Wiele czytałam tu wątków o zaniku uczuć itp.
Ponownie dopadło to mnie.jestem z narzeczonym 10 lat. Generalnie związku nie określenie jako super idealnego bo mieliśmy i mamy wiele problemów, wiele przykrych rzeczy się wydarzyło jednak zawsze razem z tego wychodziliśmy. Jaki, że nerwicę mam w sumie od zawsze to były etapy już kontroli, podejrzewania zdrad
Chodziliśmy na terapię ( zawsze obwiniam.jwgo o wszysyko) a Pani psycholog w końcu mi uświadomiła jak zachowanie jednej osoby wpływa na zachowanie drugiej. Dobrze, do sedna. Generalnie kocham go, mimo że często bym udusiła
Od jakiegoś czasu nie czuje nic, wręcz mnie drażni uważam że wszyscy są lepsi od niego, nie chce się przytulać nie chce nic i to mnie przeraża. Nie umiem określić czy to przez nerwicę czy przestałam kovhac. Jest mi obojętne wszystko, ogólnie trochę mnie przeraża to, że może przestałam kochac.
Chce kochać, chce się przytulić, chce być szczęśliwą, nie umiem. Wi m też że to przez stres, przez ból który przechodzę po śmierci mamy. Ogólnie jestem dla niego straszna wiem o tym. Ciągle się na nim wyrzywam, czepiam. Mówię jak to nie wspiera. A nie daje mu tej możliwości, zamknęłam się w sobie z tym bólem. Jestem zła że sama to muszę przechodzić, że to tak boli. Że siedzi obok mnie a nie czuje tego co ja.jestem w pracy to mówię sobie wrócę do domu będzie ok przytulę się poczuje to co niedawno . Wracam i nic mi się nie chce, a jak się przytulę mówię w myślach kochasz go ale nie czuje tego ;( a przecież nie dawno czułam się w tych ramionach najlepiej najbezpieczniej.
To się zmieniło po śmierci mojej mamy, odtracalam go..
Nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie czy kocham czy już nie. Wydaje mi się że tak ale nie czuje nic oprócz bólu po stracie mamy