Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Sposób

Dział poświęcony depresji, dystymii, stanom depresyjnym.
Zamieszczamy własne przeżycia, objawy depresji i podobnych jej zaburzeń.
Próbujemy razem stawić temu czoła.
ODPOWIEDZ
KonradW
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 26 lipca 2014, o 15:41

26 lutego 2015, o 01:34

Żeby nie było - z nerwicą sobie poradziłem i mam zamiar zrobić kolejny dłuższy ('pozytywny') wpis w tym temacie. Ale mam jedno pytanie odnośnie depresji, skierowane głównie do Ciebie Victor (całkowicie identyfikuję się z Twoją twardą, perswazyjną logiką, z resztą nasze ścieżki do pozbycia się nerwicy, wnioski etc są niemal identyczne), choć każda odpowiedź jest mile widziana.
Otóż zawsze byłem bardziej niż przeciętnie emocjonalny, zawsze w życiu miewałem okresy apatii oraz większej energii, ale to nigdy nie było w żadnym wypadku silne. Przewody przegrzały się dopiero rok temu i w podobnym czasie nabawiłem się umiarkowanej depresji (wcześniej o dwa miesiące) i nerwicy. Ale rzecz w tym, że o ile oba zaburzenia wynikały pewnie z tego samego, to względem siebie były niejako oddzielne (jedno nie wynikało z drugiego i vice versa), chociaż złapały mnie w tym samym mniej więcej czasie. I własnie - o ile nerwicę ogarnąłem, o tyle depresja czy raczej depresyjne stany wciąż u mnie występują.

Do meritum - czy sposoby, którymi pozbyłem się nerwicy są skuteczne względem osobnego zaburzenia depresyjnego? bo mam wrażenie, że to jednak jest nieco inny problem. Racjonalizowanie i aktywność owszem pomagają, cały czas żyję na pełnych obrotach, ale tu jakby chodziło o coś innego niż ta szwankujące odruchy biologiczne oraz zwiane z tym nawyki i naprawdę nie wiem jak to cholerstwo skutecznie ugryźć.

Jak pisałem wyżej - każda odpowiedź mile widziana.
AnetkaM
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 58
Rejestracja: 12 października 2014, o 13:12

26 lutego 2015, o 10:56

Hmmm ja mam podobnie tyle za ja jeszcze z nerwica wojuje na razie nadal chociaz widze swiatelko w tunelu.
Ale zawsze u mnie w zyciu bywaly okresy zanizonego nastroju, epizodycznie bardziej i nie byly to jakies mocno nasilone stany. Przy nerwicy nasilolo mi sie znacznie to i trwa caly czas.
Zastanawiam sie na ile to wynika z takiego moze przyzwyczajenia do tych stanow? W stylu wiesz od rana juz zmeczenie, apatia, niechec?
A druga strona medalu zmeczenie wojowaniem z nerwica. Zastanawiam sie czy nie pomoglo by tobie przeczekanie jakiegos czasu z tym? W sensie byc moze niedawno rozwiazywales jeszcze problemy nerwicowe i masz jeszcze zmeczenie ogolnie w sobie?
KonradW
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 26 lipca 2014, o 15:41

26 lutego 2015, o 13:04

Nie, w moim przypadku nie ma mowy o przyzwyczajeniu. Zmęczony po walce z nerwicą nie jestem, bo ją ogarnąłem kilka miesięcy temu. Ale od wczorajszej nocy przez to wszystko faktycznie czuję jej oddech i przyznam szczerze, z szerszej perspektywy - faktycznie jest różnica pomiędzy tym jak człowiek się czuje kiedy ona jest i kiedy jej nie ma. Wstając rano, miałem wyraźne, w średnim nasileniu te emocje które wymieniłaś - apatia, niechęć. Ale działam, zobaczymy czy ona zrezygnuje czy będę musiał trochę czasu znów jej poświęcić.

