A byłam dosyć towarzyską osobą zawsze. Mam dużo znajomych i chyba ludzie mnie lubią.
Gdzie nie pójdę zawsze się ze wszystkimi dogadam. Jestem dosyć odważna, lubię załatwiać sprawy w urzędach.
Lubię jak jest coś trudnego do załatwienia i ktoś mówi że się nie da. Wtedy idę i załatwiam

W styczniu miałam duże DD i okropne lęki, trzymało mnie 2 miesiące ale znalazłam na nie sposób dzięki temu forum.
Bałam się wychodzić z domu, czułam się niepewnie na ulicy. Kiedy kogos spotkałam nie byłam w stanie rozmawiać
bo robiło mi się słabo. Wizyta na poczcie była totrurą. Nie byłam w stanie znieść światła, gwaru, rozmów.
To samo a utobusie. Parę razy wyskoczyłam na przystanku z płaczem.
Wszystko wróciło do normy w sumie poza kontaktami z ludźmi.
Brakuje mi ludzi, brakuje mi wyjść na kawę do koleżanki ale nie mogę, źle to na mnie działa.
Po pierwsze denerwuje mnie jak ktos do mnie mówi, mam poczucie że zaraz wpadnę w jakiś szał.
Po drugie mam lęk przed przytłaczaniem mnie opowieściami, problemami.
Po prostu czuję że duszę się w kontaktach z ludźmi, że nie chcę prowadzić żadnych rozmów.
Po trzecie reaguję na rózne tematy emocjami, za mocno się wczuwam w emocje innych i zaczynam jakby odczuwać ich stany, stawiam się
w ich położeniu i to nie jest normalna empatia. To mnie przytłacza na tyle że wpadam w lęk. Jest mi z tym ciężko.
Mój terapeuta chce mnie wysłać na terapię grupową ale jak sobie pomyślę o tych wszystkich opowieściach które mnie przytłoczą
to mam watpliwości.
Bywają dni że pozornie jestem spokojna i nie mogę znieść "gadania" mojej mamy. Mam ochotę powiedzieć "błagam nic do mnie nie mów".
Czy ktoś miał taki epizod w nerwicy że nie był w stanie rozmawiać z ludźmi i czuł się nimi przytłoczony?