Obserwuje juz to forum od 1,5 roku, ale dopiero dzisiaj zdecydowalam sie cos napisac. Mam wrazenie, ze "zawiesilam" sie na kilku natretach...
Moze zaczne krotko od poczatku mojego zaburzenia. Pierwszy raz dopadlo mnie to ponad 10 lat temu. Zaczelo sie od palpitacji serca, dziwnego uczucia goraca i oczywiscie pierwsza mysl, ze to zawal. Szczegolnie, ze kilka lat wczesniej moj tata zmarl na zawal, wiec bylam pewna, ze tez cos mam z sercem. Obeszlo sie bez wizyty na ostrym dyzurze, ale lek pozostal. Zaczelam analizowac i skanowac swoje cialo, w koncu wybralam sie do lekarza ogolnego, zlecil mi ogolne badania, ale oczywiscie nic nie wykryto, bylam fizycznie zdrowa jak rybka


Dwa lata temu urodzilam coreczke . Bardzo chcielismy miec dziecko, wiec ta decyzja byla przemyslana, nie zadna wpadka ani niechciana ciaza. Trzy miesiacu po narodzinach malutkiej zaczelam sie dziwnie czuc, ale nie skojarzylam tego z nerwica. Zaczelam sie zamartwiac o dziecko, mysli o smierci zaczely mnie przerazac, ze kiedys umrzemy itd. Nawet kiedys powiedzialam do meza czy przypadkiem nie bierze mnie jakas depresja poporodowa czy cos w tym stylu. Jako mloda matka, bylam przemeczona nocnym wstawaniem, karmieniem, przejeta rola. Po nastepnych kilku dniach pojawily sie mysli, ze moge skrzywdzic moje dziecko, one byly juz troszke wczesniej z tego co pamietam, ale przelatywaly i nie zwracalam na nie takiej uwagi. Niestety siedzenie w domu, duzo czasu na myslenie zaczelo sprzyjac tym myslom, wiec zaczelam sie na nich skupiac i zaczelam sie bac, ze rzeczywiscie moge skrzywdzic moja coreczke. Zaczelam szperac w internecie i co? Oczywiscie naczytalam sie o depresji i psychozie poporodowej i to wystarczylo, zeby pieklo wrocilo. Zalal mnie taki lek, ze myslalam, ze zwariuje. Przez 3 dni praktycznie nie spalam, mialam biegunke i taki wrecz palacy lek w srodku (pewnie wiekszosc z Was zna to uczucie). Powiedzialam wszystko mezowi co sie ze mna dzieje, ale on uwazal, ze jestem normalna i nic zlego sie nie stanie. Lęk byl taki, ze zaczelam sie bac brac na rece, a nawet patrzec na moje dziecko, mowy nie bylo, zebym miala zostac z nia sama. Powiedzialam mezowi, ze musze isc do psychiatry albo niech mnie zawiezie do szpitala psychiatrycznego, bo nie wiem co sie ze mna dzieje i pewnie zaraz zwariuje. Po tych 3 dniach katorgi poszlam na wizyte i co oczywiscie uslyszalam? Po wywiadzie, ktory Pani doktor ze mna przeprowadzila stwierdzila nawrot lęków i przepisala Asentre (50mg) plus kazala isc do psychologa. Po tej wizycie zycie odzyskalo kolory, nie wyobrazacie sobie jaka ja bylam szczesliwa, ze to nie depresja ani psychoza. Niestety pozniej juz nie bylo tak kolorowo. Doszly kolejne mysli, a mianowicie lęk przed samobojstwem, bo ktoregos dnia rano przeleciala mi taka mysl,ze "zycie jest bez sensu, pewnie sie powiesisz" i ja juz to zobaczylam w myslach, zaraz lek i znow to samo ( te mysli zwiazane z samobojstwem moim zdaniem wynikaly z tego, ze kiedy mialam 12, moze 13 lat mojej kolezanki mama sie powiesila i jak bumerang wrocilo gdzies z odmetow mojej pamieci, ze ta koleznka kiedys powiedziala, ze jej mama ma nerwice). Zaczelo się znow wertowanie internetu,co nie było dobre oczywiscie, bo naczytałam się o chorobach psychicznych i zaburzeniach , a potem nagle miałam CHAD, schizofrenie i borderline. Zaczelam brac przepisana przez lekarke Asentre , znalazłam to forum i wszystko się w miare poukladalo. W międzyczasie wrocilam do pracy po urlopie macierzyńskim, ale to akurat mimo początkowego stresu było swietna decyzja, bo zajelam się czyms, a ze mam prace umyslowa, to było to wręcz lekarstwo. Po roku brania asentry zdecydowałam się na jej odstawienie, za zgoda psychiatry oczywiście. Dwa kolejne miesiące były bardzo dobre, bo ogolnie nie bylam przekonana do brania lekow i odstawienie potraktowałam jako takie oczyszczenie, lzej mi się zrobilo. Potem miałam troszkę stresujący okres w pracy, do tego może trochę bylam przemeczona, bo wiadomo, ze posiadanie bardzo aktywnej dwulatki jest dosyć wyczerpujące czasem I co? I niestety lek wrocil, ale uczepil się kolejnego tematu,a mianowicie padlo na mojego meza. Zaczely się pojawiać dzwne wątpliwości, ze może go nie kocham, ze może zle wybrałam, ze mi się nie podoba itd. Itp. Pozostale leki tez znow wrocily, bo jak nie kocham meza, to znaczy, ze moje zycie jest bezsensu, ze może je sobie zmarnowałam, ze pewnie wpadam już w depresje i ze sobie cos zrobie albo zrobie cos mojej corce lub mezowi , takie combo się zrobilo…. Co ciekawe ja zazwyczaj najgorzej mam od rana tak do 15, potem zaczyna się robic lepiej, az poznym popołudniem i wieczorem jest już ok, nie ma leku i te myśli wydaja mi się wtedy takie absurdalne, bo wiem, ze kocham mojego meza, ze nie mogłabym skrzywdzić jego ani corki i siebie również. Czy ktoś tez tak miał? Czy to już depresja? Bo moje koniki to wlasnie lek przed depresja, skrzywdzeniem corki i meza, samobójstwem, zwariowaniem i to cholerne ROCD. Ogolnie wydaje mi się , ze radze sobie, ze jestem bardziej typem wojowniczki, mam motywacje, ale czasem ogarnia mnie jakiś bezsens… Myslicie, ze to może być tez efekt odstawienia leku i ta chemia musi dojść do siebie? Przepraszam, ze tak się rozpisałam, ale wolalam naswietlic mój przypadek zanim zaczne pytac o rade