Od dłuższego czasu zbieram się żeby napisać tutaj post, otóż moje problemy zaczęły się chyba w gimnazjum, ale od dziecka miałam problem z nawiązywaniem kontaktu z innymi ludźmi. Gdy poszłam do gimnazjum - wiadomo jaka tam jeszcze młodzież niedojrzała jest i tam tak jakoś się wycofałam, ze średniej ok 4,5(nigdy czerwonego paska żeby nie wychodzić na środek po świadectwo) to około 3. Gdy skończyłam gimnazjum poszłam do liceum ogólnokształcącego w moim miescie, jednak wcześniej złożyłam papiery do plastyka, lecz nie przyjęli mnie ze względu na moją średnią, jak miałam jaką miałam a gadałam z paroma osobami to słyszałam że większość powyżej 5 miała to o konkurencji tu już nawet nie było mowy.. Gdy poszłam do tego LO w końcu to było całkiem dobrze, mieliśmy jeszcze w pierwszej klasie dobrze zgraną ekipę, co weekend obowiązkowo wyjście. Nauką w sume sie nie przejmowałam wazniejsze było dla mnie życie towarzyskie, i indywidualne zainteresowania których teraz jakoś u siebie nie widzę. Przez to nie zdałam z matmy i miałam mieć poprawkę w sierpniu. No i wtedy się zaczęlo, korki 2 razy dziennie (o tyle dobrze ze tanio, bo gościówka w wakacje z teog się utrzymywała i miała full uczniów) i siedząc z nią tam sama dostawałam ataków paniki, lato brak wentylacji, okno na południe, i ledwo co się mogłam skupić, nic jej nie mówilam bo sie balam, miała takie spojrzenie jakby te moje korepetycje były jak nachalna wizyta księdza u osoby antyklerykalnej, która nie chce być niemiła. Jakoś przez to przebrnęlam, na koniec listopada pojechalam na 3 tygodnie na obóz nad morze, sami znajomi, ostatni tydzień mieliśmy cąłkowitej laby i było dobrze. Jak przyszła poprawka, to myslałam ze wykituję. Napisałam test na który mieliśmy z godzinę w 10 minut, do konca spalilam troche fajek, potem wyszedł mój kolega i mnie troche uspokoił bo mówił że nawet jesli nie zdam to warunkowo każdego przepuszczają. i potem czekałam 3 godziny na część ustną. Jakoś zdałam, ale. W drugiej klasie pare osób przez wakacje trochę się wyobcowało, nietórzy przyszli jakby po praniu mózgu, skurwysyństwo biło od nich tak że patrząc na nich robiło mi się źle. Atmosfera zrobiła się beznadziejna, lasa podzieliła się na grupki. Niby jak to w klasie czasami bywało śmiesznie ot tak ale i tak nie było fajnie. Ale psychika(ja

) dawała sobie świetnie radę, az do tej trzeciej klasy kiedy doszły fakultety gdzie znowu zaczęlo się to samo. często w małych grupkach, i tak jakoś wróciły te ataki paniki, zaczelam w ogóle lekcje opuszczac bo cięzko mi było wysiedzieć wśród znajomych. Zaczęlam odmawiac nawet wyjścia na piwo, mimo że nie musiałam nawiązywać kontaktów indywidualnych. Na ostatniej większej imprezie byłam w październiku i jak weszłam tak 9 godzin mimo że wśród swoich czułam się całkiem obca, dobrze że był tam przez parę godzin mój kumpel, palił jak smok to mialam preteksty zeby nie siedziec w towarzystwie, nie wznosic toastów. Ba! bałam się w ogóle pić, bo było sporo obcych, bałam się że zaniemogę,co parę miesiecy wcześniej mogłoby wydawac się irracjonalne. Ale jakiś tydzień przed świętami ataki osiągnęly apogeum i atak wywoływała sama myśl o nim. Wystarczyło mi np w ciągu lekcji wyjscie na chwilę do toalety czy na korytarz żeby ochłonąć, nie miałam też z kim o tym porozmawiać, wiedziałamże to są lęki, ale to brzmi jakbym była czubkiem, szczególnie że u nas w klasie mieliśmy 2 przypadki osób niepoczytalnych, jedna skończyła edukację w pierwszej klasie, druga jest dotad na indywidualnym ale w szkole. Ataki były tak silne że wychodziłam na fajkę, ale to juz nie pomagało tak jak wczesniej i wracałam jeszcze gorzej roztrzęsiona, w ogóle nie mogłam się skupić, kontrolowalam oddech, bicie serca, ktore często tak mi waliło że myślałam że to stan przedzawałowy. W pewnym momencie był przypadek w innej szkole(budynku, wszystkie średnie w moim mieście mimo że w innych lokacjach są jednym zespołem) że jakiś uczeń wyszedł do toalety, skręcił kostkę, a jego rodzice byli strasznie zawzięci, bo jak można wypuścić ucznia samego do toalety

i nauczycielkę zwolnili i u nas nie pozwalali wychodzić na lekcjach (nie wszyscy na szczęście) i to też mnie przeraziło. Przed świętami na jednej lekcji miałam okrutny atak, siedziałam i czułam że zaraz się uduszę albo dostanę zawału. To był pierwszy kwadrans lekcji, a nauczycielka była zryta i nie pozwoliła mi wyjść. Chciałam spytać czy do pielęgniarki mi pozwoli wyjść ale mieliśmy lekcje w innym budynku i bałam się że nie dojdę. Nie chciałam nic mówić, bo u mnie w klasie są w większości przytępe istoty które zaraz podniosłyby alarm, a aj bałam się że to podniesie mi ciśnienie. Jakoś wytrzymałam do końca tej lekcji ubrałam się i wyszłam ze szkoły i do tej pory nie wróciłam. Do tej pory nie wyszłam z domu w celu towarzyskim, jedynie czasami ludzie o których nawet bym nie pomyślała (tak, bo Ci których uważałam za przyjaciół w większości nawet smsa nie napiszą, chyba że "pożycz na fajki pojutrze ci oddam") przychodzą i się pytają o co chodzi, z jednej strony jest to miłe ale dopiero jak sobie pójdą. Domofon działa jak zapalnik.Teraz idę w kierunku nauczania indywidualnego. Nie wiem czy podejdę w ogóle do matury, ale i tak nie miałam od początku szkoły zamiaru jej zdawać. Zaczęłam szukać w internecie informacji o nowotworach i innych nieuleczalnych chorobach. Ale na jakimś portalu na hasło - atak paniki, poczytałam o tym, trochę się uspokoiłam że mniej więcej wiem co może mi dolegać i trafiłam tutaj. Wiem że w sumie nie mam prawa się sama diagnozować, jutro mam wizytę u psychiatry, a w sumie on u mnie, ale wyczytałam wiele przydatnych rzeczy i wiem ogólnikowo z jakim gównem mam do czynienia i że nie pomyślałam o tym wcześniej i że nie mogłam temu jakoś zapobiec, chociaż nie wiem czy byłaby taka możliwość.
Pozdrawiam

Ja
Edit:/ przepraszam za ogólny chaos wypowiedzi, ale nie mogę pozbierać myśli do kupy
