Najgorsze zaczęło się podstępnie dwa lata temu, kiedy byłam osłabiona antybiotykoterapią i stresem związanym z zrzucaniem wagi, być może nawet zbyt dużym zrzutem, choć nie jestem pewna czy to miało wpływ, ale jakiś dodatkowy na pewno mogło.
Dawniej też miewałam ataki paniki i nerwicowe objawy ale były one przelotne, krótkie i inaczej wyglądały.
Te stany sprzed 2 lat doprowadziły do objawów, które w ciągu pierwszych kilku miesięcy zmieniały się lub nasilały a potem ze mną zostały. Najgorsze z nich to otumanienie i uczucie dziwnej lekkiej oraz pustej głowy, zdezorientowanej, jakby się zmieniła, momentami czułam nawet że jest jakaś zdeformowana i inna ale nie fizycznie to czułam a bardziej psychicznie, bardzo trudno mi to opisać. Dziwne dźwięki w uszach, smutek bez powodu utrzymujący się i nagłe napady płaczu, depersonalizacja i jej dwa dla mnie najgorsze objawy. Uczucie, że coś się zmieniło i jest zupełnie inaczej, że zmieniła się moja głowa, dziwaczna świadomość wlasnej głowy i zwracanie uwagi na nią cały czas, choć nie chciałam tego. Tak jakby coś chciało mnie na tej głowie kiedy tylko to możliwe koncentrować. Dodatkowo miałam myśli że nie uda mi się o tym zapomnieć, bo to coś z moją głową się stało i dlatego ją tak czuję, więc nie mogę przestać jej czuć i nie będę mogła już normalnie żyć.
Drugi najgorszy objaw to brak emocji, zobojętniałam na wszystko
i bardzo ciężko mi było się z tym pogodzić, bo czynności wykonywałam z automatu i czułam się przez to jak w jakiejś głębokiej depresji. Pewnym problemem przez jakiś czas były niby arytmie serca ale nie potykania a silne drgania serca i zawsze pojawiały się w spoczynku albo podczas snu i czasami trwały kilkanaście godzin. Dodam tylko że serce mam zdrowe.
Na początku było też wiele myśli o schizofrenii, ale tu ryzykowanie mi najbardziej pomogło. Potem dużo miałam nakręcania na depresję, ale to z powodu pustki, która nie ustępowała. Pustka była moim napięciem bo czułam się spięta, ale czułam pustkę przy tym a lęk bardziej okazjonalnie choć na początku był silny. Miałam też napady natłoków myśli, bez konkretnej treści a po prostu gonitwa myśli. Pojawiał się lęk,ale po początkowym okresie podeście moje do lęku zmieniło się i częściej znikał,ale w zamian za to była pustka i smutek.
Dodatkowych objawów nie będę wymieniała, bo jak sami wiecie różnie coś łapie i różnie puszcza. Pierwsze miesiące to wybuchy płaczu i dezorientacji i paniki. Czułam że coś się skończyło i nie wróci do normalności a że było to coś innego niż kiedyś miałam, to byłam przekonana że to prawda. Trochę się przebadałam i poszłam do psychiatrów, spróbowałam też sił z psychologiem i jakoś trafiłam na forum z czego bardzo się cieszę i dziękuję wszystkim za pierwsze wsparcie, choćby w kilku słowach a potem za trochę odpowiedzi na prywatnej rozmowie. Niby to tylko słowa i zawsze te same 🤪
Kiedy poznawałam historie na forum w pierwszych miesiącach, bo dużo czytałam, to postanowiłam że choćby nie wiem co się działo ze mną, to będę twardo stała przy tym, że to jest tylko zaburzenie i wszystkie moje objawy tak samo. Tak też starałam się robić ale przyznaję, że musiałam co trochę odnawiać wiedzę, bo czułam się pusta jak idiotka, jakbym nie pamiętała. Objawy utraty pamięci też były moim gwoździem dobijającym bo resetowało mi pamięć i miałam taki mętlik, że zajmowało to całą przestrzeń na moim chorym dysku. Na tym spędziłam pierwszy rok i głównie akceptacji, bo to ona była moim sposobem. Dziś starałam się zastanowić jak opisać akceptację, ale akceptacja w tym co miałam polegała głównie na akceptacji tak bardziej na siłę, bo ja za nic nie chciałam tego wszystkiego czuć. Dlatego zgadzałam się z tym na siłę, często tłumacząc sobie że to jest mi potrzebne a nie szukanie odpowiedzi czyli analizowanie. Było to chyba najważniejsze w moim zdrowieniu i jeszcze traktowanie wszystkich objawów jako jedno i tłumaczenie sobie że to jest tym samym. Ważne było ryzykowanie ale to głównie na początku i potem okazjonalnie szczególnie dla myśli o tym że stracę kontrolę ale to akurat dość szybko przyswoiłam choć nie było to też łatwe.
Napiszę jeden z moich głównych początkowych błędów w którym życie traktować chciałam jako ucieczkę od objawów a to i tak nie dawało mi ulgi ale i tak łudziłam się trochę, że może tak będzie, że będę tylko żyła i wszystko samo zejdzie.
Dlatego później o wiele wiele bardziej skupiałam się na akceptacji tych niechcianych uczyć, tłukłam do głowy sobie, że może być tak jak jest,ale nie szukałam na siłę juz życia i zajęć, bo życie miałam,ale poza akceptacja bardziej potrzebowałam szukać koncentracji na tym życiu. Wszystko może brzmieć prosto a nawet mi ktoś napisał czasem na prywatnej rozmowie, że po moich postach nie widać problemów,ale to nie tak. Po pierwsze pisanie o moim dd nie miało sensu z różnych powodów i od samego początku chciałam sama dla siebie być mimo wszystko bardziej w tym co może pomóc a nie w tym, żeby pisać że mam to czy tamto, choć wiele wiele wiele razy to wszyatko kosztowało mnie krokodyle łzy. Nie wiem do końca w którym momencie,ale zaczęło się powoli poprawiać, tyle że nie widziałam tego i każdego pewnie ranka czekałam na cudowne samopoczucie i zawsze był zonk. Dopiero Wiktor