Sebastian karpiel-bułecka opowiada w wywiadzie z 2013 roku o swojej nerwicy. Wnioski nie uzalać się nad sobą zaakceptować siebie,psychog to nie zło A nerwica to nie wstyd
"Z czym najbardziej walczysz?
- No właśnie ze złością. I z jakąś taką bezsensowną rozpaczą. Było kilka sytuacji, w których dopadał mnie przytłaczający smutek. Budziłem się rano, za oknem słońce, a ja widziałem ciemność. Robię się wtedy milczący, siedzę sam w domu. Na pewno otarłem się o depresję. Nie brałem antydepresantów, ale doraźnie jakąś tabletkę uspokajającą wewnętrzny dygot - owszem. Teraz sobie radzę, gdy dopada mnie smutek, wiem, że nie wolno się użalać nad sobą. Zbieram się. OK, jest mi smutno, więc idę z kolegami na wódkę. Przez lata cierpiałem na nerwicę. Na przykład przez rok nie mogłem do końca nabrać powietrza do płuc. Żyłem w napięciu. Czasem wydawało mi się, że zaraz umrę. Robię sobie spokojnie zakupy w supermarkecie, a serce nagle wali 200 uderzeń na minutę, krew pulsuje. Jeździłem do kardiologów, robiłem EKG, mierzyłem ciśnienie. "Serce masz zdrowe", słyszałem.
To przecież typowe napady paniki.
- Ja byłem jakby podszyty lękiem i to przeszkadzało mi w codzienności. Recepta jest prosta, ale niełatwo ją zrealizować. Trzeba polubić siebie i złapać dystans. Nad tym pracuję.
Jak sobie pomogłeś? Chodziłeś do psychologa?
- Oczywiście, i niejednemu to potem doradziłem. Szkoda, że wciąż panuje przekonanie, że nerwica czy depresja to wstydliwe choroby. A to przypadłość jak każda inna. Czytałem trochę teorii. Ostatnio znalezioną u ciotki książkę o depresji. Trafiła do mnie, bo łączy psychologię i religię. Od dawna wiem, że także dzięki wierze łatwiej mi żyć. Mam do kogo uciec. Gdy byłem nieszczęśliwy, to się modliłem. Przez lata byłem wpatrzony i wsłuchany w kazania księdza Józefa Tischnera. Udzielał ślubu moim kolegom z zespołu. Pięknie mówił o życiu, dowcipkował. Namawiał, żeby nie tracić dystansu do świata, do siebie."