Jest u mnie takie myślenie "nie chwal dnia przed zachodem słońca". W mojej głowie utrwaliło się przekonanie, że jak na coś się cieszę to potem dzieje się coś złego. A z drugiej strony jak się czymś zamartwiam to na koniec okazuje się, że niepotrzebnie. I może to głupie, ale jak wiem, że coś mi może pójść dobrze to i tak się martwię, żeby poszło mi dobrze i nie stało się coś niespodziewanego. Trochę to absurdalne, ale mam wrażenie, że to się rzeczywiście sprawdza. Wszystko pewnie przez tego typu wydarzenia, które przytrafiły mi się w przeszłości. Podam przykłady:
- odliczałam dni do wyjazdu do rodziny i wynikła z tego tylko kłótnia i szybki powrót
- cieszyłam się z powodu wyjazdu na wakacje to dostałam nawrotu nerwicy już na miejscu i musiałam wracać
- chciałam bardzo iść do liceum, ale od początku mi się tam nie spodobało, trafiłam do złej klasy itd.
- odliczałam do koncertu to go odwołali
I teraz przeciwstawne:
- bałam się iść do gimnazjum kilka lat temu, a to był najlepszy okres w moim życiu
- obawiałam się czy poradzę sobie na biwaku, a było świetnie
- bałam się tylu różnych badań, a wychodzą dobrze
- stresowałam się różnymi wystąpieniami itd. i na końcu była ulga, bo poszło dobrze
I wiele wiele innych. Dosłownie co kilka dni coś. Nie wiem, co jest. Czy to ja tak zwracam na to uwagę, czy tak w życiu jest. Ale to się tak utrwaliło, że odzywa się teraz w postaci natrętów i czarnych myśli. Znowu podam przykłady:
- "i po co się tak cieszysz, skoro i tak to nie wyjdzie"
- "nie ekscytuj się tak, bo zaraz coś się złego stanie"
- "a co jeśli teraz się cieszysz, a zaraz się dowiesz o czymś złym".
Coś na kształt tego. Oczywiście nie dosłownie, to jest taka myśl w podświadomości, że jak będę coś przeżywać, wyczekiwać, cieszyć się to to i tak się nie uda. Doszło do tego, że myślę sobie, żeby może jednak się trochę pomartwić, poprzeżywać to potem okaże się, że nie taki diabeł straszny. Nie potrafię już normalnie się czymś cieszyć, bo ciągle mam wrażenie, że to nie wychodzi i coś złego się potem dzieje. Ja odczuwam to czasami już jako same natrętne myśli, jednak boję się zaryzykować, tak jak to zrobiłam z innymi natrętami. Olałam i tyle i nigdy nic złego się nie stało. Wydaje mi się, że tym razem to nie zadziała i zwyczajnie boję się, że coś się jednak stanie jak podejdę zbyt beztrosko do jakiegoś wyjazdu, egzaminu, czegokolwiek.
I wyobraźcie sobie, co ja teraz przeżywam, gdy czeka mnie wyjazd na wakacje w tym tygodniu. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo to moje ulubione miejsce odpoczynku z dzieciństwa, chcę odpocząć i pozwiedzać. A z drugiej strony boję się, że jak nastawię się zbyt beztrosko to coś złego się stanie. I nie wiem, czy mam się specjalnie zamartwiać, czy zaryzykować i cieszyć się wyjazdem.

