Hejo,
Możliwe, że nikt tego nie przeczyta, ale może lepiej przelać wszystko na papier tak jak mówi Hewad

Tak w skrócie- nerwicę znam już 6 lat (dokładniej OCD)- zaczęło się w wieku 14 lat, więc naprawdę ciężko było z psychiatrami, bo nie chcieli mnie przyjmować. Nabawiłam się dużej hipochondrii, z która "walczę" do dziś. 5 lat na psychotropach- masakrycznie odbiło się to na moim libido, praktycznie dorastałam na SSRI/SNRI i nawet przez tydzień był rysperydon (masakra). Stwierdziłam, że nigdy więcej nie będę na lekach psychotropowych. Okej, jestem w trakcie odburzania- od września do stycznia było super, wiadomo stres i jakieś emocje, bo wszyscy jesteśmy ludźmi

W połowie stycznia zaczęłam się gorzej czuć, ciągłe zmęczenie i znowu ta "nieszczęsna" derealizacja- ale okej, akceptacja zmęczonego umysłu. Nagle coraz częściej zaczęłam mieć zgagę, szczerze to nawet nie wiedziałam czy to zgaga, bo miałam ja może 2 razy w życiu wcześniej. 18 stycznia zaczął się mój horror i trwa do dziś. Byłam w pracy, nagły napad duszności i kłucia w klatce piersiowej, razem z pieczeniem. Atak paniki gwarantowany, nie byłam w stanie się uspokoić więc zwolniłam się do domu. Na następny dzień poszłam do rodzinnego, który zwalił winę na nerwicę, wypisał hydroksyzynę i zadowolony. Pieczenie nie ustępowało, duszności również. Tydzień później znowu do niego poszłam, kolejny raz zwalił wszystko na nerwicę i nie zrobił mi nawet ekg, mimo że prosiłam. Oczywiście od razu zdenerwowanie, martwienie się o zdrowie i frustracja, że nikt mi nie wierzy. Rodzice i otoczenie to samo, że po prostu to nerwica. No okej, ale to nie ustępowało w żadnym stopniu, więc postanowiłam iść na gastroskopię. Stres niewyobrażalny, płakałam całymi dniami przez 2 tygodnie. Okazało się, że mam Helicobacter pylori, refluks żółciowy i nieszczelny wpust. Okej, 2 tygodnie antybiotykow- do 26 lutego, a później od 8 marca (jutro) leki na żółć i refluks. Stwierdzicie- okej, dowiedziałaś się co Ci jest, pewnie stres zelżał, nie była to nerwica i depresja tylko coś się naprawdę działo. Niestety, mylicie się. Nie potrafię przestać myśleć o bólu w klatce piersiowej i o ścisku w kiszkach. Jestem tak zestresowana dalej, że musiałam zmienić dietę, że to wszystko moja wina, że gdybym była innym człowiekiem to pewnie by się to nie stało. Ciężko zaakceptować fakt, że jestem chora na coś co jest nieuleczalne (refluks żółciowy da się tylko wyciszyć) i że już nigdy nie wrócę do swojej poprzedniej diety, gdzie nie miałam pierońskiej zgagi po głupiej czekoladzie gorzkiej. Czuję takie rozgoryczenie i złość na całą tą sytuację. Myślę sobie- przez tyle lat wmawiałam sobie różne choroby, że w końcu jakąś mam- powinnam być zadowolona.
Wiem, że powinnam te myśli puścić jak liście na rzece i się ich nie trzymać. Ale nie mam pojęcia jak zastosować to w praktyce, jak codziennie czuję ból i nie mogę normalnie oddychać (podobno nabawiłam się nerwicy oddechowej przez zamartwianie się o stan zdrowia). Mógłby mi ktoś dobitnie napisać, że nie powinnam się tym przejmować, bo życie jest za to za krótkie? Chciałabym usłyszeć to od kogoś obcego, może wylałoby to na mnie zimne wiadro. Wiem, że ból jest ciężki do zniesienia, zwłaszcza że występuje od 18 stycznia dzień w dzień, ale przecież nie będzie tak do końca życia? Ciężko mi w to w tej chwili uwierzyć, ale bardzo bym chciała. Cały czas mówię sobie, że przecież mówiłaś że to na pewno rak- a wcale go nie masz, a są ludzie którzy walczą z o wiele większym bólem dzień w dzień. Chciałby ktoś bardziej doświadczony/ odburzony porozmawiać? Chce w końcu przestać myśleć tylko i wyłącznie o bólu i stresie

Jeśli ktoś to przeczytał to podziwiam, jeśli nie to zostało wszystko wylane na papier i niech odejdzie!!

Nie no, żartuję oczywiście
