wyjść z nerwicy trzeba CHCIEĆ
: 30 lipca 2016, o 23:03
Witam wszystkich znerwicowanych
Po mojej długiej przygodzie z odburzaniem(która nadal trwa i trwać będzie jeszcze długi czas) chciałabym podzielić się trochę moim "doświadczeniem".
W tytule mojego posta napisałam "chcieć" z dużej litery, ponieważ za tym słowem kryje się sporo rzeczy. Sama chęć wyjścia z nerwicy nam nie pomoże, to musimy pomóc właśnie jej poprzez swoje nastawienie. Ja z nerwicą walczę już od ponad roku, mam za sobą masę naprawdę bardzo nieprzyjemnych doświadczeń, które czasami chciałabym wymazać z pamięci. Bywało ze mną bardzo źle, czasami tak źle, że myślałam już, że to będzie koniec. Miałam wszystkie możliwe objawy, od natręctw, po kołatania serca, problemy z żołądkiem, bóle głowy, problemy z oddychaniem, problemy właściwie ze wszystkim, z ogólnym funkcjonowaniem. Ja ten ciężki rok traktuję teraz jako jedną wielką lekcję życia, pokory i tego, że życie czasami nie jest takie, jakbyśmy chcieli. Czasami trzeba pogodzić się z niektórymi rzeczami i to fakt, że od nas zależy w dużym stopniu jak nasze życie będzie wyglądać, ale czasami zdarzają się sprawy, których nie przewidzimy. I na tym to wszystko polega, że wszystkiego nie da się zaplanować, nic nie jest idealne. Ja przez wiele lat żyłam w złym myśleniu, wydawało mi się, że to wszystko jest takie proste, przeliczałam swoje możliwości, stawiałam wysoko poprzeczne, a przy tym wszystkim byłam ogromnie emocjonalna, strasznie się wszystkim przejmowałam, brałam wszystko do siebie. Przez ten rok zmieniłam się bardzo i uważam, że w wielu częściach mojego życia, na lepsze.
Najważniejsze to nigdy się nie poddawać, wiem bardzo to jest banalne stwierdzenie, ale jakie trafne po prostu, nie możemy się tej nerwicy dać rozłożyć na łopatki! Jestem przekonana, że spora większość z was tutaj "przed" nerwicą była bardzo odważna. Z pewnością ta odwaga prowadziła was ku wielkim celom, ale przeliczyliśmy swoje możliwości i po prostu nasz organizm trochę się zbuntował, a że zawsze byliśmy trochę przewrażliwieni na punkcie zdrowie, to skończyliśmy z nerwicą. W moim przypadku tak właśnie było. Ale skoro wcześniej byłam odważna, to dlaczego teraz wszystkiego się boję? Nerwica zrobiła ze mnie straszną, że tak powiem boidupę I każdy mi ciągle powtarza, że czegoś tam w przeszłości się nie bałaś, a teraz boisz się jechać pociągiem? (jeszcze 2 lata temu pojechałam na wycieczkę po europie SAMA pociągiem!) a po pierwszym ataku paniki zaczęłam się bać coraz to więcej rzeczy, aż doszłam do tak krytycznego momentu, że bałam się zostać w domu (z którego w ogóle nie wychodziłam) sama na 10 minut. Naprawdę, moja mama raz musiała spóźnić się do pracy, bo ja bałam się zostać 10 minut sama do momentu, aż mój brat wróci ze szkoły. I to się tak ciągnęło i ciągnęło. Czytałam forum, czytałam książki, szperałam w necie, chodziłam na psychoterapię, brałam leki ale to się tak ciągnęło do momentu gdy po prostu stwierdziłam, że ja nie chcę tak żyć, że co to za życie. I powolutku zaczęłam się odburzać, wychodzić więcej, robić więcej, nie siedzieć i nie jęczeć jak mi jest źle i gdy po jakimś czasie pewnego dnia sama przeszłam kawałek od mojego domu do babci ( był wtedy naprawdę ładny dzień) to poczułam się jak najszczęsliwsza osoba na świecie i pomimo tego, że już mnie panika łapała, to doszłam do wniosku, że te wszystkie wysiłki są takich właśnie chwil WOLNOŚCI warte! To było tak cudowne uczucie, że chciałam żeby nigdy nie minęło. I zaczęłam coraz częściej wychodzić, burzyć tą swoją strefę komfortu aż w końcu powoli zaczynało być normalnie. Były kryzysy owszem, nadal są i to często ale staram się nie poddawać.
Wiele rzeczy mi pomogło, w sumie mogłabym je tutaj wymienić jeśli mogłoby to komuś pomóc:
-zdrowe odżywianie: zmieniłam mnóstwo rzeczy w swoim odżywianiu, m.in przestalam jesc slodycze, zainteresowalam sie tym, co jem itd
-MUZYKA, która była od zawsze moją wielką pasją i dla której stwierdziłam, że mogę nawet dla niej cierpieć, bo ją kocham!
