Piszę tutaj bo już nie wiem co mi dolega, do jakiego stanu się doprowadziłem i jak z tego wyjść, bo nie które myśli mnie już przerażają. Tak jak by to wszystko nie miało końca i było mi źle pisane. Od dłuższego czasu towarzyszy mi ogromna pustka wewnętrzna. To jest taka potrzeba czegoś... hmm sam nie wiem. Ogromnej akceptacji i uznania, namiętnej miłości, tak jak by mi tego wszystkiego brakowało. Jak każdy człowiek, mam swoje marzenia i idealną wizję siebie i swojego życia, problem w tym, że traktuje to jakoś coś ważnego i nie mogę poradzić sobie z obecną rzeczywistością. Dlatego cały czas dążę do realizacji swoich planów, uciekając w pasję co daje świetną frajdę i złudne poczucie spełnienia będąc w drodze do celu, ale w rzeczywistości bardzo dużo w tym wszystkim mieszam i coraz bardziej się grzebie.

Kończe niedługo szkołe, mam taką wizję, że jak pójde na studia to zaczne żyć na nową, zakocham się, poznam masę nowych ludzi, a do tego czasu porozwiązuje parę spraw, które zawracają mi głowę i mi te paranoje po prostu trwale przejdą, może nawet wcześniej parę spraw się ułoży, ale czasem sie zastanawiam, co jeśli nie?
Swego czasu byłem dość pewnym siebie dojrzewającym chłopakiem, mającym standardowo mase wątpliwości, jak to wypada na młody wiek, ale teraz jak by straciłem to... w momencie kiedy dorosłem i próbowałem żyć tak jak chce żyć, będąc często odrzucanym i sfrustowanym.
Tylko nie wiem jak z tym na ten moment postępować, może i bym z tego wyszedł, ale jak się zastanawiam czy nie mam jakiś zaburzeń to mnie to ostro przykłada do ziemi.
Czasem to się w ogóle czuje jak spierdolina, która się do niczego nie nadaję, ale potem wychodzę z domu, zakładam maskę na to uczucie i jakoś idę

Nie wiem czy to są tylko problemy z samooceną, ale jesli tak to patrząc na moje myśli, nabierają czasem skrajne efekty.
Pozdrawiam.