
Pamiętacie mnie?
Oczywiście, że nie pamiętacie. Moją aktywność na tym forum stanowił ledwie kilkudniowy epizod prawie 4 lata temu. Napisałem kilka postów, po czym zniknąłem. Uwzględniając naturalny przepływ użytkowników przez forum, przychodzenie i odchodzenie kolejnych osób w tym miejscu Internetu, mogę z dużym prawdopodobieństwem założyć, że jestem dla użytkowników forum osobą całkowicie nową i nieznaną. Nie martwcie się, niczego przez to nie straciliście.
Gdyby kogoś interesowała historia mojego życia, załączam link do mojego wątku z kwietnia 2017 roku: kronika-mojego-zaburzenia-t10757.html
Dzisiejszy post jest uzupełnieniem, kontynuacją, kolejnym aktem. Aktem dramatu, chciałoby się powiedzieć, chociaż pozornie nie dzieje się nic złego. To tylko w mojej głowie dzieje się źle.
A zatem napisałem wówczas cztery posty i zniknąłem. Czy to oznacza, że poczułem się na tyle dobrze, że nie widziałem sensu w dalszej obecności na tym forum? Nie, tak nie było. Po prostu zabrakło mi woli do udzielania się na forum. Poza tym spotkała i bez reszty pochłonęła mnie wówczas piękna przyjaźń, zawiązana właśnie tutaj. Przyjaźń, która definitywnie się zakończyła.
Gdy wracam na to forum po kilku latach przerwy, wszystko co wydarzyło się w międzyczasie ulega w pamięci subiektywnemu skurczeniu, pomniejszeniu. To dlatego mam wrażenie, że od mojego poprzedniego wpisu upłynął tylko rok, jeżeli nie miesiąc.
Kiedy zakładałem tamten pierwszy wątek, liczyłem 28 lat. Dzisiaj zbliżam się do lat 32. Chociaż podobno wiek to tylko liczba, to nie mam podstaw, by się oszukiwać: czas mknie nieubłaganie, a przekroczenie psychologicznej granicy 30 lat czyni mnie jednym z najstarszych użytkowników tego forum. Wiele osób zaglądających tutaj to młodzież oraz osoby wkraczające w dorosłość. Jako dwudziestoparolatek mogłem i potrafiłem nawiązać więź pokoleniową z kimś, kto był ode mnie 5 czy 10 lat młodszy. Zwłaszcza że z moim życiowym doświadczeniem, sposobem (nie)radzenia sobie z rzeczywistością i niedojrzałą mentalnością ciągle sytuuję się raczej gdzieś na poziomie dziecka rozpoczynającego szkołę podstawową niż dorosłego człowieka. A zatem łatwiej porozumiem się z nastolatkiem niż z osobą w moim wieku.
Jako trzydziestolatek nadal chcę i potrafię – ale czy ktokolwiek z Was chciałby zadawać się ze zgorzkniałym nieudacznikiem po trzydziestce?
Kiedy wypowiedziałem się na tym forum przed czterema laty, odezwało się do mnie w wiadomości prywatnej kilka osób. Odpisałem na te wiadomości, niestety w większości przypadków z bardzo dużym opóźnieniem, gdyż zbyt rzadko logowałem się na to forum.
Napisała do mnie wówczas pewna użytkowniczka tego forum, nazwijmy ją Patrycja (imię zmieniłem). Patrycja była ode mnie o 10 lat młodsza. A zatem nie dzieliła nas jeszcze tak wielka przepaść, nietrudno było nawiązać wspólny język. Szybko zaczęliśmy konwersować ze sobą przez Gadu Gadu i Facebooka. Potem kontakt wygasł, chociaż nieustannie o Niej myślałem i, jak się później okazało, Patrycja myślała również o mnie.
