To mój pierwszy post tutaj, a więc witajcie

Nie będę oryginalna, opisze swój początek lękowych problemów i obecny stan

Otóż przez długi czas myślałam, że jestem fizycznie chora - ciągłe przyspieszone bicie serca, bóle w klatce, duszności, puls powyżej 100/minutę, (i obsesja na punkcie jego sprawdzania przynajmniej raz na pół godziny -_-) ciągle chodziłam zmęczona, wyjście na trzecie piętro powodowało zadyszkę. Jakby tego było mało zapragnęłam poeksperymentować z używkami (mocniejszymi niż alkohol

), po których to po raz pierwszy doświadczyłam ataku paniki (chociaż myślałam wtedy, że to atak serca

). Lekarz, badania, znowu lekarz - i okazuje się, że jestem zdrowa jak młody bóg, a bardzo miły, młody pan doktor wypisuje mi receptę na lek na"somatyczne objawy nerwicy". Leku nie brałam bo (ha ha -_-) bałam się skutków ubocznych. Po tej wizycie na trochę się wszystko uspokoiło, ale wystarczyło trochę zamieszana w moim życiu, aby wszystko wróciło ze zdwojoną siłą - wszystkie wcześniejsze objawy wróciły, plus doszło ciągłe uczucie odrealnienia, pracowałam wówczas w sklepie (to była prawdziwa tortura

), musiałam całą wole skupić na tym, żeby w ogóle mówić do klientów, mój własny głos brzmiał obco, często widziałam wszystko niezbyt wyraźnie, potrafiłam siedzieć dwie godziny bez ruchu na łóżku i płakać, bo nie wiedziałam co się ze mną dzieje, cały czas żyłam w napięciu, którego powodu nie potrafiłam wskazać. Potem znowu trochę się sytuacja uspokoiła (przynajmniej na tyle, ze mogłam w miarę normalnie żyć) i wróciło w tym roku w całej swojej okazałości

Jestem po drugiej wizycie u psychologa, na razie był tylko wywiad i ostrożna sugestia pani psycholog, że wygląda jej to na zaburzenia lękowe, co będzie dalej - okaże się. W ostatnich miesiącach czuję się jak wrak człowieka, mam 24 lata a czuję się, jakby mój czas się kończył, chociaż wiem, ze tak nie jest. Nigdy nie byłam bardzo radosną osobą, ale teraz naprawdę czuję się przerażona wszystkim i strasznie samotna, mimo że mam kilka osób, z którymi mogę szczerze rozmawiać i nie wyśmieją mnie, za co jestem wdzięczna, bo ja sama wydaję się sobie czasem tak żałosna, ze swoimi urojonymi chorobami, wybieganiem ze sklepu i porzucaniem koszyka z zakupami przy kasie..Wychodzę z domu na uczelnię i w połowie drogi wracam, bo wiem, ze nie dam rady. Są dni, kiedy bez asysty nie jestem w stanie kupić sobie chleba (dziś siedzę bez papieru toaletowego bo pójście do biedronki mnie przerasta -_- ) Więc, raz jeszcze - witajcie