-medytacja: zainteresowałam się nią dzięki mojej koleżance i jej mamie. u mnie poszło to w znacznie dalszym kierunku, bo teraz bardzo interesuję się buddyzmem, kulturą wschodu, czytam różne książki na ten temat i generalnie pogłębiam stale o tym wiedzę
-suplementacja magnezem(bardzo ważna!)
-leki(?) tutaj nie jestem do końca pewna, ponieważ ja biorąc leki czułam wszystkie objawy i właściwie pomimo tego, że nadal je biorę, to biorę naprawdę bardzo malutką dawkę (doxepin teva 75 mg) i tak naprawdę to wszystko zależy od tego, jak sobie poukładamy w głowie wszystko.
-psychoterapia, która odegrała tutaj mogłabym powiedzieć 50 % roli
-przyjaciele, rodzina i ich wsparcie
Długa droga przede mną jeszcze. Sprawdzianem będzie dla mnie wyjazd na festiwal za tydzień, którego no boję się jak cholera jadę z ludźmi przy których nie do końca czuję sie komfortowo, ale naprawdę chcę tam jechać. Obawiam się trochę tych tłumów i w ogóle, ale bedzie to dla mnie sprawdzian, czy sobie poradze. Wiec trzymajcie kciuki! W pazdzierniku wracam na studia, na ktore bardzo sie ciesze i w sumie nie moge sie ich juz doczekac:> wiem ze bedzie ciezko, ale tak jak mowie, kazdy wysilek jest warty tego, aby wreszcie normalnie zyc! u mnie najgorsza i najciezsza kwestia pozostaje samotne podrozowanie publicznymi srodkami transportu. tego strachu jeszcze nie przelamalam i wiem, ze jeszcze troche mi zejdzie czasu zanim w koncu uda sie ten strach pokonac. po prostu, tylko wejde do pociagu i juz mnie lapie panika. to jest ten nagorszy straszek do pokonania, ale mam nadzieje, ze kiedys w koncu sie uda i bede mogla z czystym sercem napiac tutaj ze jestem wyleczona!
dziekuje wam wszystkim za jakakolwiek pomoc. ostatnio pisalam o moich zoladkowych problemach i wasze rady okazaly sie byc naprawde bardzo bardzo pomocne! dziekuje jeszcze raz
Po mojej długiej przygodzie z odburzaniem(która nadal trwa i trwać będzie jeszcze długi czas) chciałabym podzielić się trochę moim "doświadczeniem".
W tytule mojego posta napisałam "chcieć" z dużej litery, ponieważ za tym słowem kryje się sporo rzeczy. Sama chęć wyjścia z nerwicy nam nie pomoże, to musimy pomóc właśnie jej poprzez swoje nastawienie. Ja z nerwicą walczę już od ponad roku, mam za sobą masę naprawdę bardzo nieprzyjemnych doświadczeń, które czasami chciałabym wymazać z pamięci. Bywało ze mną bardzo źle, czasami tak źle, że myślałam już, że to będzie koniec. Miałam wszystkie możliwe objawy, od natręctw, po kołatania serca, problemy z żołądkiem, bóle głowy, problemy z oddychaniem, problemy właściwie ze wszystkim, z ogólnym funkcjonowaniem. Ja ten ciężki rok traktuję teraz jako jedną wielką lekcję życia, pokory i tego, że życie czasami nie jest takie, jakbyśmy chcieli. Czasami trzeba pogodzić się z niektórymi rzeczami i to fakt, że od nas zależy w dużym stopniu jak nasze życie będzie wyglądać, ale czasami zdarzają się sprawy, których nie przewidzimy. I na tym to wszystko polega, że wszystkiego nie da się zaplanować, nic nie jest idealne. Ja przez wiele lat żyłam w złym myśleniu, wydawało mi się, że to wszystko jest takie proste, przeliczałam swoje możliwości, stawiałam wysoko poprzeczne, a przy tym wszystkim byłam ogromnie emocjonalna, strasznie się wszystkim przejmowałam, brałam wszystko do siebie. Przez ten rok zmieniłam się bardzo i uważam, że w wielu częściach mojego życia, na lepsze.