Oto jest link do przedstawienia o co dokładnie chodzi z tym moim depresyjnym nastrojem. Pytanie z tamtego działu wymaga lepszej bazy faktycznej dla zobrazowania, a nie chcę się dublować więc wklejam link.

emocje-po-nerwicy-t5709.html

Ogólnie, prócz obecnej teraz obawy przed tym, że pozytywne emocje mogą być dla mnie zbyt silne i mnie destabilizować (w życiu?), w związku z czym je zbyt mocno hamowałem, dochodzi, jak to gdzieś wspomniałem, Weltschmerz - z rzeczywistością dopiero się godzę, staram się w niej odnaleźć, znaleźć swoje miejsce, uczyć pokory. Jakoś idzie, robię progres, ale jeszcze sporo mi się zejdzie. Najgorsze jest to, że jestem dobry w pisaniu literackim i zawsze chciałem to robić. a teraz się okazuje, że nie wiem czy powinienem pisać, bo wyzwala to niezwykle silne emocje,których się obawiam - ponieważ myślę, że mogą prowadzić do sinusoidy - góra-dół, góra-dół czyli wprowadzać ciągła destabilizację emocjonalną.

no nic, tutaj zbieram informacje głównie dotyczące skuteczności sposobów na nerwicę (dystans, niereaktywność etc) w przypadku depresyjnych nastrojów.
Awatar użytkownika
matolek
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 186
Rejestracja: 26 listopada 2013, o 12:13

26 lutego 2015, o 16:55

A w miare zwiekszania w ciagu dnia aktywnosci nie porpawia ci sie ta deprecha?
KonradW
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 26 lipca 2014, o 15:41

26 lutego 2015, o 17:58

a i owszem, poprawia się podczas aktywności. raz, że zajęcie podczas odburzania (szczególnie na dalszych etapach, wtedy niemal 100%) to wyjątkowo skuteczny sposób na niemyślenie o tych wszystkich sprawach związanych z nastrojem, bo człowiek odcina się od myślenia tym tokiem. dwa, co już może akurat być moją osobistą cechą (niesamowicie przydatną) - konieczne, szczególnie z góry narzucone sytuacje mobilizują mnie i scalają - 8 godzin w nudnawej pracy, pół dnia lotu samolotem itd., kiedy 'nie mogę sobie pozwolić na humory' - włącza mi się automatyczna blokada na ch*jowe stany i bez żadnych problemów, czując się normalnie robię co trzeba. ale kiedy wiem, że nie muszę być zwarty i gotowy, znów się rozłażę a niekiedy nawet rozsypuję.

z resztą depresja czy raczej stany depresyjne nie rozkładają mnie na łopatki, ale potrafią (czasem) wpaść i pouprzykrzać życie. chciałbym znaleźć na nią solidne i skuteczne haki, jakie mamy na przykład na nerwicę. chodzi o to, że na forum o tym zaburzeniu jest trochę za mało. wiem, że nerwica jest bardziej męcząca, przynajmniej moim zdaniem, ale ten wątek można by trochę podrasować.
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

27 lutego 2015, o 12:18

Najpierw by trzeba było oddzielić dwie sprawy. U mnie np zawsze było tak, że być może podobnie jak ty miałem różne okresy, czasem byłem parę dni bardziej aktywny a czasem sporo mniej, i tak mam do dzisiaj w sumie ale ja nie łącze tego z zaburzeniami.
Taki po prostu byem i jestem choć oczywiście próbuję jakos większą aktywnośc wtedy wzniecać ale o tym za chwilę.

