Uczęszczam na nią dopiero od jakiś 2 miesięcy. W nurcie psychodynamicznym. Mam objawy fobii społecznej i IBS.
Pierwszy raz zaniepokoiłam się, kiedy terapeuta zszedł z tematu rozmowy o relacjach międzyludzkich na tematy seksualne. Nie tyle zaskoczył mnie sam temat, co to, że wyszedł on z jego inicjatywy. Doczytałam później na temat terapii i faktycznie wyszło, że terapeuta nie powinien sam wprowadzać wątków na spotkaniach. Wracając jednak do tematu - były pytania o moje postrzeganie siebie w kontekście seksualności, terapeuta wręcz nachalnie sugerował, że chyba nie wierzę, że mogę się komuś seksualnie podobać (nie wiedzieć na podstawie jakich wniosków to wysnuł), że postrzegam swoja seksualność tak, że wydaje mi się że mogę ją włączać i wyłączać..Były tez pytania o mój typ mężczyzn (na które nie odpowiedziałam), o to, czy ten i ten kolega mi się podoba (gdyż wcześniej opisywałam swoje relacje z kolegami - mam niemal samych kolegów).
Z sesji wyszłam nieco skołowana..
Ale na następnej sesji poruszyłam tematykę molestowania mnie (miałam epizod z molestowaniem seksualnym przez niemal pełnoletniego kuzyna w wieku 11 lat), a także dziwne zachowania rodziców (mogące mieć znamiona naruszenia granic seksualnych). Terapeuta stwierdził, że mogłabym zgłosić kuzyna (ale ja nie chcę tego robić) i długo zastanawiał się, czemu ludzie tak łatwo przekraczają moje granice.
Na kolejnej sesji znowu było o seksualności. I znowu ze strony terapeuty wyszedł ten temat. Zaczęło się od tego, że stwierdził, ze mogę bać się wykorzystywania w pracy (poruszyłam tematykę pracy, moją obawę o własne niekompetencje i brak czucia się jak dorosła osoba). Myślałam, ze chodzi tutaj o seksualne, i stwierdziłam, że nie myślę o tym w taki sposób i nie tego się obawiam. Później dalej rozmawialiśmy o pracy i terapeuta nagle znowu zszedł na tematy erotyczne "mam wrażenie, że tematyka seksualności gdzieś się tu nadal błąka" i zaczął mnie znowu wypytywać o to, kiedy ostatnio miałam partnera. Wtedy ja wniosłam temat mojego dobrego kolegi (nazwijmy go K.) i jego przyjaciela (M.) (kolega był we mnie zakochany, a ja z kolei w jego przyjacielu - choć zakochana to mocne słowo). Terapeuta nie rozważał istoty całej relacji, tylko wypytywał o takie szczegóły, jak to, czy M. był na tyle dla mnie pociągający, aby pójść z nim do łóżka, a nie tylko się całować, sugerował, że zapewne było napięcie seksualne z mojej strony zarówno miedzy mną i K, jak i M (a wcześniej zaznaczałam już, ze K. był dla mnie tylko kolegą), a później znowu poruszył temat atrakcyjności i wyglądu, pytał czy ja się czuje atrakcyjna czy nie i czy wierzę, że mam pewne atuty wyglądowe (?). Odpowiedziałam, że jest to u mnie zmienne.
Ale to, co powiedział później... Zaczął mówić pewne rzeczy o seksownym ubiorze, zapytałam go, czy on ma na myśli to, że seksowny ubiór niejako kojarzy się z dorosłością i to byłoby takie "wkroczenie do niej" - pokiwał głową i stwierdził, że to może "pomogłoby mi w postrzeganiu siebie, na rozmowie kwalifikacyjnej etc". Przyznam, że mnie trochę zatkało (tym bardziej, że tego nie rozumiem - dbam o siebie, jestem szczupła, ubieram się ładnie, i często dorośle - lubię taki styl ala klasyczna kobieca elegancja - nie mam jednak na myśli szaroburych garsonek

Jeszcze wcześniej terapeuta się upierał, że chodzenie z bratem na siłownię może być dla mnie krępujące jako dla kobiety (ignorując to, że powiedziałam o tym w kontekście bania się, że nie będę czegoś wiedzieć, umieć - mam to w bardzo wielu sytuacjach - a coś takiego, o czym powiedział terapeuta, nawet nie przyszło mi do głowy).
Generalnie po tej sesji czuję się niezbyt dobrze. Wydaje mi się, że terapeuta przesadził i manipulował, ale sama już nie wiem. Nie wiem, czemu od razu nie protestowałam i odpowiadałam na większość pytań. Ale same rozmowy o seksualności nie stanowią dla mnie jakiegoś problemu, a martwi mnie tylko kontekst, w jakim terapeuta porusza tę tematykę i jego intencje...
Jeżeli ktoś dobrnął do końca, dziękuję i proszę o radę, jak to wygląda z waszej perspektywy?
P.S Wiem, że powinnam o tym porozmawiać przede wszystkim z terapeutą. I zrobię to na następnej sesji. Ale potrzebuję opinii kogoś z zewnątrz... Dodam, że pomimo tego, co zdarzyło się w przeszłości, nie czuję, abym na codzień miała poważniejsze zaburzenia dotyczące sfery seksualności. Na pewno nie one są główną przyczyną moich problemów w relacjach (które notabene zaczęły się ładnych parę lat PRZED epizodem molestowania). + Moja psychika nie wysiada od braku seksu - gdyż popęd mam na tyle niski, że sobie z tym spokojnie radzę.