Mam 40 lat, choruję na nerwicę lękową od może 25 lat, na lekach jestem od około 12 lat.
Uważam się za bardzo silnego człowieka, byłem przez 4 lata w domu dziecka, z rodzicami nie mieszkałem od 6 roku życia, tylko z babką, która nie za bardzo mnie kochała.
Rodzice nadużywali alkoholu, nigdy nie miałem wsparcia, sądzę że właśnie dlatego mam nerwicę, bo nie miałem oparcia, nie miałem nikogo kto by mnie ochronił w dzieciństwie przed złym światem.
Jak moje dziecko cierpi to je przytulam, wspieram, staram się doradzić, osobiście nie miałem w swoim życiu żadnego wsparcia.
Pierwsze objawy nerwicowe zaczęły się wcześniej, ale mijały dość szybko, były rzadkie i o średnim nasileniu.
Mam partnerkę, która to dużo mi kłamała jak byliśmy w związku, a później zaszła w ciążę, a jako że jestem prawdziwym facetem nie porzuciłem jej pomimo, że już wtedy znałem jej złą naturę, kłamcy.
Mieliśmy córkę, były częste kłótnie, mordobicie, aż poszła sobie zabierając ode mnie dziecko.
Wtedy przeżyłem prawdziwy dramat, każda godzina bez moje córki to było gorsze niż gdybym dowiedział się że zostałem bezdomnym.
Po miesiącu jednak wróciła z dzieckiem, zostawiła mi ją, i odeszła ponownie.
Później dowiedziałem się, że zabrała dzieciaka bo babcia z USA obiecała słać jej dolary, myślała że to prawda, ale później jak to zwykle bywa prawda okazała się inna, i postanowiła mi ją oddać.
Po kilku miesiącach od jej odejścia zauważyłem, że moja córka ukrywa coś pod poduszką.
Wyprosiłem, żeby mi pokazała co tam ma i okazało się, że jest to fotografia jej matki.
Dziecko płakało, i ja płakałem, postanowiłem wtedy, że nie wiem jak mi będzie ciężko, to postaram się zwrócić matkę mojemu dziecku, ja się nie liczę, tylko i wyłącznie szczęście mojego 4 letniego maleństwa.
Rok czasu nie mieliśmy z nią żadnego kontaktu, aż później doszło do spotkania na sprawie sądowej o alimenty, o które ją podałem, i wyjaśniłem jej, że matką naszego dziecka będzie zawsze niezależnie jaką krzywdę mi wyrządzi, i że może ją nawet w środku nocy odwiedzić, jeżeli tylko miałaby na to ochotę.
Zaczęliśmy się ponownie spotykać, a po miesiącu przyszła do nas mieszkać.
Po kilku miesiącach niespodziewanie zaczęła rodzić, okazało się że była w ciąży, i cóż, w jej przypadku ciąża zawsze wyglądała bardzo mizernie, jak gdyby po prostu przytyła, bo nie było brzuszka tylko taka oponka.
Urodziła to dziecko u mnie w domu, w moim łóżku, po czym zabrano ją i dziecko do szpitala.
Powiedziałem jej, że nie chcę jej tu więcej widzieć, ale poznałem wcześniej taką Prawosławną Mniszkę z Prawosławnego Monasteru Żeńskiego w Wojnowie, która to zaprosiła mnie do monasteru abym tam się wyciszył i podjął właściwą decyzję.
Byłem tam tydzień i zrozumiałem, że Magda (matka mojej córki) nie powiedziała mi o ciąży ze strachu przed odrzuceniem, moją reakcją, i że w gruncie rzeczy nie mam o co jej winić, w końcu nie zaszła w ciążę mieszkając u mnie, tylko wtedy gdy nie byliśmy razem, nie stanowiliśmy pary.
Wróciła więc do mnie.
Zacząłem później miewać coraz silniejsze napady lęku, osłabienia, im dalej od domu tym większy strach, tym nogi bardziej miękkie, tym serce biło szybciej.
Trafiłem niestety na lekarza, który leczył alkoholików, i zamiast dać mi dobry lek przypisał zły, nie podał że należy go wprowadzać delikatnie, i lęki zamiast zmaleć wzrosły.
Miewaliśmy różne problemy z partnerką, jednak ja cały czas starałem się dla rodziny zmienić.
Miałem kilka pobytów w szpitalu, w tym jedna 1,5 miesięczna w psychiatrycznym, jakieś nieudane krótkie terapie, aż 1,5 roku temu postanowiłem wraz z Magdą, że się pobierzemy.
Jakiś czas mówiła mi że jej ciężko, mieliśmy pięcioro dzieci

Pozwoliłem więc iść do pracy, sam zostawszy w domu z dzieciaczkami.
Zbliżał się listopad 2014r gdy oznajmiła mi, że nie wyjdzie za mnie bo kogoś sobie znalazła.
