Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Próbować dalej samemu?

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
aleks1723
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 185
Rejestracja: 17 stycznia 2016, o 19:38

17 kwietnia 2016, o 01:13

Witam. Takie pytanko, doradźcie. Nie wiem czy próbować dalej samemu radzić sobie z tym gównem?
Nie wiem czy za bardzo się przejmuję sobą czy za mało. Wiem, że ostatnio mam tak wielką autoagresję i autodestruckję, że nie wiem czy nie zasięgnąć leków czy coś...
Zachowuję się tak jakbym sam się chciał niszczyć, nie rozumiem tego... Teraz postaram się wam to zobrazować jak to wygląda naprawdę, żeby nie było zbędnego gadania. Jest dajmy na to taki Kowalski i taki Kowalski wie, że takiej osoby nie lubi, taki klub lubi, że jest ojcem itd i że ma takie i takie życie i ma o co walczyć... U mnie to wygląda tak, że gó** wiem, cokolwiek chcę pomyśleć, to to podważam (automatycznie i z lękiem), dosłownie o prawie wszystkim co pomyślę, że tak jest, albo coś ocenię itd, to to podważam, co powoduje mega konflikt, który w następstwie wywołuje jeszcze silniejszy stan dd i stan depresyjny... Dawniej człowiek sobie po porstu żył, a teraz wszystko jest niepewne, wszystko rozdzielone... Z boku to może się wydawać śmieszne, ale z mojego punktu widzenia nie jest... Cokolwiek chcę dla siebie zrobić, to to podważam lękowo i odczuwam lęk, stres i mulenie w brzuchu no i wiadomo cała somatyka. Już mnie to wkur**. Nie umiem patrzeć tak jakby ze swojej perspektywy. Mam cały czas wrażenie, że chcę się zniszczyć, a tego nie chcę z drugiej strony... Ciągłe testowanie siebie, jak coś sobie zrobię to odczuwam przyjemność... Robię głupie akcje, które mogą zagrażać życiu... Nie wiem co o tym myśleć mam. Może jakieś leki na uspokojenie? W tym stanie autodestrukcji mam zmniejszony lęk o życe i to mnie niepokoi... Tak jakby: I tak mnie nie ma, to co za różnica, jebne autem w drzewo... A potem jak jestem np w domu, to to rozumiem, kurde to jest moje życie, jestem wójkiem, synem, jak mogłem chcieć coś sobie zrobić...

Tylko proszę nie gadajcie masz za dużo czasu na analizowanie. Pracuję fizycznie, robię w domu, robię wszystko co popadnie. Dziś byłem w bieszczadach znowu i przez moją brawórę wpadłem w poślizg i wylądowałem w rowie prawie, takie dziwne momenty, tak jakbym chciał się siebie zniszczyć... Za wszystko się krytykuję automatycznie, a każdego człowieka usprawiedliwiam ( ten mechanizm zauważyłem sam). Staram się jak tylko mogę, ale chciałbym poczuć siebie, że warto walczyć o Moje życie kurna no... A ja tego nie czuje, tak jakby mi to było obojętne... + to ciągłe podważanie każdej myśli i słowa mojego, zachowania. Wiem, że to podważanie jest nerwicowe, ale ta autodestukcja sam kurna nie wiem... Denerwuje mnie to, że nawet pije wodę do jasnej cholerki... :D Chciałbym się tylko nie czepiać sam siebie, swoich poglądów, myśli, zachowania i by było spoko, bo bym mógł normalnie funkcjonować... A tak cały czas wydaje mi się, że jest nie tak, że to sztuczne o czym ja myślę, że mój świat jest moim wyobrażeniem... Ostatecznie jeżeli nie leki myślałem o jakiejś hipnozie, co sądzicie? ( Nawet jak powiedziałem słowo hipnoza, to ciało się buntuje, taki odruch jakbym kochał ten stan destukcji i braku poczucia osobowości, a tak nie jest, już nie mam sił do życia, bo jak można mieć siłę, jak co 2 skundy podważa się wszystko lękowo i nerwowo. Tak jakbym przetał wiedzieć jak funkcjonować i jak się mam zachowywać we własnym ciele, dziwne uczucie, wszystko automat. Chciałbym się poczuć, jak ktoś kto ma własny charakter i nie musi podważac i walczyć ze sobą, żeby coś dla siebie dobrego zrobić... Pierw muszę walczyć ze sobą, żebym mógł walczyć z kimś w swojej sprawie, tak to u mnie wygląda... Bo pierw działa mechanizm usprawiedliwiania kogoś, musze się na siłę wkurzyć, żeby walczyć o podstawowe rzeczy w życiu + Oczywiście podstawowe natręty: Po co zasady w życiu, po co dobro... Ja wiem jak chciałbym żyć, kim chciałbym być mniej wiecej, ale kurna, tak jakbym musiał sam ze sobą wlaczyć o to, żeby tym być. Chciałbym mieć pewność, że to co myśle o świecie, to może być prawda, tak to wygląda, żebym nie musiał odczuwąć lęku i nerów i niepewności jak pomyślę, że chce się napisac soku pomarańczowego :D Taki ot przykład, no ale wszystkiego się nie da pewnie na raz xd I to uczucie życia bez magii, bez życia w życiu... Ehhhh ale to da radę jeszcze jako przeboleć, byle bym mógł normalnie funkcjonować jak człowiek.

Też tak ktoś wgl miał? ( Nie liczę, że ktoś odpisze, chciałem się wypisać, choć rada co do leku by się przydała, bo jakoś nie umiem tego obiektywnie ocenić obecnie niestety, takie dziwne uczucie...)
Największe zło jest ukryte w świętobliwych nadmiernie i w tych powściągliwych nadmiernie.
No bo ja kochałem Życie, ale się za bardzo rozpędziłem i je zgubiłem...
karuzo
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 38
Rejestracja: 9 kwietnia 2016, o 00:46

17 kwietnia 2016, o 01:18

aleks1723 pisze: Nie wiem czy za bardzo się przejmuję sobą czy za mało.
za bardzo
aleks1723
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 185
Rejestracja: 17 stycznia 2016, o 19:38

17 kwietnia 2016, o 16:09

Całkiem możliwe, myśląc o ludziach w obozach, mam wrażenie, że moje cierpienie to nic, bo ja zawsze mam jakąś szansę się wygrzebać, choć teraz się to wydaje mi niemożliwe, a oni po prostu szli na odstrzał bez gadki... No ale z drugiej strony, jeżeli nie wiem ile jeszcze człowiek przeżyje, rok, dwa, pieć, pięćdziesiąt, chciałby mieć chociaż namiastkę uczucia godnego życia i spokoju we własnym ciele. Minimalny komfort psychiczny, żebym mógł się chciaż użalić jak przystało godnie, a nie krytykować się za to, że się chcę użalić haha. Ale dzięki za odpowiedź, bo i takiej człowiekowi potrzeba :)

