Mój problem trzyma mnie od jakiś 15-16 lat, zaczęło się od tego że mój ojciec był, ale jakby go nie było, nie dał mi żadnych wartości, ale mocno przez wiele lat krytykował i poniżał psychicznie, matka natomiast była dość nadopiekuńcza...
W wieku ok 13 lat poszedłem mocno w religie, ministrantura pięcio letnia, nagminne czytanie katolickich gazet, każda masza, wszystkie uroczystości, modlitwy każdego dnia, szukałem wzorca i czegoś czego nie dostałem, właśnie w religii...
Niestety obraz Boga który dostałem był porażający, zły, srogi i okrutny, to wszystko nałożyło się z moim ojcem, który miał podobne cechy, w związku z tym zrobiło mi sieczkę w głowie...
W szkole z powodu niskiego wzrostu byłem wyśmiewany i pogardzany, podejrzewam że to też się odbiło na mojej psychice...
Przez wiele lat, rodzina podświadomie wpływała na wszystko co robię, w związku z tym teraz mam 29 lat i nie mam ani celów w życiu, a kwestia religii wpadła u mnie w jakiś chory, nerwicowy rytm, w dodatku nakłada się na to wiele czynników, takich jak pragnienia, uzależnienia w sferze seksualnej(bo przecież wszystko to grzech) przez co życie jest jednym wielkim gruzowiskiem...Bóg się nie odzywa, czytałem wiele osob które dają receptę jak usłyszeć Boga, którzy rzekomo tego Boga spotkali i teraz czują życie...To mnie dobija, bo się dwoje i troje i nic...
W dodatku non stop, od wielu lat namiętnie poszukuję sukcesów w życiu, chyba po to aby uciec od swojego poczucia bycia nikim, zerem, cały czas chcę coś zyskać, zdobyć, aby mnie poważano, kochano aby czuł się doceniony, niestety nie osiągam tego wiec popadam w jeszcze większą beznadzieje...
Od Stycznia wynajmuję mieszkanie, ok 70 km od rodzinnego domu, aby się uspokoić...Może to w czymś pomoże...

Obecnie nie mam pracy, ale nie siedzę bezczynnie, jeżdżę rozmawiać i szukam aby nie popaść w marazm..
Całe moję zycie jest pasmem porażek, każdy problem urasta do rangi ogromnej skały, którego nie da się przeskoczyć, cierpiętnictwo i ogromny strach przed problemem dostałem chyba w genach od matki...
Jak myślę o sobie? wiem że myślę nie swoimi myślami...Nauczono mnie jaki jestem, czyli zły, do dupy i nie utalentowany, w związku z tym przez całe życie idę z takim oprogramowaniem, cały czas to we mnie tkwi...Widzę, dostrzegam ten syf myślowy, ale nie potrafię tego zmienić w sobie...
Myślałem wiele razy o samobójstwie, ale czy to rozwiązanie? wiem że ulgi nie poczuję, ale i problemów związanych z życiem też nie będę czuł...
Jest tego zbyt dużo, moja rodzina jest DDD, tak mniemam, więc na moich barkach leży mnóstwo ciężaru, którego nie mogę się pozbyć...
Religia i Bóg mnie dobija, szukałem tam rozwiązań swoich problemów, stosowałem i jedno technikę i drugą, modliłem się, wyciszałem, przestawałem gadać aby go usłyszeć, ale zamiast tego mam jeszcze większy bajzel...
Co robić?