Z nerwica bujam się już ładnych parę lat.Pierwsze jej oznaki pojawiały się już pewnie jak byłam nastolatką, ale od lekarza dostałam magnez i się po kościach rozeszło
Później tak na prawdę to dziadostwo rozkrecilo się u mnie jakoś w 2012r.Pewnie jak u wielu zaczelo sie kilkoma "zawalami, udarami,wylewami" i co tam mozna jeszcze wymyslic:-)A pozniej to juz roznie.Bylam w momencie ze balam sie wyjsc z domu, ale(nie wiedząc jeszcze z czym mam do czynienia) jakos to przewalczylam.Trafilam na 1,5 roczna terapię, po której poczułam się jak nowonarodzona.
W 2015 r w sierpniu mój mąż oznajmił mi że odchodzi zostawiajac mnie z dwójką dzieci.Oczywiscie dramat,trauma, żal, smutek, ciągły płacz i w ogóle cały arsenał uczuc.W 2016 r w maju była pierwsza i jedyna sprawa rozwodowa( wszystko poszło po mojej mysli)i jakoś sobie że wszystkim RADZIŁAM...praca, dom, dzieci i ich szkoła; jeździłam z nimi sama na wakacje i choć wszystko zostało na mojej glowie to ogarnialam:-).....do czasu przed ostatnim Bożym Narodzeniem.Cos zaczęło się że mną dziać.Tydzien czy dwa jakoś wytrzymywalam ale przed samymi świętami już nie dałam rady i zadzwoniłam do mojej terapeutki.Od połowy stycznia mniej więcej jestem na terapii, ale póki co jest ciężko.Miliony objawów, których wcześniej nie znałam.Zdarzylo mi się że kumpela zgarniala mnie z pracy i wiozła do lekarza.Objawow ciągle przybywa
Trochę się podpisałam, za co serdecznie SORKI;-), ale dłuższy czas zbierałam się żeby się zarejestrować i jak już zaczęłam pisać to nie mogę skonczyc:-)))
Pozdrawiam wszystkich.
Basia.