-- 17 kwietnia 2016, o 15:09 --
Dobra zrozumiałem, że nikt tak raczej nie miał na tym forum tego objawu, każdy chce walczyć o swoje życie na tym forum i jest pewny swojego Ja, wie o co chodzi. No nic nie ma co szukać odpowiedzi chyba, bo jej nie znajdę i tak nigdzie. Spróbuję jeszcze poczekać jak dam rady parę miesięcy i dalej robić to co robię, może w końcu coś załapię, jak nie to jakaś hipnoza pewnie, a jak to nie, no to leki. To fakt, że każdy jest inny i ciężko tak doradzić, wiem to, nie każdemu to samo pomaga. Dzięki Yoł.
Największe zło jest ukryte w świętobliwych nadmiernie i w tych powściągliwych nadmiernie.
No bo ja kochałem Życie, ale się za bardzo rozpędziłem i je zgubiłem...
Awatar użytkownika
ddd
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 2034
Rejestracja: 9 lutego 2012, o 20:54

17 kwietnia 2016, o 16:38

Ale co znaczy dla ciebie samemu? Bo ja nie rozumiem tego słowa w kontekście tego co opisujesz w swoich postach. Napisz w jaki sposób wykonujesz prace dla siebie i swoich emocji a bedzie mozna sie odnieść czy warto to dalej robic.
Bo czesto to leczenie SAMEMU jest blednie rozumiane i wedlug mnie blednie to wlasnie rozumiesz, samemu to nie oznacza tego ze po prostu czekasz az minie i cos tam robisz w domu.

Samo to ze w co trzecim poscie dotyczacym swoich objawow mowisz ze tylko ty tak masz (a schematy jakie przedstawiasz ma 90 % forum) pokazuje ze ta praca samemu jest slaba.
Co do lekow to mozesz skorzystac, tyle ze to najlepiej u psychiatry, moze cie to troche wybije z rytmu analizowania siebie i swoich mysli, bo to jest ewidentnie natretne.
(muzyka - my słowianie)

Zaburzeni wiemy jak nerwica na nas działa, wiemy jak DD nam w bani rozpi***ala. To jest taa nerwica i lęk, to jest teen depersony wkręt!

Autor Zordon ;p
aleks1723
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 185
Rejestracja: 17 stycznia 2016, o 19:38

17 kwietnia 2016, o 20:22

Siema. No właśnie nie bardzo widziałem, czy ktoś też tak miał, aż tak silną autoagresję i jakby nie wierzenie w siebie w swoje życie itd, ciągłe biczowanie się za wszystko i niemoc zrozumienia, że to moje życie i że muszę je bronić, żeby przetrwać (A przynajmniej takie wrażenie) - Tak jakbym już dawno umarł, wydaje mi się, że życie to iluzja nie wiem dlaczego, ale nie może mnie to opóścić... Że to wszytsko iluzja bez znaczenia, że ja się jakoś tak zachowuję i tak, drażni mnie to od początku nerwicy w sumie. Powiem, ze dziś troszkę lepiej, bo wczoraj tak mnie wymęczyło, że rano miałem zaschnięte usta i ledwo wstałem z łóżka cały dygocząc... No samemu mam na myśli to, że robię wszystko i staram się skupiać na czynnościach różnych. Rano wstaję na szybkiego do roboty, wracam wieczorem już trochę wymęczony i z somatyką ale daję radę, w domu coraz gorzej, czepiam się każdego mojego słowa, zdania, ciągle mam wrażenie, że to nie możliwe, że to jest ten sam świat... Ciągle mam wrażenie, że nigdy z tego nie wyjdę, a wydaje mi się, że podświadomie gdzieś do tego lgnę i takie zwyczajne życie co prowadziłem fajne, wydaje mi się odległe i dziwne, tak jakbym już umarł, więc to wszystko jest bez sensu i obojętne, emocji też bardzo nie czuję, bo wydaje mi się nie moje... Tak jakbym sobie coś w głowie ubzdurał i nie widział siebie dawnego... Tak jakbym żył w swoim piekle, a potem przebłysk mam co np parę dni na parę godzin i wtedy tak jakby siebie czuję... Ogólnie tak jakbym majaczył na jawie... Długo pisania. Np czasem się złoszczę i zaraz: "Ile ta emocja ma trawać" to naprawdę moja emocja? Itd itd XD Tak jakbym nie potrafił dosłownie zarządzać swoim życiem jak człowiek, tak jakbym żył w swoim świecie w jakimś kosmosie, a codziennie ludzkie sprawy wydają mi się wymyślone i mnie drażnią... Np: Rodziny, jak to jest że ludzie są rodziną, że oni myślą, np to jest mój tata, to jest moja mama, to jest moja żona... Nie mogę nic zrozumieć z tego... No dosłownie całego życia i to mi się wydaje normalne przez ten czas, co mnie trzyma, a jak póści na parę godzin co jakiś tydzień to ok. Tak jakby ktoś mi zabrał moje życie i normalne podobno życiowe sprawy nie mają znaczenia, te które kiedyś sprawiały mi radość, drażni mnie nawet to, że odczuam emocje itd.
Szkoda wgl gadać najgorsza z tego wszystkiego jest ta autodestukcja, tak jakby moje życie nie było nic warte, jakbym nie był człowiekiem, tylko czuję się jak maszyna i takie uczucie, że mógłbym się zabić bez wgl emocji, ale właśnie jak przychodzą te olśnienia, to mi się rozumowania odwraca i znieczulica na wszystko...

Oo jako przykład powiem, np jak mam myśl, że chcę się wyleczyć, to zaraz od razu lęk i nerwy i uczucie, że nie bo i tak nie ma z czego, ma tak być jak jest teraz, bo to jest normalne i zawsze tak będzie... Tak jakbym sam siebie chciał na siłę się zniszczyć i nie pomagać sobie. Np uczucie, że nic nie jest w stanie mi pomóc, bo ja nie chcę sobie pomóc ehh.

No tak, tylko większość tak ma, że chcę siebie bronić i walczyć o to, żeby wyjść z tego, a u mnie tak jakbym się sam w to pchał automatycznie, chęć autodestrukcji, przynajmniej ja tak to rozumiem. I nawet jak to piszę, to mi się miotować chce, bo wydaje mi się, że to nie powstało we mnie itd...

