
Mam dwadzieścia pare latek i od czterech walczę z nerwicą lękową. Obecnie do pokonania pozostała mi tylko agorafobia czy coś z tym związanego. Pracowałem w służbach mundurowych parę lat. Nerwica dopadła mnie w trakcie pracy. W domu rzadko bywałem, a po służbie robiłem dalekie kilometry aby spotkać się z dziewczyną. Lubie ciężko pracować i sprawiało mi to satysfakcję, że moje życie się rozwija w dobrym kierunku. Niestety w tym wszystkim zabrakło czasu na studia, przez co byłem poniżany przez dziewczynę. Generalnie gdy choroba się zaczęła to zostałem sam ze wszystkim. Na dodatek zaznałem zdrady. Wszyscy uważali, że symuluję, a dziewczyna ze złości aż dostawała spazmy, że poszedłem na l4. Pracowałem z bronią i nie czułem się na siłach. Natrętne myśli, lęki dobijały. Przez te parę lat choroby straciłem wszystko. Jedyne co mi pozostało to wiara w siebie i to, że kiedyś będzie lepiej. W sumie zawsze byłem i jestem uśmiechnięty, wesoły, pozytywnie nastawiony do życia. Zresztą pal licho przeszłość. Nie chce do tego wracać i myśleć o tym. Brałem różne leki, próbowałem rożnych terapii. Obecnie wciągam wenle i chodzę na terapię indywidualną. Szukam pracy, chce kontaktu z ludźmi. Nie ma innego sposobu na pokonanie lęków jak eksponowanie się





Ze wszystkich objawów, które towarzyszą nerwicy akurat dopadł mnie najgorszy syf :/. Każdego dnia trzeba wywoływać lęk i się mierzyć z nim na mieście, masakra. Niby jest on mniejszy w często uczęszczanych przeze mnie miejscach, ale nie satysfakcjonuje mnie to. Jeśli chce jechać do Warszawy to po prostu mam to wykonać. A obecnie mózg kalkuluje jakieś drogi odwrotu. Nie wiem skąd to się bierze. Lubie spacery, uwielbiam podróże. Zupełnie niezrozumiałe dla mnie.
Pozdrawiam
