
Chociaż ostatnio niewiele piszę na forum to postanowiłem podzielić się z Wami moim problemem. Otóż od wielu miesięcy mam nasilone lęki, które dotyczą jakiejkolwiek relacji z innymi ludźmi. Zewnętrzny świat nie istnieje dla mnie bo czuję się odizolowany, będąc cały czas przez długie lata w domu z rodziną, która przeciwnie jest nastawiona do tego, abym gdziekolwiek wychodził się chociażby przejść., Wszystko było w miarę dobrze jak chodziłem do sklepu na drobne zakupy, czy z psem ale od ponad roku mam problem z tym, że rodzina nigdzie mnie nie wypuszcza na dwór z powodu zaburzeń chodu spowodowanych przewlekłym stresem i niedotlenieniem. Siedząc w domu zajmuję się co prawda obowiązkami sumiennie i nie swoim dzieckiem, które ze mną razem mieszka ale mam różny nastrój z przewagą wycofania się nawet z relacji rodzinnych. Długimi godzinami milczę nie odzywam się nie mając tematu ani z ojczymem ani z matką. Tylko z dzieckiem rozmawiam przeważnie, bawiąc się z nim.
Kiedy tylko ktoś z sąsiadów chodzi po klatce schodowej to od razu dopada mnie poczucie lęku i uciekam od drzwi mieszkania. Wychodzenie na zakupy czy z psem jest niemożliwe ze względu na poczucie tego, że inni patrzą na mnie i mówią o mnie, kpią i się śmieją ze mnie ze względu na bardzo niskie poczucie własnej wartości. W okresach hipomanii, gdzie wychodzę z kimś na dwór to gadam, że mi się nie zamyka buzia, ale poza tym jest tragedia z tym co zwie się światem. Wiem, że sobie nie poradzę z tym sam ale możliwości rozwoju i terapii nie mam żadnej ze względu na stały upór mojej rodziny i częściowe ograniczenie co do woli zmiany mojego dotychczasowego życia, gdzie ja sam nie wiem co chciałbym już w swoim życiu zmienić. Dlatego też to poczucie lęku doprowadza mnie do destrukcyjnych działań, nawrotu hipowentylacji, która stopniowo doprowadza mój organizm do uporczywego niedotlenienia. Szybkie męczenie się i osłabienie mięśni rąk i nóg doprowadza już do zaburzeń oddychania, bo ten mechanizm trwa już wiele lat z okresami remisji. Moja wizja przyszłości związana z obezwładniającym lękiem, kiedy zostanę już sam doprowadza mnie do stanów, gdzie myślę już tylko o tym, żeby być jak roślinka; nieprzytomny, nieświadomy niczego albo już martwy. W dzień mam stany euforii ale beznadzieja tkwi we mnie i tak już myślę,że zostanie na zawsze...
Pozdrawiam wszystkich ciepło...