A pracę, to choć nie widze sensu i nie mam sił robię wszystko właśnie co popadnie, staram się zajmować czas, no i niby w takich momentach jest lepiej, bo bardziej czuję, że to ja, tylko somatyka i stan depresyjny, mulenie w brzuchu, ale to da się przeżyć. Tak jakbym na siłę musiał żyć, bo i tak nie ma sensu nic... Zbiera mnie tylko na wymioty, wydłubiaste oczy i niechęć do życia i ciągłego katowania siebie... Niektórzy mogą chociaż leżeć w łóżku przestraszeni o własne życie, a ja tak nie umiem a chciałbym, chciałbym poczuć, że chcę walczyć o to życie, że chcę się bać o nie, wkurzać, mieć dość... Chcę tego uczucia, że jestem słaby, że mnie ta nerwica męczy. A ja mam tylko ciągłe napięcie i chęć autodestrukcji przy każdej czynności... Mniejsza o to. Jak będzie już tragicznie, to spróbuje leków, chociaż nie wiem kiedy będę wiedział, że jest tragicznie, chyba już no ale jeszcze poczekam, może mi się samemu uda. Choć żeby o czymkolwiek decydować w życiu, to najpierw mnie mdli w brzuchu, bo nie rozumiem, że ja mam o czym decydować, że ja mam żyć, że ja mam sterować swoim życiem, że ja naprawde żyję na tym świecie itd, no ale mniejsza o to. Chciałbym chociaż raz poczuć jak człowiek, siąść przed tv oglądnąć film, np komedię i się z niego np śmiać, albo rozumiem po co to jest... A tu takiego... :DD

Dobra lecę, jak tak będzie dalej, to będe musiał coś wziąć na uspokojenie, żebym chociaż mógł głupi film obejrzeć jak warzywo...

Yoł xd
Największe zło jest ukryte w świętobliwych nadmiernie i w tych powściągliwych nadmiernie.
No bo ja kochałem Życie, ale się za bardzo rozpędziłem i je zgubiłem...
Awatar użytkownika
boniasky
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 214
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 16:36

17 kwietnia 2016, o 23:27

Aleks ja na Twoim miejscu wspomógłbym się lekami. Nie musisz brać dużych dawek, ale na pewno jakieś SSRI by Ci pomogły, albo przynajmniej wsparły. Wiem, że jest Ci cieżko i brakuje Ci sił, ale zobacz piszesz że kiedy czymś się zajmujesz to czujesz że jest minimalnie lepiej. Czyli wiesz już czego musisz się trzymać. Dopóki nie zaczniesz odwracać uwagi od tych natrętów to będziesz dalej się katował... Wszystko co wydaje Ci się podejrzane odrzucaj i tłumacz sobie że jesteś normalny a to wszystko to tylko iluzja nerwicowa, albo po prostu odwracaj uwagę na inną rzecz, nawet błahą. Nie myśl ciągle że musisz się wyleczyć, tylko żyj tak jakby jutra miało nie być. To musi dac efekty, nie ma bata żeby nie pomogło. Pozdro
Awatar użytkownika
marianna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2070
Rejestracja: 23 kwietnia 2014, o 23:47

17 kwietnia 2016, o 23:48

Aleks to sa natrety myślowe i rozchwiane emocje.
To jest normalne że w stanach lękowych mamy obnizony nastrój, stany depresyjne i pokickane mysli
i że wszystko podważamy lękowo i wałkujemy jakiś temat.

Co do skłonnosci autodestrukcyjnych to bez wzgledu na to jak bardzo by się nam wydawało
ze je mamy to jest podszyte lękiem i zmęczeniem.
Bo jednak ten lęk o swoje życie masz i wszelkie odczucia i emocje ktore sa teraz mocniejsze przez lęk
podkładasz pod temat do leku, do powierdzenia ze zagrożenie jest.
Chociaż go tak naprawde nie ma, po prostu to jest Twój konik lękowy i to zajmuje Twoje myśli.

Jakis czas temu czytałam inne forum gdzie ludzie pisali własnie podobne obawy..
Utkwiła mi w pamieci wypowiedź dziewczyny która jeździ na motorze i pisała że czesto ma tak że czuje że zaraz
wjedzie pod ciężarówke albo sie specjalnie wywali, albo da w gebę chłopakowi bez powodu.
To wszystko sa mysli lękowe spowodowane ogólnie stanem lękowym. Obawa a nie skłonność.
I jak widzisz to jest objaw popularny, nie jesteś wyjatkiem:)
I to nie jest coś co będzie zawsze, to ci sie znudzi z czasem.
A czy chcesz sie wyciszać lekami to oczywiscie zależy od Ciebie, tylko chodzi o to żebyś też sam łapał do tego dystans:)
*** JEŚLI KTOŚ MI ODPOWIADA TO "CYTUJCIE" BO JA POTEM GUBIĘ WĄTKI ***

http://www.zaburzeni.pl/25-etapow-trwania-nerwicy-wg-kamienia-t4347.html
http://www.zaburzeni.pl/spis-tresci-autorami-t4728.html
STRACH PRZED UTRATĄ KONTROLI ITD:
http://www.zaburzeni.pl/strach-przed-smiercia-szalenstwem-i-utrata-kontroli-t427.html
VIDEO:
https://www.youtube.com/watch?v=8KrCjT6b1VI&feature=youtu.be
SPIS MYSLI NATRETNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/zbior-naszych-natretnych-mysli-i-obrazow-myslowych-t4038.html
SPIS OBJAWOW SOMETYCZNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/nerwica-objawy-mala-encyklopedia-naszych-objawow-wpisz-sie-t3492.html
kucyki46
Gość

