Jechałam sobie dzisiaj autobusem linii nr 10 do babci. Któryś z kolei raz, więc trasa znana, rutynowa wręcz – wsiadasz na „Ks.Kar.Ledóchowskiego II”, jedziesz 20 minut, wysiadasz na „Kordeckiego szkoła” i adieu ! Z reguły tak właśnie te przejazdy wyglądały. Różnicą było kilka początkowych, gdzie jeszcze żył we mnie lęk przed ludźmi, przed jazdą autobusem. Jechałam, tylko trzęsłam się wewnętrznie i myślałam „To już? A teraz? Mogę już wyjść? A dobrze w ogóle wysiądę? Zaraz będzie atak paniki jak w mordę strzelił i będzie scena w autobusie!”, a czas jazdy wydawał mi się co najmniej dwa razy dłuższy. Dziś wsiadłam w autobus, który standardowo się spóźnił (poza jednym razem, kutfa, kiedy jechał 4 minuty za wcześnie i mogłam podziwiać jego oddalający się autobusowy niskopodwoziowy zad….), przez pierwsze kilka minut po prostu jechałam. Po tych kilku minutach zamiast pustowzrokowo patrzeć się przez szybę – zaczęłam patrzeć dokładniej. Podziwiałam kwiaty w donicach przy chodniku. Podziwiałam chwasty, które się w nich zapodziały. Zachwycałam się odpadającym tynkiem z kamienicy, wystającym spomiędzy płytek chodnikowych bliżej nieokreślonym zielskiem. Słońcem, które przez chwilę oślepiało. Chmurami, które już nigdy nie ułożą się tak samo. Trzema ptakami latającymi bynajmniej jak po dwóch kielichach lub więcej. Czerwoną ścieżką rowerową. Drzewem, którego liście tak przyjemnie mieniły się w słońcu. I naszła mnie myśl „Piękny ten świat”. Nie tylko drzewa, ptaki, kwiaty… Piękne, tylko w innym sensie, są też te chwasty, odpadający tynk, nieidealny chodnik z zielskiem. Nikt tego nie chce – to oczywiste, każdy chciałby tylko to idealne piękno odpowiadające dokładnie definicji piękna z Wikipedii. Każdy tępi chwasty, odpadający tynk poprawia, zielsko między płytkami traktuje odpowiednim środkiem, żeby je usunąć. Ale i dla jednego i dla drugiego – i dla róży i dla chwasta musi być miejsce w przyrodzie. Czy gdyby nie było chwasta… uważałabym różę za tak piękną nie mając do porównania nic brzydszego? Uważam ją za piękną, bo porównuję ją z czymś, co niekoniecznie takie jest. I wracając do mojego życia – czy uważałabym obecne szczęście za coś pięknego, gdybym całe dotychczasowe życie było nim wypełnione? Porównuję obecne życie z przeszłością. Gdyby nie cierpienie, które mnie spotkało, krzywdy, ludzie – nie wiem czy potrafiłabym się cieszyć tym, co teraz mam. Ale aby się tym cieszyć – też trzeba sobie na to pozwolić, trzeba tego chcieć. Trzeba chcieć żyć tym, co dobre, a nie tym co bolesne. A ja podświadomie ciągle i ciągle z uporem wariata ciągnęłam myślami do przeszłości, złej, smutnej, parzącej, bolesnej w uj – tak jakbym była głupia i nie chciała być szczęśliwa. Sama siebie blokowałam. Sama sobie jakby mówiłam podświadomie „Nie chcę być szczęśliwa. Ja pocierpię sobie jeszcze”. Pierdzielenie. Chcę i nikt mi tego nie zabroni. Jeśli życie zmieszało mnie z błotem, to ja się z niego zaśmieję i powiem mu „Och, dziękuję za darmową kąpiel błotną!”. Będę się cieszyć obecnym życiem, bo innego nikt mi nie da. Więc zamiast marnować czas na swoje pierdolenie, że nie mam sił, że jest mi ciężko, bo miałam takie i takie życie, nachodzą mnie koszmary, bla, bla, etc. etc., będę starać się.. .nie, nie będę się starać – będę to, kutfa, robić – będę żyć i cieszyć się głupim zielskiem, tynkiem, zapierdzielającymi po niebie chmurami, każdą złowioną rybą, upieczonym chlebem. Bo mam do tego prawo, bo tego chcę i szkoda mi czasu na zaburzenie. Mam ciekawsze rzeczy do roboty. I przede wszystkim – teraz nie doświadczam cierpienia. Teraz nikt mnie nie krzywdzi, to było kiedyś. Teraz chcę cieszyć się tym, co mam, a mam wiele.
I tak pewnie nie raz będę płakać, trochę opadnę z sił – normalka. Będę wiele razy jeszcze stękać. Postękam, popłaczę, ulży mi i dalej wsiadam w 10. i rajcuję się chwastami.
Dziękuję, Słoń się wygadał. Bydzie tego

