ListopadowaDusza - milosnik muzyki, muzyk i chyba troche lubie byc sam. Hej!
Od razu zaczne od tego, ze bedzie to trudny post dla mnie, bedzie niestety chaotyczny bo nie wiem jak to wszystko pozbierac do kupy.
Generalnie, od malego pamietam, ze lubie porzadek. Minimalizm. Malo ciuchow, ale dobrej jakosci, malo instrumentow, ale tylko dobre i potrzebne, etc.
I od razu dodam, ze chce zeby tak to zostalo - bo czuje sie dobrze w tym minimalizmie i nie chce na sile balaganic zeby wyjsc z tego.
Tylko zaczynam sie zastanawiac, czy nie poszlo to za daleko.
Problem nie polega na tym, ze lubie porzadek, czuje sie w nim lepiej, tylko, chyba nie jest okej kiedy sprawia mi minimalny dyskomfort to, ze np w domu jest brudny zlew? i psuje mi to nastroj? Wyjazd na wakacje z brudna chata? nie ma takiej opcji.
Do tego dorzucam, ze gdy wychodze z domu, czasami 2-3 razy sprawdzam czy kurki od gazu sa zakrecone. Skonczylo sie na tym, ze jak wychodze do pracy, robie zdjecie telefonem. Po czym wychodze. Majac w glowie 'zaufaj sobie, przeciez masz zdjecie'. W pelni zdaje sobie sprawe, ze tutaj cos z moim baniakiem nie gra

Do tego dorzucam niechec do portali spolecznosciowych, bo 'sa tam moje dane i to strata czasu'.
Do tego dorzucam, ze z Instagrama usuwam 'wyszukiwania', mimo, ze nie wyszukuje rzeczy, ktore trzeba usuwac przed dziewczyna - lub w ogole niczego nie wyszukuje

Oczywiscie czyszczenie kosza w komputerze, dbanie o porzadek na dysku...
Jestem w stanie tego nie robic, ale po chwili pojawia sie maly dyskomfort. I gdybym nie musial go miec, chetnie bym go usunal. Generalnie, to bym zamieszkal najchetniej w latach 50' i gral w knajpkach jazz, bo wkurza mnie elektronika?
Do tego dorzuce jeszcze hit, po przyjezdzie do domu rodzinnego gdzie jest pelno bibelotow i moj minimalizm cierpi to jeszcze w ten sam dzien wycieram szafki w moim starym pokoju, gdzie bede spal, bo lubie porzadek, tia.
Do tego dorzuce, ze momentami czuje sie wypalony i tutaj zaczyna sie najwiekszy problem. To zabrzmi dziwnie bo srednio lubie gadac o sobie (jak widac...), ale mam sie za osobe 'emocjonalna', chyba. Jestem muzykiem i od zawsze mialem takie zjazdy i wzloty.
Momentami czuje sie strasznie zniszczony i podejrzewam, ze wlasnie chodzi o to pieprzone np usuwanie. Zarzucam sobie, ze nie radze sobie z tym i troche od srodka mnie to zzera. Moje emocje 'traca kolor', ostrosc, nie wiem jak to nazwac, moge byc na pieknych wakacjach i zdawac sobie z tego sprawe, jak zajebiscie mam, a zarzucam sobie wtedy, ze te emocje do mnie nie docieraja i zaczynam sie zloscic.
Kiedys czytalem o czyms takim, jak neuroprzekazniki, u mnie mozliwe, ze zwyczajnie 'sa one slabe' i nie dociera do mnie szczescie? Bo mam hit, mam fajny zespol, fajna prace, malo stresu (wszystko w normie

Do tego muzycznie tez sie spelniam, tak mi sie wydaje (a muzyka dla mnie w zyciu jest wszystkim). Mozliwe, ze to porzadkowanie nie jest powiazane z tymi przekazywaniami bodzcow do glowy.
No i czasami pojawia sie pytanie, na cholere to wszystko skoro np po zyciu nie ma niczego? ale po chwili w glowie, wez 'nie pieprz' tylko zyj idioto. I tak w kolko Macieju.
Tak czy siak, wiem, ze cos trzeba zrobic. Chwycilem Ashwagande i witaminy Bodymax, ktore dostarczaja 100% witamin dziennie. Tylko, czy Ashka to to, co mi sie nada? biore od ponad miesiaca, niby czuje sie spokojniejszy, ale i bez niej jest ok. Czy ja mam sie lekko usypiac (bo duzo mysle, praktycznie ciagle o czyms, a czy to powinnienem teraz skupic sie na jazzie, czy na takiej muzyce, a czy powinnienem kupic kontrabas, czy zostac tylko przy aktualnym sprzecie...) czy wlasnie pobudzac, zeby te przekazniki jakos lepiej dzialaly?
Pytanie - czy ja lubie siebie, bo ono tez sie czesto pojawia. Mysle, ze tak, ale nie zawsze. Jestem dobry dla bliskich, wychodzi mi sporo rzeczy - ale ciagle mam jakies ale do siebie co mnie rowniez wypala. Lubie inspirowac sie muzykami, ale zauwazylem, ze zaczynam troche za mocno 'wzorowac' sie na innych, jakbym byl jakims kameleonem kopiujacym.
Generalnie strzeszczajac sprawe, przepraszam za chaos. Nie czuje, ze to choroba - czuje, ze musze sie jakos odbudowac. Zmienic myslenie. Moze zaczac cos lykac co pomoze w tym, cos ziolowego oczywiscie.
Dodam, ze odzywiam sie bardzo zdrowo od dluzszego juz czasu. Odstawilem uzywki typu alkohol, papierosow nie pale. Tabaki nawet juz nie zazywam. Stwierdzilem, ze 'drineczek' mi nie pomaga poprawic humoru.
2 lata temu po 6 latach, skonczyl sie moj zwiazek - tak nagle. Wtedy od razu wiedzialem, ze jak kupie alkohol to pojde w tango za mocno - nie chwycilem piwa przez poltora roku, chyba zadzialal jakis mechanizm obronny. Dlatego uwazam sie za osobe z mocnym charakterem, ale czy przypadkiem ten charakter nie jest za surowy dla mnie, bo oczywiscie zarzucam sobie po chwili, 'drinka nie bo co, bo sie boisz i juz sobie czegos odmawiasz, ze poprawisz sobie humor w taki sposob?' i znow, wypala sie cos we mnie. Typowy skorpion jak to babcie mowia.
Mam tak od bardzo dawna. Czuje, ze mnie ten 'maly problem' wypala mnie.
Dzieki wszystkim, ze dotrwaliscie. Licze na Was i sorry raz jeszcze za chaos. Za cholere nie wiem jak to opisywac.
Milego dnia.