Na wstępie chciałbym dodać, że forum obserwowałem już od pewnego czasu. Bardzo podoba mi się sposób w jaki funkcjonuje - nie ma tu ciągłego narzekania jakie to wszystko jest złe, jak to nikt nie potrafi nas zrozumieć, jacy to źli są wszyscy ludzie/nasi pracodawcy/rodzice/partnerzy itp. itd. Sam łapię się na tym, że na początku mojej przygody z zaburzeniem (a raczej: zaburzeniami) podchodziłem do sprawy bardzo podobnie, ale obecnie takie nastawienie u kogokolwiek cholernie mnie denerwuje. Doskonale zdaje sobie sprawę że niektóre osoby mogą mieć ze sobą naprawdę poważne problemy i trudno im wykrzesać z siebie chociażby iskrę motywacji do działania, ale nie zmienia to faktu że ludzka bezradność i pogrążanie się w rozpaczy po prostu budzi we mnie nie tyle współczucie dla tych osób, ale złość że same się nakręcają i robią sobie przez to jeszcze większą krzywdę.
Obecnie zmagam się z ciągłym lękiem i napięciem, fobią społeczną i derealką - dorobek całkiem niezły jak na osbę dopiero co wkraczającą w dorosłość. Wiadomo, może być dużo gorzej. Mogę jeszcze dodać że powyższe objawy nie są u mnie jakoś szczególnie nasilone - spokojnie daję sobie radę w codziennym funkcjonowaniu, ale nie łudźmy się - dawać sobie z czymś radę, a czerpać z tego radość/przyjemność to dwie różne rzeczy. Czasem miewam naprawdę dobre dni kiedy pytam sam siebie: „Stary, w czym jest problem? Przecież wszystko jest OK”. No ale zdarzają się też dni gorsze, kiedy od rana do wieczora mam ochotę walić głową w mur.
Te wszystko rozwinęło się u mnie w kolejności: lęk społeczny → ciągłe napięcie → derealizacja. Co ciekawe, gdy patrzę teraz wstecz to widząc „zapalnik” moich problemów chce mi się śmiać. Gdybym nie był zaburzony to nigdy nie pomyślałbym że nadmierne pocenie się (a raczej kpiny rówieśników z tego powodu) może kogokolwiek doprowadzić do stanu w jakim jestem dzisiaj. Tj. działało to na zasadzie błędnego koła - im bardziej bałem się spocić, tym bardziej się pociłem. Ale jestem pewien że lepiej wcześniej niż później; jeżeli udało mi się tak porządnie nakręcić z powodu gorzkich słów ze strony rówieśników, to jestem wręcz pewien że za jakiś czas znalazłoby się coś innego co również nieświadomie wykorzystałbym do doprowadzenia swojego myślenia do stanu może nie tyle rozpadu, co mocnego naderwania. Na pewno na to wszystko złożyły się inne problemy tj. sytuacja w domu (oj, nie będę ukrywał - nie jest różowo), bo sam że tak to nazwę „zapalnik” nie spowodowałby żadnych poważnych problemów u innych osób.
Ale to wszystko zostawmy psychoanalitykom, nie widzę nic dobrego w samodzielnym (a zresztą nawet z pomocą dajmy na to psychologa) rozkminianiu co poszło nie tak. Powiem szczerze: zupełnie mnie to nie interesuje, zwyczajnie chciałbym się wydostać z tego gównianego stanu w którym jestem. Sam działałem jakiś czas z autoterapią pod fobię społeczną (szkoda że wziąłem się za to dopero wtedy gdy miałem już derealizację). To była terapia poznawczo-behawioralna, tzw. „Terapia Richardsa”. Mimo tego że zrealizowałem około ¼ jej treści to efekty jakie mi dała są niesamowite.

Co tu mogę powiedzieć więcej: dzięki właśnie terapii Richardsa funkcjonuję w miarę normalnie, chociaż oczywiście nie całkiem bez lęków. W moim przypadku właśnie najbardziej przeraża mnie wizja ośmieszenia, wytknięcia błędu, ataku na moją osobę. Często nachodzą mnie też myśli dotyczące szkoły; czasem zaczynam rozkminianiać czy na pewno rozumiem dany temat, czy jest możliwość żebym zawalił cokolwiek przy tablicy, co będzie później, jeżeli teraz mam problem z konkretnym zagadnieniem itp. itd. Co już dawno zauważyłem: im bardziej chcę siąść danego dnia do nauki tym większy czuję lęk że będę odczuwał lęk, co uniemożliwi mi efektywną naukę. Brzmi co najmniej śmiesznie, prawda?




Wiecie co powiedział Goebbels? „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”.
Troszkę głupio cytować nazistę, ale miał on w tym przypadku stuprocentową rację.
Ciekawe kto dotrwał do tego momentu, domyślam się że mało z Was.
Tak więc: jeszcze raz wszystkich pozdrawiam, mam nadzieję że objętość mojego „przywitania się” Was nie przeraziła.

BTW: mógłby mi ktoś wytłumaczyć dlaczego skrót od derealizacji to DD? Na logikę powinno być DR.