Jestem nowa na forum ale nie w świecie lęków.

Obecne dziurzysko wciągnęło mnie z powodu przeprowadzki. Nie byle jakiej przeprowadzki, bo nie jak dotąd do innego mieszkania na wynajem a do własnego domu, który razem z partnerem budowaliśmy przez ostatnie lata. Spędziłam tu mnóstwo czasu, czując że to moje miejsce na ziemi... I bach. Pierwszy dzień po przeprowadzce i chce uciekać. Uczucie które ciężko opisać- brak poczucia bezpieczeństwa, domu, swojego miejsca przy jednoczesnym obezwładniajacym uczuciu odpowiedzialności i nieodwracalności tej decyzji. No i weź tu ucieknij od decyzji które podjąłeś "na zdrowo". Po raz pierwszy w życiu postanowiłam że nie ucieknę i że stawie temu czoła. Wszystko fajnie, wróciłam na leki, psychoterapię i stopniowo wróciłam na chwilę do żywych. Zaczęłam jeść i spać. No i bach. Ni stąd ni zowąd znalazłam inny kanał ujścia lęków. ROCD. Skoro dom okazał się nie taki straszny to przelałam wszystkie lęki na partnera. Początkowo czułam sporo derealizacji, miałam wrażenie że go nie znam, że jest obcy. Potem doszło negowanie zasadności tego związku i miłości- wszystko po to żeby się nakręcić od nowa i znów zapragnąć uciec. Powiązałam go bardzo mocno ze źródłem braku adaptacji i jestem obecnie jak zwierzę na łańcuchu bez drogi wyjścia. W ciągu jednego dnia zniknęły wszystkie wspomnienia, uczucia, przywiązanie. Nerwica postanowiła odebrać mi wszystko co mam i na czym mi zależy.
Nie wiem jak sobie poradzić. Ta uczuciowa pustka generuje mnóstwo natręctw myślowych i ataki paniki które już są trudne do zniesienia. Straciłam już wiarę że się wszystko ułoży, że się przyzwyczaję, a uczucia wrócą.