Nie jest to kolejny żal post, nie chce też się uspokoić ani nic w tym stylu. Bardziej chciałam się podzielić tym, o czym myślę od pewnego czasu i poznać Wasze zdanie. Być może macie takie same odczucia.
Chodzę na terapię. To już któryś terapeuta z kolei, niestety nie mam szczęścia, albo nie ma tego czegoś między mną a terapeutą, albo się okazuje na sam koniec, że jest na zastępstwie i już nie będzie pracować.
Początkowo myślałam, że to ze mną jedynie jest problem, że może jestem ograniczona, nic nie rozumiem, mimo tego że uważana jestem za dość rozgarniętą. I tak się obwinialam przez jakiś czas. Ale jak tak czytam forum, czy grupę na fb, słucham jakiś webinarów prowadzonych przez osoby, które może nie mają z psychologia wiele wspólnego, ale przechodziły przez to samo i odnoszę wrażenie, że z tych pięciu minut czytania, czy słuchania wyciągam więcej niż z całej terapii, to chyba jednak nie do końca tylko ze mną coś jest nie tak.
Dlaczego terapeuta nie może mi wprost powiedzieć, że myśli to tylko myśli, że mam pewne przekonania, które są tak głęboko zakorzenione, że dla mnie są one już świętą prawdą, i tym podobne kwestie? Przecież nie musiałabym w ogóle mieć tej wiedzy. Są osoby, które idą na terapię, a wcześniej nic na temat zaburzeń nie czytały.
Nie wiem, może tu gdzie mieszkam nie ma terapeuty, który byłby w stanie wytłumaczyć kwestie zaburzeniowe. Naprawdę mam wrażenie, że oni sami nie mają wiedzy na ten temat.
Ostatnio usłyszałam np. że zaburzenie można odziedziczyć. Z tego co wiem, tak to nie działa. Choroby ok, ale zaburzenie nie jest chorobą. Ewentualnie coś mówię, pada pytanie, dlaczego myślę, że tak się dzieje, tak się czuję, mówię że nie wiem i dalej nie wiem, przychodzi mi do głowy, że terapeuta też nie wie.
Nie chodzi mi o to, żeby ponarzekać, jacy to wszyscy źli, bo wiem, że to ja mam pracować nad sobą, ale trudno mi nie zauważyć, że tu, na grupie Hewada, czy w innych miejscach ludzie mają większą wiedzę niż terapeuci, których spotkałam.