To forum jest dla mnie wyjątkowe, bo dało mi odskocznię i wiedzę na tematy, o których mało kto miał wówczas pojęcie. Teraz to wszystko poszło do przodu i jest więcej wsparcia, kiedyś to forum było dla mnie wszystkim, podobnie jak jego twórca, najukochańszy Wiciu.
Jako, że nie mogę spać w nocy, bo mam solidne zmartwienie, a mój charakter dowala mi takie myśli, że walam się płacząca po łóżku, znalazłam chwilę, żeby podzielić się z Wami (kimkolwiek jesteście) moim sukcesem.
Brzmi dość dziwnie, bo co to za sukces, skoro mam jeszcze mnóstwo męczących rzeczy? Ja uważam, że to są normalne rzeczy dla osoby wrażliwej i powoli się do nich przyzwyczajam, taka juz jestem i nie zmienię się w tępą emocjonalnie wykonawczynię czynności codziennych.
Najważniejsze jest jednak to, że już wcale nie potrzebuję asysty ratownika, gdy gdzieś jadę, że mogę sama chodzić do sklepów, urzędów i aptek bez objawów nerwicowych nie do zniesienia; że mogę jeździć samochodem bez tego przerażającego lęku, że mogę sobie normalnie oddychać zaraz po obudzeniu, nie wpadam w wibracje, poty i bębnienia serca; nie duszę się raz po raz nie wiadomo z jakiej przyczyny; nie odczuwam lęku w każdej sytuacji; nie mam ataków paniki... To takie najgorsze hujst*o, nie do opisania okropny stan i hujst*we samopoczucie - na razie mnie opuściły.
Czas? Kilka lat, ale to jest proces, w którym warto dostrzegać zmiany na przestrzeni lat, a nie miesięcy czy dni, żeby nie przeżywać potem załamania, że już było tak dobrze.. Warto spojrzeć chociaż pół roku do tylu i zastanowić się czy coś się zmieniło. U mnie się zmieniało. Najpierw było coraz mniej hu*owo, a potem była lekka poprawa, a potem było zawsze odrobinę (o parę kroków) lepiej.
Ale... to Nie znaczy, że jestem uzdrowiona i niepokonana, że codziennie czuję się jakbym miała zmienić świat i jestem gotowa do działania i zmian. Czuję się różnie, ale w taki normalny nie stresujący dzień - nie odczuwam stresu, no i nie ma tych dramatów, powodujących że odechciewa się żyć.
Co robić? Nie będę pisać po stokroć, bo wiecie. Ja robiłam wszystko co kazali, ale po swojemu, czyli tak jak umiałam i mogłam i dawałam radę, baaardzo powoluteniuteńku

Złote moje rady? Odnajdźcie w tym wszystkim to, co Wam odpowiada i na co Was stać, nie wymuszajcie na sobie więcej niż jesteście w stanie zrobić; działajcie; nie poddawajcie się albo tylko na chwilę, płaczcie trochę bo to pomaga, przytulajcie siebie, kochajcie siebie, dziękujcie sobie za sukcesy, wybaczajcie porażki, cierpliwie znoście cierpienie (to mi szło najgorzej), nigdy nie umiałam akceptować czegoś co jest nie do zaakceptowania... i jakoś się udało mimo to

... nie krytykujcie się za wszystko, odpuszczajcie sobie, obserwujcie siebie i swoje emocje, wystawiajcie się na lęk albo chowajcie się w bezpiecznym zaułku, jesli potrzebujecie odpocząć i wierzcie, ze z tego dna się wydostaniecie, bo tak będzie na pewno, będziecie żyć!
Z wielkimi podziękowaniami dla boskiego Wiktora - tego co to stworzył i ogarnął, dla pozostałych twórców tej strony, dla Was że byliście i jesteście, dla tych co mnie wspierali w mojej rozpaczy, dla tych co się cały czas żalili, dla tych, którzy opisywali swoje sukcesy! To wszystko dawało mi moc przetrwania tego strasznego okresu. Przytulam Was (Was - ten zwrot jest trochę zabawny, czuję się jak jakaś influencerka