Ślub był już w fazie przygotowań, goście zaproszeni itd....
01 grudnia 2014 roku zostawiła mnie z pięciorgiem dzieci, a sama wyprowadziła na stancję którą wynajmowała z tym.... człowiekiem.
Odwiedzała nas, rzadko, ale odwiedzała, a mnie wszyscy zaczęli straszyć, że dzieci mi odbiorą, że sam sobie nie dam rady....
Podupadłem na psychice, każdy dzień to płacz, gdyby zabrali mi dzieci straciłbym sens życia, zabiłbym się bez chwili namysłu.
01 styczeń 2015r zmywam talerze, na podwórku cisza, ludzie odsypiają, ja sam z pięciorgiem dzieci w domu, łzy płynął po policzkach jak deszcz po szybie.
Dziwna siła mnie dopada, staję przed najstarszą córką i pytam jej czy chce mieć matkę z powrotem, każę jej się ubrać, wziąć mniejszego brata 6 letniego Szymka i wsiadamy do starej zdezelowanej Toyoty Starlet, oraz udajemy się w miejsce w którym mieszka ich matka.
Dojeżdżamy do bloku wysiadamy idziemy, ja chowam się z boku drzwi, a dzieciom każę zastukać.
Wcześniej uprzedziłem dzieci, żeby gdy się otworzą zaczekali na klatce aż ich zawołam.
Otwierają się drzwi, wbijam się siłą, młody, bo ode mnie 13 lat młodszy "nowszy model" odchodzi w głąb pokoju, otwieram pałkę teleskopową i nie pamiętam już co się dzieje, wiem tylko że powiedziałem "nie będziecie się zabawiać kosztem moich dzieci"
Później dowiaduję się, że połamałem mu rękę i pękła mu też kość u nogi.
Nie wniósł oskarżenia, bał się, zobaczył we mnie coś co nie pozwoliło mu mieć nadziei że im się kiedykolwiek ułoży.
4 dni później za plecami Magdy przyjechała do niego mamusia, spakował rzeczy i uciekł do rodziny na wieś.
Magda wróciła po kolejnych trzech dniach, a ja tak się cieszyłem, że przypadkiem zrobiłem jej kolejne dziecko, na pewno moje, bo wedle kalendarza doszło do poczęcia 12-16 styczeń 2016r.
Ogólnie to mam przes... od 99 roku choruję na cukrzycę typ 1, astygmatyzm krótkowzroczny -5 dpi na każde oko, do tego od za wysokiego cukru mam problem z paznokciami, grzyby je żrą, i nie potrafię się ich pozbyć, a leki doustne nie można łączyć z SSRI, bo powodowały nasilenie objawów ubocznych w tym zawrotów głowy, za to maści działają jak działają, skoro od 3 lat mam z tym problem to sami rozumiecie.
Ostatnio byłem w szpitalu na oddziale dziennym, tam odstawiono Wenlafaksynę, i zastąpiono ją Sertraliną oraz Convulex-em.
Straciłem 5kg, bardzo źle się czułem, odstawiłem po cichu leki, bo nie dałem rady dojść do porozumienia z ordynator.
Wyszedłem ze szpitala i psychiatra kazała mi ponownie brać Sertagen, który znowu na mnie źle podziałał.
I convulex był zły, i Sertagen, obydwa leki zdestabilizowały mnie doszczętnie.
Mam bardzo silne uczucie jak gdybym chodził po kołyszącym się pokładzie statku, jak gdybym nie miał pełnej równowagi, i czasami "rzuca" mnie na ściany.
Płaczę kilka razy dziennie, jestem drażliwy, ale i lękliwy, boję się wszystkiego ale gdy męczę się kilka godzin zaczynam marzyć o śmierci i wpadam w płacz.
Mam zaburzenia widzenia, jak gdybym był po jakimś środku narkotyczynym, rzeczy wydają mi się nierzeczywiste, nierealne, obce.
Głowa mi ciąży, mam ciągle napięte mięśnie szyi.
Boję się wstawać z fotela, boję się gdziekolwiek samemu chodzić, miewałem tak silne napady lęku (dawniej) że przyrównuję ten strach do przystawienia przez kogoś lufy pistoletu do mojej głowy.
Od 2 tygodni nie biorę leków psychotropowych bo po pierwsze jak już pisałem to nietrafiony lek, po drugie chciałem w końcu pozbyć się grzybków lekami doustnymi, ale i tak czekam do pełnego miesiąca aż organizm oczyści się z nagromadzonych w nim leków.
Chciałbym nie musieć ich w ogóle brać, da się to w ogóle?
Zamówiłem nawet książkę Wycisz strach Jak przezwyciężyć lęk, panikę i agorafobię McKinnon Pauline
Doradzicie coś?
Przepraszam za chaotyczne pisanie, ale źle się czuję.
http://pokazywarka.pl/lv5zw4/