
Tak wiec dzisiaj naszly mnie pewne przemyslenia, nie wiem czy potrzebne czy nie. Trudno powiedziec, aczkolwiek zawsze jakies refleksje sa w jakims sensie czlowiekowi potrzebne. Tym bardziej w tym momencie, kiedy kombinuje co zrobic, zeby w koncu wyjsc z tego cholerstwa do konca.
Tak wiec moja historie z grubsza zna tu wiekszosc, przeciez nawzajem znamy dobrze swoje akcje. Nerwica i to cale odciecie spowodowalo u mnie to, ze wlasciwie odcialem sie od swiata na juz (kiedy to minelo) 5 miesiecy. Ogolnie rzecz biorac powiedzmy, ze na chwile obecna czuje sie duzo lepiej. Paradoksalnie tego nie czuje ale wiem, ze tak jest. Bez jakiejs wielkiej przyjemnosci, bardziej z przymusu wychodze sam z domu. Prosze matke, by dawala mi do wykonania jakies rozniste misje. Tu zebym pojechal nawet glupie maslo kupic 20 km od domu, tu zebym ja skad odebral. Staram sie. Caly haczyk i moje rozmyslenia polegaja na jednym. W zasadzie szkole skonczylem juz ladny kawalek czasu temu, nie pracuje, mieszkam z rodzicami. Przed nerwica notabene w pracy dostalem wlasnie pierwszego ataku nerwicy. Nie mam dziewczyny. Znajomi powyjezdzali, ukladaja sobie jakos zycie, pracuja calymi dniami. Mowa oczywiscie o tych blizszych znajomych. Ja jezeli chodzi o prace, nie jestem jeszcze w stanie na pewno isc i pracowac gdzies 5 razy w tygodniu po 8 godzin. Wiadomo jak to z nowa praca, stresogenne warunki, nowe przezycia. Wiem, ze z jednej strony bardzo by mi to pomoglo w wyjsciu z tego stanu jednak z drugiej strony po prostu sobie tego jeszcze nie wyobrazam. Niestety nie znajde jednak pracy do ktorej bede chodzil jak na razie po pare godzin dziennie np. kilka razy w tygodniu - nierealne. Moja sytuacja polega na tym, ze od 5 miesiecy siedze w domu. Mam o tyle dobrze, ze mam drugi dom mozna powiedziec na wsi i co jakis czas moge zmienic otoczenie. Chociaz cos innego dzieje sie w mojej glowie i zyciu. Ze znajomymi sie nie spotykam. Raz, ze przez nerwice i lęki zatracilem z nimi kontakt a dwa, to to co opisywalem juz wczesniej. Wszyscy zaczeli dorosle zycie i nie ma czasu na zabawy, wystawanie pod blokami. Oczywiscie moglbym wybyc gdzies z kims na impreze w weekend, ale te cale zaburzenie daje mi w kosc pod wzgledem zywotnosci. Wstaje o 9 ide spac o 21, nie wyobrazam siebie gdzies o polnocy na miescie kontaktujacego i bawiacego sie. Moje zycie polega na codziennym wstawaniu. Kiedy wstane to juz zaczyna sie ta pieprzona codziennosc, znow to samo. Wtedy klade sie dalej spac. Ide sie przejsc gdzies po miescie, wracam do domu, natsepnie obiad, drzemka. Wstaje o 16 i snuje sie po domu do wieczora z przerwa na jakies bieganie, kolacja i do spania. Tak wyglada moje zycie dzien w dzien. Powoli dzisiaj rozmyslajac, ze o ile nerwica i DD dalo mi po dupie. Tak w zasadzie troche sam sie wyobcowalem. To przychodzilo stopniowo, na poczatku spotykalem sie jeszcze ze znajomymi, nawet w wakacje bylem kilka dni na domku. Potem jednak kiedy rozstalem sie z dziewczyna, z ktora kilka miesiecy sie spotykalem to nie mialem juz z kim wychodzic i stopniowo co raz szczelniej zamykalem sie w domu. Wracajac, moje mysli dotycza tego, ze nawet, kiedy DD by minelo to dalej niejako moge czuc sie zderealizowany i to przez siebie. W zasadzie wydaje mi sie, ze jestem w takiej patowej sytuacji. Troche przeraza mnie to dorosle zycie. Powinienem znalezc w koncu ta robote, ale nie jestem w stanie. Zeby z tego wyjsc i wrocic do zycia powinienem sie ruszyc w jakis sposob, a na pewno nie siedziec w domu od rana do wieczora i kontynowac ten bez sens. Kazdy normalny czlowiek juz po kilku dniach siedzenia w domu z wylaczeniem wyjscia po chleb dostawalby juz swira, gdzie tu teraz porownac jakies prawie pol roku? Moze to ja sam po prostu robie sobie ta krzywde? Dzis mialem mega ochote cos zrobic. Poprosilem matke o pieniadze, pojechalem po zakupy. Dzwonie do niegdys najlepszego znajomego - robi kurs, a potem idzie do pracy. Juz pierwszy raz od 3 miesiecy chcialem sie z kims spotkac i normalnie pogadac. Tak sobie mysle, ze ja w zasadzie nie mam zadnych opcji. Jak na razie zostaje mi po prostu smutne zycie w domu, wstawanie, zrobienie obiadu, spanie i jedzenie. Moze to juz nie sama derealizacja i odciecie emocji daje mi tak po glowie, a wlasnie ta nuda i znudzenie zyciem? Wlasciwie to nawet nie wiem jak opisac to co czuje, aczkolwiek pewnie duzo osob w tych stanach ma podobne odczucia. Wiem, ze mam jedna dobra opcje. Rodzice sprzedaja mieszkanie w bloku i mamy sie wyprowadzic wlasnie do domu na wsi. Matka powiedziala sama, ze bylaby to dla mnie na pewno bardzo dobra opcja. Zajalbym sie przeprowadzka, urzadzeniem nowego pokoju. Oni chcieliby pomyslec nad rozkreceniem jakiegos wlasnego interesu. Bylaby jakas furtka, ale poki co wlasnie tydzien byli kupcy i dali o 10 tys mniej niz wymarzyl sobie ojciec. Matka wsciekla, ja w zasadzie tez, bo moze by to wiele zmienilo. Dobra jakos sie wyzalilem ...

Nie wiem czy ktos mnie zrozumial. Przepraszam za niescislowsci czy bledy stylistyczne w tekscie. Wiadomo nerwowe, spontaniczne mysli wziely gore. Nie wiem wlasciwie czego oczekuje w odpowiedziach, ale od razu mi troszke lzej na duchu.