Po półtorarocznej przerwie Patrycja napisała do mnie niespodziewanie. To był Nowy Rok 2020. Jakiż ja byłem szczęśliwy! P. była – i jest – nieprzeciętnie wrażliwą osobą. Miała swoje problemy. Doskonale się rozumieliśmy. Rozmawialiśmy ze sobą nierzadko po kilka godzin dziennie o każdej możliwej porze dnia i nocy. Wymienialiśmy się każdą błahą myślą na każdy możliwy temat. Polecaliśmy sobie filmy, książki, muzykę. Wysyłaliśmy sobie zdjęcia – zarówno nasze własne, jak i naszej okolicy i przyrody. Wspieraliśmy się, dodawaliśmy sobie otuchy. Patrycja przygotowywała się wówczas do matury, ja starałem się Ją wesprzeć merytorycznie i mentalnie w miarę moich skromnych możliwości.
Uzależniłem się od Niej, od rozmów z Nią. Nawet kilka godzin cyfrowej rozłąki było dla mnie problemem. Poza Nią nie miałem nikogo. Cieszyłem się za każdym razem, gdy kolejnego dnia rozpoczynaliśmy nową rozmowę. Tak, dla Niej było warto wstać z łóżka chociażby po to, żeby przywitać się przez komunikator internetowy.
Między nami zaczęła rodzić się coraz silniejsza więź. Nie wiem, czy to była miłość, czy głęboka przyjaźń, ale jednak to wszystko już wykraczało poza zwykłą znajomość.
W pewnym momencie Patrycja zaczęła się niecierpliwić. Wielokrotnie sugerowała mi, prosiła mnie o spotkanie. Ja zwlekałem, czekając nie wiadomo na co. Kiedy poprosiła mnie o przerwę w kontaktowaniu się przez Internet, aby od siebie odpocząć, zrozumiałem, że pora działać, zanim będzie za późno. Nieco z zaskoczenia przyjechałem do Niej, na drugi koniec Polski. Spędziliśmy ze sobą prawie dwa dni. Wymieniliśmy się gorącymi pocałunkami, chociaż do niczego między nami nie doszło. Rozważałem poważnie perspektywę zamieszkania z Nią i rozpoczęcia nowego życia. Ona również łączyła ze mną pewne nadzieje. Zamajaczyła szansa na przełamanie mojej, naszej niemocy, na odmianę losu. Był początek lipca 2020 roku.
Wróciłem do domu. Patrycja oczekiwała ode mnie jasnej deklaracji – czy Ją kocham, czy chcę z Nią być. W tamtym czasie odnowił z Nią kontakt jej dawny znajomy, który również miał wobec Niej poważne plany. P. nie mogła trwać w zawieszeniu, miała prawo do konkretów. I tu pojawił się problem – Patrycja była dla mnie najbliższą osobą w życiu, ale nie byłem pewien uczucia do Niej. Być może moja permanentna nerwica i towarzysząca jej depresja zamknęły moje serce na uczucia wyższe. Odpisałem Jej, że prawdopodobnie Jej nie kocham, ale nadal jest najbliższą mi osobą w życiu – moją powierniczką, pocieszycielką. I to była prawda.
P. zakończyła ze mną znajomość w pokojowy sposób. „Ten drugi” szybko się Nią zaopiekował. A ja straciłem jedyną osobę, która chciała ze mną rozmawiać. Przez ten cały czas nieustannie o Niej myślałem.
W grudniu zacząłem się coraz gorzej czuć. Kolejny upływający rok, fatalny bilans mojego życia, coraz większa gorycz nad upływającym czasem i coraz mniejsza nadzieja na lepsze jutro. Zauważyłem, że powrót do leków antydepresyjnych nie przynosi znaczącej poprawy. Także alkoholem nie byłem w stanie się znieczulić na tyle skutecznie co do tej pory. Nie było nikogo, komu mógłbym poskarżyć się na samego siebie, na swoje problemy psychiczne.
Napisałem do Niej tuż przed świętami. Za wszystko Jej podziękowałem, przeprosiłem i poprosiłem Ją o chociaż jedno słowo, jedną wiadomość, zanim całkowicie o mnie zapomni. Złożyłem życzenia, wiedząc, że podobnie jak u mnie, Jej życie również jest pełne trosk i smutków. Po cichu jednak miałem nadzieję, że będzie chciała chociaż w ograniczonym zakresie odnowić ze mną kontakt.
Patrycja odpisała, pocieszyła mnie, wymieniliśmy się dosłownie kilkoma wiadomościami.
Dzisiaj do mnie napisała, że jest zaręczona. I że jest w ciąży. Tak, z „tym drugim”.