18 kwietnia 2016, o 13:12

Aleks, czytuje Twoje wpisy i mam za inteligentnego gościa. Wiem o Twoim zainteresowaniu filozofią itp. i mam taką pewną wskazówkę; wydaje mi się, że najlepszą nauką dla osoby, zwłaszcza w Twoim wieku jest doświadczenie, które buduje nasz charakter wraz z codziennym funkcjonowaniem i przemyśleniami na jego temat. Również lubię odkrywanie innych kultur, filozofię ludzi, ich poglądy, bo wszystkie problemy z którymi się borykamy "po drodze" już ktoś kiedyś miał, opisał je, tym samym dając nam wskazówki na radzenie sobie szybciej i efektywniej, a dodając coś od siebie też efektowniej :) . Sądzę, że w pewnym momencie za bardzo skupiłeś się na czytaniu i odpusciłeś swoje sprawy. To spowodowało zbyt duży natłok mysli, analizę i rozdarcie, które skutkuje nerwicą natręctw i prowadzi do stanów lękowych. Ty często powtarzasz tę głowną rozterkę, która Cie boli "czy rezygnowac z ego, czy nie?" i czy to ma wszystko w ogóle sens? Idąc tym tropem to faktycznie należałoby się zastanowić nad sensem istnienia życia, samego w sobie. Ja widzę rozwój człowieka jako przede wszystkim szacunek dla samego siebie i w równym stopniu innych osób. Traktowanie jako całości swoich potrzeb oraz potrzeb ludzi z którymi przychodzi nam współżyć. Uważam to za zdrowy wymiar istnienia i w takiej formie samo pojęcie egoizmu staje się właściwe nieistotne Tyle ode mnie. Żyj i ciesz się życiem z innymi
aleks1723
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 185
Rejestracja: 17 stycznia 2016, o 19:38

18 kwietnia 2016, o 17:24

Dzięki ludzie za odpowiedzi, naprawdę to wszystko dla mnie wiele znaczy! :) Właśnie sobie bardzo w swoim ciele nie radzę, tak jakbym miał niechęć do samego siebie włączoną, staram się oczywiście ignorować te odczucia i myśli, ale np dziś auto mi się rozwaliło na drodze(zapsuło) zamiast się wkurzyć czy coś, odczuć jak człowiek, to mnie zaczął brzuch tylko muleć, piec w głowie jak zwykle i od razu myśli i odczucia, że nie jestem człowiekiem, nie jestem godny walczyć w tym życiu, bo to tylko chęć przeżycia itd, a ja i tak jestem spisany na straty... Kurde, niby to myśli, odczucia tylko, ale człowiek nie ma już sił. Muszę pierw ze sobą walczyć, żeby móc potem walczyć z życiem o normalny byt... Takie ciągłe uczucie walki w środku i o wszystko jakbym musiał walczyć, dosłownie o każdą godzinę życia... Pełno natrętów które "chce mnie zniszczyć i są strasznie podchwytliwe" np: "skoro myśl nie jest mną, to skąd mam pewność czy prawidłowo decyduje o świecie, czy dobrze reaguje itd" ale to tylko takie najprostrze... Ogólnie to zawsze jak chce coś dla siebie zrobić, czy nawet pomyśleć coś przyjemnego, to zaczyna mnie jeszcze bardziej muleć w brzuchu i jeszcze większy lęk odczuwam i somatyke i takie odczucie, że mnie tu nie ma i nie zasługuje na życie, w dodatku mi się pierdzieli w tej głowie, że już nie potrafię logicznie myśleć dobrze, jak ktoś mnie np upomni, to nie wiem czy on ma rację, czy nie, czy moja reakcja jest uzasadniona, ile ta emocja powinna trwać itd... Może to tylko iluzja, ale żadko kiedy mam chwile spokoju. Chciałbym poczuć, że jestem człowiekiem i chcę walczyć o to życie, bo jest piękne, ale odczuwam taką niemoc wewnętrzną, jakby mnie coś odciągało od życia i miało rację, więc wszystko robię przez siłę, choć nie widzę w tym sensu... Dosłownie nie wiem co się dzieje z moim życiem. Nawet jak mam np wiedzę i pomysły jak zarobić na necie, to mnie coś odciąga od tej roboty. Mam dochód pasywny w sumie co miesiąc z neta, chciałbym to rozwijać, ale odkąd nerwica się pojawiła, to wszystko szlag trafił... Tak jakbym sobie wmawiał, ze dla mnie jest wszystko co najmniejsze, że nie zasługuje na zarabianie pieniędzy, na normalne życie. I np wkurza się na samego siebie, jak odczuwam jakąś emocję, to zaraz uczucie, że jestem robotem (wiem niby iluzja) ale agresja nie jest iluzją, bo mam dosłownie ochotę coś sobie zrobić, żeby coś mi się stało... Jak uprawiałem parę lat temu sport ekstramalny, to np odczuwałem przyjemność z tego, że np sobie coś zrobiłem, np obiłem plecy albo jak rękę złamałem, taką dumę, nie wiem jak to nazwać, no ale może nie mieć to z tym nic wspólnego, więc się nie będę rozpisywał... Także jak na razie w nerwicy dno i w życiu osobistym dno, a jak tylko chcę pomyśleć, żeby zacząć działać, tak jak dawniej, coś osiągać ( kiedyś miałem swoje plany na życie ściśle określone i dążyłem do tego) to mnie coś odciąga od tego, że to tylko iluzja, że mam żyć tak jak teraz(czyli gównianie bo z nerwicą i z niemocą pomocy sobie) Mam takie wrażenie, że nawet pewnie jakbym się wspiął na mount everest, to bym na końcu powiedział, no dobra fajnie fajnie, ale na co mi to? Nie ma się z czego cieszyć, tylko tam jakieś emocje w głowie itd :d Tak jakbym sam sobie nie chciał pomóc. Tak jak np ktoś mi pisze, że trzeba myśleć pozytywnie itd, to zaraz mi się włącza w głowie, że to iluzja, że będę sobie wmawiał coś co nie istnieje, że świat i tak jest szary... Choć wiem, że jak mam przebłyski własnie chwilowe parogodzinne, to chce żyć... Dobra nie będę się tu już rozczulał, dziękuję za wszystko kochani, za to że jesteście i pomagacie :) Ciężko mi wejśc w to życie i poczuć, że dla czegoś warto żyć. Chciałbym to odczuwać tak jak dawniej, że niby był smutek, przygnębienie, niechęć... Ale wtedy człowiek miał ochotę się tylko schować w łóżku i leżeć, żeby ktoś pomógł... Teraz nawet w łóżku człowiek się neguje za swój stan smutku, przygnębienia itd Tak jakby nie było istoty, którą mam ratować i sensu w ratowaniu - Wiem, że to dziwnie brzmi, ale ja tak to odczuwam. Że nie ma tam tego kogoś, który by mógł "budować siebie" wkurzyć się na życie i na narwicę i coś osiągać w życiu... Tylko bezsilność i bezsens i autodestrukcja... No ale nic żyć i tak na razie muszę, nawet dla tego żeby rodzina nie płakała, choć nawet jak to pisze to od razu dalekoidący natręt "popłaczą, posmucą się, ale to tylko ich emocje) Tak jakbym stracił człowieczeństwo moje dawne...

