Jutro idę do psychologa i przygotowałem sobie już zestaw pytań które będę próbował z panią psycholog rozwiązać czyli: czy ten świat jest realny i czy jest dowód na to chociaż jeden, dlaczego żyję i po co skoro i tak umrę i jaki to ma sens; czym jest życie i do czego zmierza ( ja doszedłem do wniosku że to jest bezsensu i zmierza do śmierci ;( ), mam nadzieję że pomoże mi też wyjść z zaburzenia i tych wszystkich lękowych myśli. Zastanawiam się czy mówić jej o tym że mam mordercze i samobójcze myśli. Boję się że uzna mnie za wariata i niebezpiecznego psychola, gdy jej o tym powiem. Tak się zastanawiam i doszedłem do wniosku że tych myśli morderczych nie da się chyba pozbyć. Ja już tak się pogubiłem że nie wiem czy coś naprawdę chce komuś zrobić czy nie i to tylko iluzja nerwicy. Mam wrażenie że coś jest nie tak bo świadomie o tym myślę i ciągle analizuję tą myśl; do tego dochodzi myśl że co to takiego skoro i tak umrzemy i życie jest bezsensu i nawet nie da się udowodnić tego że jest to realne, prawdziwe więc co to za życie i to mnie przeraża w sumie bo czuję jakbym się przybliżał do tego

Myślę o tym ponad pół roku i dzień w dzień czuję że to zaraz zrobię i gówno się dzieje i to mi daje jakiś dowód że to iluzja, ale czytałem że psychopaci też tak myśleli i w końcu to zrobili więc być może coś jest na rzeczy. Tyle że Ja to ciągle analizuję i biorę ciągle pod uwagę moralnościowe kwestie i własnego Ja i to się gryzie z tymi myślami i gryzie się, a czuję że zaraz to zrobię. Wydaje mi się że psychopata by wgl nie brał moralnościowych kwestii pod uwagę ale dziwnie się z tym czuję. Ile to się słyszy o takich przypadkach że ktoś coś komuś robi, albo podczas wojny wystarczy popatrzeć co ludzie sobie robią i wtedy to jest dobre bo wojna, ale normalnie w życiu jest to złe; to o co chodzi. Zastanawiam się jakie to uczucie coś komuś zrobić i to mnie też niepokoi i dziwnie się z tym czuję. Nie mogę uwierzyć w to że żyję; że akurat Ja; że akurat Ja jestem w tym ciele. Jak się tak zastanawiam to przecież nikt nie wie że Ja jestem w tym ciele które inni widzą jako całość. Nie wiedzą przecież że to Ja jestem w tym ciele. Jakim prawem akurat JA żyję skoro wcześniej mnie nie było to gdzie Ja byłem kiedy mnie nie było. Po jaką cholerę to wszystko jak każdy umiera

Jak się tak zastanowię to cała ta cywilizacja i cała technologia to jest jedną wielką bzdurą wymyśloną przez człowieka; przecież kiedyś żyliśmy jak zwierzęta w jaskini dosłownie jak niedźwiadek. Jakie to wszystko jest chore. Dociera do mnie kwestia taka że na kogoś patrzę i widzę go jako całość, a to jest bzdura bo ten dany człowiek przecież nie widzi swojej twarzy i głowy w ogóle; zastanawiam się też kto jest w tym danym człowieka, jakie wcielenie. Sam tego nie rozumiem. Nie dziwi go to ? Ja tego nie czaję że mam czaszkę i jej nie widzę i czuję jakoś twarz a ta głowa to jakby taka całość i ją czuje; zastanawiam się czy Ja czuję mózg czy nie i czy powinienem go czuć. Przeraża mnie to wszystko. Mi zawsze się wydawało że to życie jest czymś więcej, a wychodzi że jesteśmy zwierzętami z rozbudowanym mózgiem. O co w tym wszystkim chodzi. Ja bym chciał żeby mnie na tym chorym świecie nie było; po co to wszystko

Czuję że jak zaleję takimi pytaniami panią psycholog to ona rozłoży ręce i powie idź pan do psychiatry po leki albo do wariatkowa bo jesteś pan świr.