Cóż, powinienem był spodziewać się takiego obrotu sprawy. P. ma prawo do szczęścia, do męża, do posiadania dzieci. Jednak mimo wszystko ta wiadomość bardzo mnie zabolała. Była jak cios obuchem między oczy. Wiem, że utraciłem Ją bezpowrotnie. I to znacznie wcześniej niż przypuszczałem. Nie będzie już nigdy ani moją przyjaciółką, ani tym bardziej żoną. Nie ma żadnego uzasadnienia, żeby utrzymywała ze mną kontakt.
Setki przegadanych godzin na Gadu-Gadu i Facebooku, setki wysłanych zdjęć, parę nagrań wideo, kilka rozmów telefonicznych. I te dwa dni razem. I to wszystko stało się przeszłością, zamkniętą książką bez kolejnego rozdziału.
Normalny człowiek przeszedłby nad tym do porządku dziennego. Przecież nie jestem sam na tej planecie, prawda? Poznajemy w swoim życiu wielu ludzi, mijamy ich i bardzo często zostawiamy w pewnym momencie za sobą. „Nie udało się, nie byłem w stanie Jej pokochać szczerze, to powinienem pozwolić Jej odejść” – powinienem pomyśleć.
Niestety, ja nie jestem normalny. Moja nieprzeciętnie wrażliwa, sentymentalna natura jest dla mnie prawdziwą zmorą. Nie potrafię posiadać dziesiątek czy setek przyjaciół, z którymi będę utrzymywał pobieżne kontakty. Gdy kogoś poznaję, daję z siebie wszystko. Opowiadam o sobie godzinami i słucham godzinami, co ta druga osoba ma do powiedzenia. Polecam muzykę, dzielę się spostrzeżeniami, staram się pomóc. Nie jestem osobą atrakcyjną na tyle, żebym mógł przebierać w przyjaciołach i przyjaciółkach. Co ważniejsze, bardzo trudno jest mi spotkać osobę o podobnym spojrzeniu na świat co ja. Nie chodzi mi tutaj o konkretne poglądy, ale raczej o wysoki poziom wrażliwości. Zbyt wysoki. Upośledzający normalne życie.
Niestety, jestem jak osoba odarta ze skóry, której najmniejszy pyłek kurzu, powiew wiatru, wywołuje ból. Patrycja mnie doskonale rozumiała, bo też taka była. Utrzymywanie znajomości z P. kosztowało wiele sił, ale sprawiała mi radość. Zniszczyłem tę znajomość na własne życzenie. Teraz nie dość, że jestem samotny, to jeszcze wypalony towarzysko i coraz bardziej zrezygnowany.
Ponieważ kreowanie własnej przyszłości wychodzi mi fatalnie, coraz bardziej jestem skazany na ucieczkę w przeszłość. Zostały mi tylko nieliczne miłe wspomnienia z mojego nieudanego życia. Wspomnienia, do których wracam nieustannie, bo nie mam niczego, czym mógłbym je zastąpić lub uzupełnić.
W nowy rok wkraczam w naprawdę kiepskim stanie. W dużo gorszym niż go zakończyłem.
Jestem świadomy, że to forum nie tętni życiem tak jak przed laty. Zdaję sobie sprawę z tego, że mało kto przeczyta ten długi post, a jeszcze mniej osób, jeżeli ktokolwiek, na niego odpowie.
Po co ja więc to wszystko piszę? Z tymi wszystkimi detalami, z tą infantylną emfazą?
Otóż robię to z dwóch powodów. Po pierwsze – chciałem po prostu się wykrzyczeć. Nie mam już nikogo, z kim mógłbym podzielić się swoimi troskami. A to forum jest znacznie lepsze niż przypadkowe miejsce w Internecie.
Po drugie, może jeszcze nie wszystko stracone, może nie jestem skazany na uwiąd w więzieniu, które sam sobie zbudowałem? Może jednak ktoś, mimo wszystko, chciałby po prostu ze mną porozmawiać? Tak po prostu?
Pozdrawiam wszystkich. Zwłaszcza tych, którzy dotrwali do końca. I życzę Wam samych pozytywów w roku 2021.