Nie mam na razie kasy na jakiekolwiek wizyty u psycho, ani na leki nie mam w sumie, bym musiał poczekać, ale to spoko. Będę musiał przez siłę coś kasy zarobić na necie, bo choć nie widzę sensu teraz, to inaczej nie zarobię na leczenie nawet, które może mi w przyszłości pomoże, może, może, choć teraz to się wydaje niemożliwe, bo codziennie mam ochotę tylko sobie strzelić w łeb, bo nie ma życia w tym życiu, tylko pustka... Kiedyś myślałem, że to zmutek itd jest przeciwieństwem życia, szcześcia, radości, ale teraz wiem, że najgorsze co może być to pustka nie smutek, ani przygnębienie... Jedna wielka pustka, nicość. Chciałbym odczuć, że to JA, Ja jestem przygnębiony i np na coś wkurzony jak zwyczajny człowiek... No ale jak na razie pustka i autoagresja i życie w kosmosie... Ahh musiałem to wylać na 'papier" długo czytania xd
Dobra nie będę się tu już rozczulał, dziękuję za wszystko kochani, za to że jesteście i pomagacie. "Żyć" i tak trzeba, bo co zrobię... Myślę, że warto żyć choćby dla tych cotygodniowych lepszych chwil na parę godzin, kiedy mogę usiąść i posłuchać muzyki, bez ochoty wymiotów i bezsensu, gdzie jestem tylko ja i muzyka... Choć nie widzę w niczym sensu, to staram się wszystko robić, to co zawsze chciałem. Co tydzień jeżdzę w góry. Pierwszy raz byłem na snowboardzie i spodobało mi się to. Chciałem się wybrać nad morze, jak coś kasy bym miał, ale teraz auto zawaliło sprawę i nawet nie będę miał na gupiego batona po robocie... Ale to już te "bardziej przyjemne sprawy życiowe" choć pewnie inaczej bym gadał, gdybym nie miał dachu narazie nad głową, a zapomniał bym, że od wczoraj jestem chory w dodatku, ale to dupa z tym :D Do bani jest też to, że przez tą chęć wymiocin, nie mam ochoty nic jeść i się muszę zmuszać...

Dobra kończe smęcić. Yoł i dzięki wszystkim. Pozdrowienia.

-- 18 kwietnia 2016, o 16:22 --
Jak coś to będę pomału myślał o lekach, bo myśl o kolejnym dniu budzi we mnie tylko lęk i nudności jeszcze większe... Gdyby nie ta nerwica, to miałbym w pracy siłę fizyczną na noszenie przedmiotów itd, a tak cały drżę tylko, bo jestem codziennie wymęczony po prostu już wszystkim. Chciałbym pracować jak normalny człowiek, czuć coś do rodziny jak normalny człowiek, cenić siebie jak normalny człowiek, mieć chęć do życia jak normalny człowiek, tak sobie myślę, że pewnie jakby ktoś teraz chciał mnie zabić, to by mi to było po cześci obojętne, napewno by się ciało broniło, ale ja bym jeszcze się zaczął katować tym, no to co, że się ciało broni, to tylko lęk, niech mnie zabije :D. Właśnie taki sposób pojmowania życia mam cały czas włączony. Na ten moment tak myślę, że jakbym się miał wyleczyć z nerwicy, to musiałbym się cofnąć parę miesięcy do tyłu i wszystko wymazać, żeby nic nie pamiętać z okresu paru miesięcy, wtedy bym był pewnie dalej w trybie normlnościowym i cieszył się każdą zarobioną złotówką, każdym oddechem i każdą relacją z bliskimi i piękną pogodą... Sorry, że czytacie te żale.

-- 18 kwietnia 2016, o 16:24 --
aA i jeszcze dodam to negowanie swojego rozumowania świata, np coś chcę zrozumieć po swojemu, to zaraz mam nerwy, że może to źle rozumiem, że źle odbieram rzeczywistość, nie ufam swojej głowie tak jakby i boję się, że jej już nigdy nie zufam i nigdy nie wejdę w ten stan normalnościowy.
Największe zło jest ukryte w świętobliwych nadmiernie i w tych powściągliwych nadmiernie.
No bo ja kochałem Życie, ale się za bardzo rozpędziłem i je zgubiłem...
damiank7
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 52
Rejestracja: 15 kwietnia 2016, o 14:26

18 kwietnia 2016, o 17:27

Polecam Ci próbować. Słuchaj, zrób sobie taki reset. Przypomnij sobie, co było dobrego w życiu, a co było złe przed tymi myślami. Ja obecnie przechodzę coś podobnego, mam ciągłe myśli, które negują zachowania mojej dziewczyny, które sprawiają mi przyjemność. Jak jestem przy niej to jestem na tyle zajęty, że problemu nie ma i ogólnie jak coś robię, to problemu nie ma. Ale człowiek wiele czasu ma na siedzenie i myślenie, a w stanie lękowym to cholerstwo produkuje masę głupich myśli. Ja wczoraj miałem cholerny kryzys, beznadziejny stan i poczucie, że z tego nie wyjdę, że te myśli się nie odkleją, że one naprawdę są moje, że się w tym pogubię. Ale po wyjściu z emocji, usiadłem i napisałem sobie, koniec tego Ku**a, mam wszystko tak jak chciałem, mam cudowną dziewczynę, kochamy się, a to jak sobie to okazujemy zależy już od zewnętrznych okoliczności, sytuacji, na wyrażenie miłości jest milion sposobów. Pomyślałem sobie tak, że lęk to jest taka bakteria jak ta, która wywołuje przeziębienie. LĘK jest tu kluczowy i bez oswojenia lęku nie da się tego pozbyć, tak jak przy przeziębieniu czy jakiejś chorobie kluczowy jest antybiotyk. Te głupie myśli są jak kaszel, który pojawia się wbrew naszej woli, pojawia się to się pojawia, no trudno, ale co najważniejsze- on jest tylko objawem pojawienia się w głowie jakiegoś gówienka. Te myśli nie mają absolutnie, absolutnie żadnego sensu. Nie mówi Ci tego Twoje alter ego, to nie jest żaden konflikt wewnętrzny, Twoje niezdecydowanie. Myśli masz, bo się ich boisz, a ten strach je wywołuje. Ale one są tylko takim impulsem jak to, że musisz zakasłać. Najlepiej jest się czymś zająć. W moim porównaniu zajmowanie się czymś jest jak picie herbatki z miodem (to przypada na przytulanie się z moją lubą, bo jest najprzyjemniejsze tak jak ta herbatka :D ) albo branie jakiegoś leku, który umila poczucie "w gardle". Nie wolno wchodzić w to coś, zamartwiać się każdym kaszlnięciem, przypomnij sobie jak byłeś zdrowy. Jest to Twój naturalny stan teraz? Nie. Ja walczę ze swoim gó**em, bo mam dla kogo i mam po co, mam jasne cele, zasady i uczę się ufać sobie, ufać, że nic głupiego nie zrobię, a poza tym widze, że te myśli i tak tylko odbijają się od ściany jaką jest moja świadomość. Pokaszlę, pokaszlę i mi przejdzie, bo wytępię bakterię czyli lęk. A ta bakteria jest łatwa do wytępienia, bo po prostu wystarczy sama świadomość, że to nic nie znaczący impuls, którego natężenie drastycznie maleje gdy się go nie boję :D
aleks1723
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 185
Rejestracja: 17 stycznia 2016, o 19:38

