Totalna porażka
Nawet nie o to chodzi że jestem nowy w grupie która spędziła ze sobą dwa lata i znają się doskonale
Prawdopodobnie to też ma znaczenie ale raczej marginalne.
Wszedłem do szkoły i zgłupiałem,nie byłem się w stanie wysłowić
Wchodzę do sekretariatu aby zapytać jak wygląda sprawa z nieobecnościami,czy mam to jakoś usprawiedliwić gdy mnie nie ma?
Kompletna dziura w mózgu,e yy eeey,wyrazy w przypadkowej kolejności,jakoś udało mi się sklecić zdanie
Patrzyli na mnie jak na ćpuna...
Posiedziałem godzinę na korytarzu,myślałem że na drugą godzinę lekcyjną dam radę wejść na salę ale gdzie tam.
Pojawia się tłum ludzi i to mnie przytłacza.
W grupie nie mogę oddychać,duszę się,oddech staje się nienaturalny,wymuszony,mechaniczny
Potem już reakcja łańcuchowa,nienaturalny oddech = zawroty głowy = jakieś zaburzenia czucia w kończynach = lęki
Wiem co i jak,pamiętam wszystkie definicje z mądrych książek i mądre rady odnośnie radzenia sobie z nerwicą
tylko co z tego?
Wewnętrznie jestem nawet w stanie się wyciszyć,już nie mam takich głębokich myśli jak dawniej
ponieważ wiem co mi jest,wiem że nie umieram itd itp ale co z tego?
Ta świadomość w niczym mi nie pomaga,ta wiedza którą zdobyłem w trakcie kilku lat męczenia się z nerwicą.
Umysł swoje a ciało swoje...
Mnie psychoterapia nie pomaga bo dowiaduję się na niej tego co już wiem,teorie i regułki,mechanizmy
Jedyne co ma na mnie wpływ to chemia.
W sobotę upiłem się,jestem abstynentem więc dużo pić nie musiałem,alkohol był mocny więc tym bardziej wystarczyło troszkę.
Tylko że po alkoholu iść na zajęcia to kiepski pomysł,dałem sobie spokój
Dziś poszedłem baz niczego,ciekawy byłem czy dam radę,chciałem się sprawdzić,zobaczyć czy ta wiedza którą mam
będzie przydatna w praktyce.Byłem ciekaw czy zrobiłem jakieś postępy.
Oczywiście że jakieś postępy są,w końcu byłem w mieście,w szkole,wśród ludzi
i nie zemdlałem,nie miałem ataku tak silnego jak dawniej,w ogóle sam fakt że wsiadłem w samochód i wytrzymałem w nim 10 minut.
Niestety,ciągle jestem za słaby na to by opanować ciało w grupie ludzi na lekcji.
Ilość osób w połączeniu z ciszą i świadomość że brakuje mi swobody,muszę siedzieć w miejscu
a w dodatku określoną ilość minut.
To mnie przerasta.
Ludzie w klasie raczej młodzi,różnica wieku ok 10 lat,dla większości jestem stary dla reszty gówniarz

Może i jest kilku rówieśników ale...zupełnie inne światy.
Wyszedłem z budynku,akurat padał deszcz i zanosiło się na burzę.
Specjalnie się tym nie przejąłem bo już mi było/jest wszystko jedno.
Wlokłem się ponad godzinę do domu ,poczułem się jak 10 lat temu,wszystko do mnie wróciło
Szedłem tymi samymi ulicami,czułem się chwilami jakby ktoś cofnął czas
Im dalej od szkoły i ludzi tym lepsze samopoczucie,miałem wrócić na zajęcia ale wiedziałem że to strata czasu
Wejdę w tłum ludzi i znów mnie połamie więc po co robić z siebie widowisko.
Jedyne co siedziało w mojej głowie w drodze powrotnej to planowanie śmierci
Autoagresja zastąpiła lęki ale niczego sobie nie zrobiłem,ponieważ apatia i obojętność sięgnęły zenitu.
W sumie mógłbym ale po co,jaki jest sens się zabijać,umrę i nie będzie nikogo kto mógłby nacieszyć się spokojem.
Więc może lepiej się upiję,rozproszę,zapomnę że żyję,obejrzę komedię,pójdę spać..a może wpadnę pod samochód
..i prawie wpadłem
Eh...kolejne zajęcia za tydzień,nie mogę opuścić następnych ponieważ żeby otrzymać promocję do następnej klasy
potrzebuję minimum 50% frekwencji
Mam 2 tygodnie na zrobienie czegoś...kuzynka radziła mi żebym zaczął dostarczać do organizmu więcej serotoniny
Nawet poleciła konkretne kapsułki ,można je kupić bez recepty,podałbym nazwę ale nie chcę żeby ktoś myślał że firma mi płaci za reklamę a ja zmyślam swoje problemy tylko po to by móc o danym preparacie coś napisać.