Najważniejsze to nigdy się nie poddawać, wiem bardzo to jest banalne stwierdzenie, ale jakie trafne po prostu, nie możemy się tej nerwicy dać rozłożyć na łopatki! Jestem przekonana, że spora większość z was tutaj "przed" nerwicą była bardzo odważna. Z pewnością ta odwaga prowadziła was ku wielkim celom, ale przeliczyliśmy swoje możliwości i po prostu nasz organizm trochę się zbuntował, a że zawsze byliśmy trochę przewrażliwieni na punkcie zdrowie, to skończyliśmy z nerwicą. W moim przypadku tak właśnie było. Ale skoro wcześniej byłam odważna, to dlaczego teraz wszystkiego się boję? Nerwica zrobiła ze mnie straszną, że tak powiem boidupę I każdy mi ciągle powtarza, że czegoś tam w przeszłości się nie bałaś, a teraz boisz się jechać pociągiem? (jeszcze 2 lata temu pojechałam na wycieczkę po europie SAMA pociągiem!) a po pierwszym ataku paniki zaczęłam się bać coraz to więcej rzeczy, aż doszłam do tak krytycznego momentu, że bałam się zostać w domu (z którego w ogóle nie wychodziłam) sama na 10 minut. Naprawdę, moja mama raz musiała spóźnić się do pracy, bo ja bałam się zostać 10 minut sama do momentu, aż mój brat wróci ze szkoły. I to się tak ciągnęło i ciągnęło. Czytałam forum, czytałam książki, szperałam w necie, chodziłam na psychoterapię, brałam leki ale to się tak ciągnęło do momentu gdy po prostu stwierdziłam, że ja nie chcę tak żyć, że co to za życie. I powolutku zaczęłam się odburzać, wychodzić więcej, robić więcej, nie siedzieć i nie jęczeć jak mi jest źle i gdy po jakimś czasie pewnego dnia sama przeszłam kawałek od mojego domu do babci ( był wtedy naprawdę ładny dzień) to poczułam się jak najszczęsliwsza osoba na świecie i pomimo tego, że już mnie panika łapała, to doszłam do wniosku, że te wszystkie wysiłki są takich właśnie chwil WOLNOŚCI warte! To było tak cudowne uczucie, że chciałam żeby nigdy nie minęło. I zaczęłam coraz częściej wychodzić, burzyć tą swoją strefę komfortu aż w końcu powoli zaczynało być normalnie. Były kryzysy owszem, nadal są i to często ale staram się nie poddawać.
Wiele rzeczy mi pomogło, w sumie mogłabym je tutaj wymienić jeśli mogłoby to komuś pomóc:
-zdrowe odżywianie: zmieniłam mnóstwo rzeczy w swoim odżywianiu, m.in przestalam jesc slodycze, zainteresowalam sie tym, co jem itd
-MUZYKA, która była od zawsze moją wielką pasją i dla której stwierdziłam, że mogę nawet dla niej cierpieć, bo ją kocham!
-medytacja: zainteresowałam się nią dzięki mojej koleżance i jej mamie. u mnie poszło to w znacznie dalszym kierunku, bo teraz bardzo interesuję się buddyzmem, kulturą wschodu, czytam różne książki na ten temat i generalnie pogłębiam stale o tym wiedzę
-suplementacja magnezem(bardzo ważna!)
-leki(?) tutaj nie jestem do końca pewna, ponieważ ja biorąc leki czułam wszystkie objawy i właściwie pomimo tego, że nadal je biorę, to biorę naprawdę bardzo malutką dawkę (doxepin teva 75 mg) i tak naprawdę to wszystko zależy od tego, jak sobie poukładamy w głowie wszystko.
-psychoterapia, która odegrała tutaj mogłabym powiedzieć 50 % roli
-przyjaciele, rodzina i ich wsparcie
Długa droga przede mną jeszcze. Sprawdzianem będzie dla mnie wyjazd na festiwal za tydzień, którego no boję się jak cholera jadę z ludźmi przy których nie do końca czuję sie komfortowo, ale naprawdę chcę tam jechać. Obawiam się trochę tych tłumów i w ogóle, ale bedzie to dla mnie sprawdzian, czy sobie poradze. Wiec trzymajcie kciuki! W pazdzierniku wracam na studia, na ktore bardzo sie ciesze i w sumie nie moge sie ich juz doczekac:> wiem ze bedzie ciezko, ale tak jak mowie, kazdy wysilek jest warty tego, aby wreszcie normalnie zyc! u mnie najgorsza i najciezsza kwestia pozostaje samotne podrozowanie publicznymi srodkami transportu. tego strachu jeszcze nie przelamalam i wiem, ze jeszcze troche mi zejdzie czasu zanim w koncu uda sie ten strach pokonac. po prostu, tylko wejde do pociagu i juz mnie lapie panika. to jest ten nagorszy straszek do pokonania, ale mam nadzieje, ze kiedys w koncu sie uda i bede mogla z czystym sercem napiac tutaj ze jestem wyleczona!
dziekuje wam wszystkim za jakakolwiek pomoc. ostatnio pisalam o moich zoladkowych problemach i wasze rady okazaly sie byc naprawde bardzo bardzo pomocne! dziekuje jeszcze raz