18 kwietnia 2016, o 19:24

Dzięki Ci Damian za odpowiedź, to wiele znaczy, bo widać, że jak każdy pisałeś ją długo. Ja właśnie się tak powkręcałem, że już nie odróżniam co jest co, może gdzieś tam napewno podświadomie wiem, ale czuję totalny bezsens, nawet jak nie mam jakiś czas lęków - nie odczuwam tego, to ciągła pustka, bezsens, brak emocji większych i uczucie, że nie jestem człowiekiem i wszystko jest sztuczne i bez sensu, tak jakby życie straciło życie i bym był jakims kartonem, papierem suchym a nie człowiekiem... Nie czuję tego człowieczeństawa we mnie cholera, totalna niemoc, wchodzenie ciągle w jakiś inny świat takie uczucie... Zaraz muszę coś wziąźć, bo mnie dopadła gorączka i bóle kręgosłupa, ból gardła, większe nudności jeszcze (chyba typowwe objawy grypy lub przeziębienia) i od razu natręt, że po co walczyć z chorobą i tak mi jest wszystko jedno, że mam w dupie to czy jestem chory, czy zdrowy, czy ktoś mi sprzeda strzała w ryj, czy nie... Teraz mam uczucie, że nawet jakby ktoś mnie okradł ze wszystkiego co mam, to bym się tym bardzo nie przejał, bo mi jest po czesci niestety to obojętne... Tak jakbym był pustką... Wstaje bo wstaje, idę bo idę, chodzę bo chodzę... Cieszę się, że możesz się cieszyć z rozmowy z bliskimi :) To jest ważne. Ja dopóki mnie ten stan nie dopadł, też rozmowa mi przynosiła ulgę, a teraz mi to po cześci obojętne, czy ktoś do mnie mówi, czy nie, co robię też mi to obojętne... Wcześniej miałem przynajmniej ochotę żyć, walczyć o to żeby z tej nerwicy wyjść... Teraz mi się nawet jeść nie chce, ale się zmuszam, a podstawowe czynności życiowe tylko mnie denerwują, nawet leżenie w łóżku... Jedyne co mi przynosi ulgę chwilową ( oczywiście bezsens dalej jest i somatyka, ale bez wiekszego gówna) to praca, jak się maksymalnie skupie, i tak to robie jak zombie, wszystko się mi stało sztuczne, chemiczne... I to nie tylko przez myśli, tylko mam cały czas niechęć do życia i pustke, jak myśli nie ma, to jest po prostu pustka, każda emocja pozytywna odrazu jest blokowana i budzi lęk we mnie i ją jakoś dziwnie rzeczowo nazywam, tak samo jak siebie samego rzeczowo traktuje... Strasznie to dziwne jest, takie uczucie, że straciłem swoje życie i mi to jest 9 po cześci0 obojętne... Myślę, że ten stan depresyjny zaczał się od zaczęcia kontrolowania się samego, nie rozumienia procesów jakie we mnie zachodzą, tak jakbym musiał zarządzać jakąś istotą, ale nie umiem i nie wiem jak i nie rozumienia rzeczywistości. Ciągle mam wrażenie, że tak będzie zawsze, że to już taki tryb, że będę siebie do końca życia rzeczowo traktował, całe człowieczeństwo rzeczowo, bez emocji, bez niczego, czarna dziura. Nie mam sił już, nie mam... Staram się koncetrować na zewnątrz, potem jak jakaś emocja przychodzi, nie wiem co mam z nią robić, jak długo mam się śmiać itd, czuję zakłopotanie we własnym ciele i zapewne to iluzja też nerwicowa, ale na ten moment tak to odczuwam. Jeszcze parę tygodni temu, miałem w sobie więcej lęku, ale nie było tej czarnej dziury, tego wszechogarniającego bezsensu istnienia... Teraz mam takie odczucie: No bo po co mam żyć, zeby odczuwać emocje? (traktuje rzeczowo emocje), po co nie rozumiem, żeby doświadczać, ale doświadczać z analizą to też chu***. Dobra idę się brać za lekturę o swojej tematyce pewnej, każdą inną książką niestety "miotuje" bo mam odczucie, że każdy kłamie w książakach, bo to każdego perspektywa życia, takie dziwne uczucie, nie potrafię czytać książek jak dawniej z fascynacją, mam od razu wyobrażenie, że np ktoś ma piękne życie, bo sobie tak wyobraźił i ma taki obraz pięknego życia w głowie, ale w każdym momencie ten obraz może ulec zniszczeniu np przez tragedię, co jest nawet dość zrozumiałe, oglądanie filmów też mnie denerwuje, nie umiem się poczuć już bezpiecznie nawet we własnym łóżku, nie umiem odczuć tego stanu, że da rade mi jeszcze ktoś pomóc, bo ja sam się i tak będę wciągał w jeszcze większe g***o... Mniejsza o to. Jak tylko mówię słowo "wiem" "uważam" itd to mnie ogarnia lęk, bo mam wrażenie, że g*** wiem, że to tylko wymysł umysłu, a cały wszechświat to cząsteczki, umysłem się tego ogarnąć nie da, więc mogę guzik wiedzieć o świecie... ( takie mam teraz odczucie przynajmniej) Jestem chyba już tak wkręcony w to wszystko, że stałem się tym i w to wszystko uwierzyłem. Ps: Czarne plamy ciągle przed oczami jak patrzę, to też efekt DD prawda? Co jakiś czas mam plamy czarne chwilowo na monitorze, na ścianie, nawet jak patrzę na krajobraz, ale to co jakiś czas tylko, takie szybkie mignięcie czarnej plamy na skundę.
Yoł.


