam już myśli. Pod koniec lipca byłam całkiem zgrana z osobami z forum. To dzięki nim i swojemu zaparciu nadal starałam się walczyć i nie poddawać się. Długie rozmowy, wymiana poglądów, dokształcanie się pomogły mi przełamywać się, robić to coraz śmielsze kroki ku odburzeniu. Dzięki temu, wypracowałam sobie nawyk zajmowania sobie wolnego czasu który zbiegiem czasu pozwalał mi się uwolnić od lęku i niechcianych myśli. Uwierzyłam oraz zrozumiałam, że nic mi tak naprawdę nie jest. Dodawało mi to sił do kolejnych starć z różnymi wyzwaniami.
Sierpień był dla mnie miesiącem najbardziej przełomowym. Akurat wtedy najwięcej zrobiłam dla siebie jak i również musiałam stawić czoła kolejnym próbom. Już bez wsparcia mojej psychoterapeutki zdecydowałam się znowu wkroczyć do dawnego życia. Postanowiłam poodwiedzać koleżanki, pojechać na Woodstock, wybrać się na pierwszą imprezę odkąd się zaburzyłam, napisać poprawkową maturę z matematyki, zadecydować co z moją przyszłością. Jak to w życiu bywa zazwyczaj czyhają na nas jakieś przeszkody. Wyjazd na festiwal muzyczny nie okazał się odpoczynkiem jak to sobie wymarzyłam lecz jednym wielkim kryzysem nerwicowym. Wtedy po raz pierwszy od dłuższego czasu doznałam ponownych ataków paniki z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Gdy wróciłam do domu wszystko ucichło ale nie potrafiłam sobie wybaczyć, że znowu dałam się sprytnej nerwicy. Musiało minąć parę tygodni nim dostrzegłam pozytywne aspekty tego wyjazdu. Wtedy również po raz pierwszy doświadczyłam prześwitów jeśli chodzi o DD. Uświadomiłam sobie również, że nie warto rezygnować z działania, że trzeba walczyć. Chwycić zaburzenie za rogi, a nie uciekać przed nim.
I o to takim sposobem we wrześniu pomimo nadal kryzysowych chwil i DD wyprowadziłam się z domu, kontynuuję naukę, spotykam się ze znajomymi, planuję podróże, rozwijam ponownie pasję oraz poznałam niesamowitego chłopaka. I to co parę miesięcy temu było dla mnie nieosiągalne, na dzień dzisiejszy znowu jest(nawet z DD i jakimiś sporadycznymi lękami). Nie chcę siebie uznać za odburzoną bo w niektórych sytuacjach jeszcze nadal mi brakuje dystansu i lekko spanikuję ale na pewno wiem, że nie będzie mnie to blokowało do dalszych działań i pracy nad sobą. Najważniejsze aby nie poddawać się i działać! Słuchać rad innych i starać się wdrążyć je we własne życie. Pozwalać sobie na gorsze chwile bo kto ich nie miewa? I przede wszystkim znowu zacząć żyć tak jak dawniej, bez żadnych ograniczeń i hamulców. Przychodząc tutaj bałam się wyjść z pod kołdry a teraz śmiało sama daleko podróżuję. Chciałabym aby moja historia zainspirowała innych oraz dała kopniaka takiego jakiego ja otrzymałam!
Pozdrawiam
