Gdzies jakos koleje losu mi sie zawiklaly ze dokucza mi samotnosc. Ne uklada mi sie zycie tj jakbym chcial, od dluzszego czasu z roznych powodow kontakt ze znajomymi sie zakonczyl i ciagle mam jakes tam zyciowe "powiklania" ktorych efektem jest samotnosc. Nie mam z kim gdzie wyjsc nawet na kawe, nie wspominajac juz o jakims wyjezdzie turystycznym, pozwiedzac, polazc, od pewnego czasu gdzies tam weekendowo pojade ale ciagle sam...przykro mi i bywa ze ta pustke odnosze do siebie. Ogolnie ze jestem do bani. Nie wiem co z tym zrobic, jak to zmienic. Rodzinnie niby wszystko jest w porzadku ale jesli chodzi o jakies wtj ewnetrzne rozterki, rozmyslania z tymi rodzinnymi relacjami "mentalnie" jest lipa. Rozmawiamy, widujemy sie ale i tak sie w takiej formie relacj zle czuje. Czesto wiele rzeczy robie wbrew sobe ze lapie momenty buntu - i wtedy widze te relacje jakby z innej plaszczyzny, tj niestety jest. Macie podobne uczucia, znajdujecie w tym co pisze jakis kawalek z Waszego zycia?
Nie wiem jak zmienic ten obrot rzeczy. Pustka w glowie, jak moglbym zainicjowac cos pozytywnego zeby nie czuc sie wyizolowanym. Czekam na rady, opinie