-- 18 kwietnia 2016, o 18:19 --
Leków nie wezmę kuhwa chyba, bo już za dużo wycierpiałem miesięcy, za dużo już przeszedłem, żeby teraz brać tabsy, tylko ta pustka i niechęć, patrzenie inaczej na świat z bezsensownej perspektywy zabija dusze... Jak mnie łapie co jakiś czas prześwit, to płaczę wtedy nad tym, że traktuje to życie bez życia, o ile nie łapie się na płaczu, że to tylko emocja, to się mogę wtedy wypłakać przynajmniej jak człowiek, a nie maszyna, chciałbym się pogrążyć znowu w stanie depresyjnym, smutku, użalaniu się nad życiem, wiem, że to dziwnie brzmi, ale to jest naprawdę cudowny lek dla duszy, jak człowiek poczuje, że jest człowiekiem, jest bezsilny... Także jak czasem mnie łapie stan "nie pustkości" to jestem w stanie się wypłakać i trochę boubolewać nad życiem, dopóki sobie nie przypomne, że to wszystko ściema, bo to mi teraz mózg wytwarza i ja zmyślam i robie cyrk. Dobra wypisałem się, że hoho, chyba już nic więcej nie mam do pisania :hehe: Nie da się ciągle powtarzać tego samego. Dodam tylko, że takie czepianie się swojej osoby w każdym aspekcje i momencie życia, jest naprawdę tragiczne dla poczucia pewności swojej osoby, że jest się osobą, ciężko jesto to nawet opisać, uczucie, że się nie umie sobą rządzić, czepianie się sposobu bycia, chęci, wyborów, myśli, uczuć, emocji - Całego życia w każdej prawie skundzie (miałem tak raz cały dzień i pod koniec dnia nie wiedziałem co jest co, cały się trzęsłem) :)
Największe zło jest ukryte w świętobliwych nadmiernie i w tych powściągliwych nadmiernie.
No bo ja kochałem Życie, ale się za bardzo rozpędziłem i je zgubiłem...
damiank7
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 52
Rejestracja: 15 kwietnia 2016, o 14:26

18 kwietnia 2016, o 21:00

Pierwsze co widac, że jesteś cholernie, ale to cholernie wrażliwy i chciałbyś mieć to życie pełne uczuć ;) Zacznij od słowa klucz. CHCĘ. Chcesz z tego wyjść? Chcesz. Chcesz wrócić do swojej dawnej formy? CHCESZ. Na 100% chcesz, bo jakbyś nie chciał, to byś nie pisał tutaj, nie szukał pomocy. Pamiętaj, że CHĘĆ jest silniejsza od przymusu. Bo jak sobie mówisz "muszę" no to nakładasz presję, przyznajesz się do jakiejś słabości, a tutaj widać po Tobie, że Ty po prostu CHCESZ z tego wrócić. Warto to sobie uświadomić :)
I teraz uważaj, ja miałem też takie jazdy ale krótkotrwałe. Miałem poczucie podczas jednego spaceru, że wszystko jest z klocków lego. Mózg mi wmawiał, że samochody są z klocków lego, a ja głupi się z nim kłóciłem, że to nieprawda. Poza tym mózg jest teraz cholernie wyczulony, toteż te Twoje czarne plamy to nic innego jak zwykłe zdarzenie, do którego teraz przywiązujesz uwagę. Ja np. od dawna widzę przelatujące cienie i jakoś nie boję się duchów. Wgl to, że zaczałem się czegokolwiek bać zaczęło się od tego, że w końcu mi na czymś zależy, a raczej na kimś. I to jest fajne. Słuchaj, powiem Ci tak, Nie ma opcji, żebyś np. zrobił sobie krzywdę. Zawsze w ostatniej chwili przychodzi otrzeźwienie. Ja np. zrobiłem sobie taki rysunek trzech dróg jakie są przede mną. Pierwsza- sinusoida, jestem w tej bańce iluzji i czasem mam przebłyski, a czasem dół. Druga, wychodzę poza sinusoidę przebijając granicę zbioru wartości równego 1 i wreszcie porzucam tę bańkę nie patrząc nigdy więcej w dół. Trzecia- zrywam z moją kochaną, za jakiś czas ogarniam się, że przegrałem życie, dałem się położyć i jestem cwelem, który zawiódł jedyną osobę, która dała mi miłość i wszystko co w życiu ważne. Pamiętaj- życie ma się jedno, jest ono tu i teraz. Nie chcesz go marnować na zabawę w iluzję, która tylko utrudnia Ci pojmowanie rzeczywistości. Wiesz kiedy DD w łagodnej dość formie mi przeszło całkiem? Podczas pisania rozszerzonej próbnej matury z polskiego. Było tam o przestrzeni w utworze, gdzie np. kamień w utworze może nie być kamieniem i tam bohater się o niego nie potknie. Wiesz, że DD to w sumie wcale nie jest groźne. Jako kontekst podałem Gombrowicza, Interstellar, Incepcję. Zobacz, te filmy powstały, może kiedys je obejrzałeś, mówisz, że oglądałeś filmy i one też były fikcją. Wtedy pozastanawiałeś się, "no fajny, fajny" i zapomniałeś o nim pewnie za jakiś czas. Nie stałeś się tym filmem, który teraz oglądasz we własnej głowie, to tylko projekcja, a ponieważ widzi, że ma widza, który się w to wciągnął, to tak jak normalna produkcja- jesli są widzowie, to biznes się kręci. Olewaj to. I nie gadaj sobie głupot, że się tym stałeś, uwierzyłeś w to. WSZYSTKO jest kwestią podejścia, najważniejsze w życiu jest zrobić i ułozyć sobie w głowie tak, byś kierował się swoimi wartościami, w ostatniej godzinie spojrzał na to wszystko wstecz i pomyślał: "Kur**, było warto, było zajebiście, dałem dużo szczęścia innym, kochającym mnie, mam masę zajebistych momentów". I uwierz mi- ja podczas tych zjazdów w dół czuję, że nic mnie nie cieszy. Taka bańka mydlana, przez którą wszystko widzę ciemne. Tak jak w piosence Stonesów "I see a red door and I want to paint it black" czy jakoś tak :P Ale te drzwi są wciąż czerwone. Trzym się ;)
aleks1723
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 185
Rejestracja: 17 stycznia 2016, o 19:38

19 kwietnia 2016, o 16:31

Kurna, jak ja bym chciał być pewny siebie i świata xd Bo na razie tak się człowiekowi wydaje, że "tamten świat" jest ważniejszy, niż ten... A to obrzydliwy świat nicości i niepewności, choć cały czas mi zjeżdza niestety uwaga w tamta stroną, to dziś choć dziwnie się czuje, tak mi się wydaje, że ja wszystko sztucznie rozmawiam i wszystko robię sztucznie, jakbym "siedziało" w kogoś ciele... Gdybym tylko znowu odzyskał to uczucie pewności, uczucia znowu "bycia" częścią tego świata, takie po prostu bycie, nie zastanawianie się nad każdą pierdółką... Wydaje mi się, że robienie wszystkiego na siłę, tego co się wcześniej robiło trochę pomaga, wiadomo, że nie są to cuda, bo dalej się siebie boje i nie jestem niczego pewien, ciągle "odlatuje" i wydaje mi się, co jakiś czas, że nie poradze sobie. Takie uczucie, że muszę na razie wszystko sztucznie robić, sztucznie się oddzywać itd... Ale wiem, że analizowanie jest gorsze, bo zanim komuś coś odpowiedziałem, to musiałem przeanalizować wszystko itd razem ze sobą... Kurde, jak tak człowiek się wbije w rymt i z kimś np w robocie zagada, jak jest chwila przerwy, albo się wciągnie w robote, to takie przyjemne " nie musieć wiedzieć jak trzeba żyć, jak sterować tym życiem", taka błogość... Pomyśleć, że ja to miałem przed nerwicą... A teraz to mi się wydaje iluzją, to jest coś nieprawdopodobnego, jak mózg może robić w konia... Uczucie, że jak nie będę wszystkiego robił na siłę, to wpadne znowu w ten świat obłędu... Trochę się przy tym spinam. Czasem jak komuś coś mówie, to muszę to na siłę mówić, no ale trudno, choć mam ochotę nic nie robić i się załamać, bo to mnie wykańcza, to nie mogę znieźć tego już dłużej, chce wrócić do życia... Tak jakbym teraz był za jakąś bramą i nie miał dostępu do świata ludzi normalnych... Czasem mi się on wydaje iluzją, ale jednak chcę do niego wejść... Chce planować, działać, marzyć, być szczęśliwy, nie spinać się podczas jedzenia bółki i nie czuć beznadzei robiąc to co się zawsze kochało i jakby coś mnie odciągało od tego i oczywiście somatyka jak pieczenie w potylicy itd. Kurna, nie ma opcji, żeby to gówno zniszczyło mi opcję na to co zawsze chciałem w życiu... Choć dalej mam uczucie, że nie ma sensu się bronić, muszę się poddać i leżeć w łóżku ze słomką w ustach i że za niedługo się tak stanie... W morde chciałbym być po prostu pewny tego mojego człowieczeństwa... Szkoda gadać, trzeba działać, choć to jest obrzydliwe, jakiekolwiek czynności to jak zdobywanie Mount Everest... Dobra już nie stękam, ale każdy dzień dla mnie to kur*** trud, a jak już coś zrobie, to się tylko tym gnębię, że i tak nie jestem osobą i tak to wszystko marne... Ja pierdl... Niby wszystko iluzja się wydaje, ale jak patrzę np na ludzi jak żyją normalnie... Nie boją się samego siebie i ocena "realna" sytuacji dla ludzi to nie problem, a jak jakieś zdarzenie, to bym się tylko tym katował, że i tak nie potrafię, bo wszystko to co będę oceniał i tak może mieć i nie mieć racji... Mam plany fajne, ale wszystko i tak mi się bez sensu wydaje... Już tego gówna mam serdecznie dość... A jak tylko piszę o tym, że mam dość, to od razu lęk.
Czasem ogarnia mnie przerażenie, że tak będzie do końca życia, potem i tak natręt, że przerażenie to tylko emocja i jestem jak maszyna, ale i tak mam to w dupie. To przerażenie jest silniejsze niż natręty. Chciałbym się nie kontrolować, odczuwać moje emocje, a nie tak gdzie odczuwałem miłość, odczuwam złość, coś kur... niepojętego... Dobra walić to, chcę z tego piekła wyjść, ale już trochę sił nie mam, będę próbował samemu, a jak dalej tak będzie przez długi czas, no to innego wyjścia niż leki nie widzę, bo to kontrolowanie samego siebie i takie dziwne nazwanie emocji jakby były takie zwyczajne i tak się patrzę, o ktoś się drze na mnie, ma takie i takie emocje teraz spoko, to mnie po prostu aż dziwi, że jestem taki obojętny na odbiór tego świata, ekspresja mi się wydaje sztuczna... Brak życia... Jak myślę o życiowych sprawach np, że muszę wyciąć dzewa, coś w pracy zrobić czy coś to spokój wewnętrzny, do póki mnie zaraz nie wciąga w "ten świat". Tak samo jest z codziennymi zasranymi sprawami, nawet jak to auto mi wczoraj stanęło to zera nerwów nic, pustka... Taka obojętność... Albo jak ludzie normalnie sobie żyją, stresują się lub cieszą bezsensownymi sprawami... Ale jak kurde? Jak? ehhh... Dlaczego ja niby mam odczuwać emocje stresu w takiej i w takiej sytuacji, chociaż tego nie wymaga sytuacjia itd... Niestety to samo jest z pozytywnymi emocjami... Traktowanie emocji rzeczowo, to mnie najbardziej dobija... Taki brak człowieka, zamiast życia to analiza automatyczna, która jest... Automatyczna... Wydaje się pewnie z boku normalnemu człowiekowi, że to nic strasznego... Ale przy tym natręty jak zabijanie, shiza, raki sraki pierdaki, to gówno... No trudno mój konik, wolałbym co innego, żeby tylko wiedzieć kim jestem i siebie nie kontrolować w każdym aspekcie życia i nie myśleć ciągle i nie mieć wrażenia, że to iluzja... Żyje i staram się utrzymywać "siebie" na siłę na razie, ale jak tak długo będzie, to nie wiem... Jak się temu poddam, to skończe w psychiatryku xd Podważam najbardziej oczywiste życiowe sprawy i odczuwam co do nich niepewność... Tak jakbym żył w innym świecie...

Dobra kończe, bo się już nudny robie, a pisanie i tak tego nie odda, jakie to piekło jest. Jak będzie tragicznie( nie będę mógł rozmawiać, jeść, spać) to przejdę na leki, a jak na razie "<żyć a raczej istnieć" się da, bo życie to to nie jest, jak się człowiek ciągle kontroluje i wszystko mu się wydaje sztuczne. Same natręty to była świetość w porównaniu, do niepewności co do swojej osoby i wszystkiego.
Dzięki wszystkim i pozdrawiam, bez odbioru :).
Największe zło jest ukryte w świętobliwych nadmiernie i w tych powściągliwych nadmiernie.
No bo ja kochałem Życie, ale się za bardzo rozpędziłem i je zgubiłem...
ODPOWIEDZ