Teraz w zaburzeniu. Często w nerwicach jakiś odrealnieniach, przy problemach, stresach pojawia się depresja, stany depresyjne. Ja w zasadzie nie moge przypomniec sobie momentu z okresu mojego zaburzenia żebym ja czuł chęc dożycia, bez mała ciągle miałem ustawiczny stan depresyjny, apatię, niechęć i strasznie nadmierne przemęczenie.
I tutaj osobiście jestem zdania, że rowniez niereaktywność na to jest dość dobra, czyli po pierwsze mimo tej depresji nie zwalać wszystko na nią i nie mówić, "poczekam aż się depresja skończy i dopiero to zrobię".
Do tego też jest to kwestia przeczekania, czyli u mnie w którymś momencie strasznym motywatorem do działania było "żeby nie wiem co wyjśc z iluzji" i wychodziłem. Z nerwicy, nawyków jak ty Konrad podobnie zapewne.
Ale stan depresyjny nadal był i w sumie to miałem go jeszcze jakiś czas po duuużej poprawie. Czesto musiałem się motywowac mocno i sił brakowało i apatia była ale zarazem efekty wychodzenia z nerwicy, natrętów dodawały mi animuszu.

Ja z taką depresją do nerwicy poradziłem sobie przeczekując ją i akceptując, ze chyba tak jakiś czas będzie i jak najwięcej starałem się być mimo wszystko aktywny.
W stanach depresyjnych wazna jest dopamina, czyli innymi slowy MOTYWACJA.
Jak sie juz zmotywujesz to latwiej do czegos dązyć. WIęc mnie po prosty depresja lękowa, ta wersja nagminnej depresji obecna przy moich innych zaburzeniach powoli bo powoli ale w końcu puściła.

Natomiast jeśli chodzi o takie stany okresowe apatii, przychodzace z tylka w ciagu miesiaca, tygodnia to nadal mnie nawiedzaja ale nie jest to wedlug mnie zaburzenie.
Mialem tak zawsze i w sumie chyba jedni tak maja inni nie, byc moze wynika to z "emocjonalnosci" a moze duzego myslenia (nie zaburzeniowego), ale takiego czlowieka - filozofa, ktore po prostu męczy? ;)
Na razie probuje i staram sie znalezc sposob aby byc bardziej aktywnym na co dzień.

I to co zauwazylem to:
Sen - mega ważna dla mnie sprawa, chdozenie spac przed północa i sen tak 7-8 godzin codziennie daje lepsze efekty niż chodzenie spac po godzinie 1 w nocy, chocbym tez spal wtedy 7-8 godzin czy nawet 10.
Trudno mi sie do tego zastosowac bo do pracy wstaje o 5 rano a jestem nocnym markiem, ktoremu wszystko robi sie najlepiej wieczorem :)
Jedzenie gorzkiej czekolady w ciagu dnia (99 % kakao) :)
Czeste picie dobrze parzonej zielonej herbaty i dieta nastawiona na domapine i testosteron czyli mięso, banany, sloneczniki, migdaly.
Czy to cos daje?
Na pewno tak a najbardziej moja aktywnosc wiaze sie z iloscia i porą snu, od snu moje samopoczucie jest bardzo duzo uzaleznione z tego co zauwazam.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
KonradW
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 26 lipca 2014, o 15:41

3 marca 2015, o 12:37

te nieduże wahania towarzyszyły mi całe życie ale nigdy w żaden sposób nie przeszkadzały funkcjonować. ot – przez jakiś czas miałem mniej bądź więcej energii (też oczywiście związane z mocno filozoficzną, refleksyjną naturą). no i doszedłem do podobnego wniosku - delikatne wahania przyjąłem za faktyczną część swojej osoby (na co z chęcią i uporem też można wpłynąć), zaś niedawne zaburzenia emocjonalne jako przegrzanie przewodów, realny kryzys nie związany ściśle z moja osobą.

również jestem człowiekiem, który nocą robi wszystko lepiej i sto razy chętniej. i o ile potrafię z rana wstawać, to zmusić się do wczesnego kładzenia się za bardzo nie potrafię, bo wcale tak naprawdę potrafić nie chcę :P na razie nauczyłem się chodzić do łóżka tuż przed 2 po północy.

co do wątku głównego – ostatnio od czasu do czasu napadają mnie depresyjne nastroje, przekraczające granicę myślenia ciężkiego i odcinającego a niekiedy nawet irracjonalnego, ale nie potrafią wygrać i zapanować na dłużej. jest to raczej długofalowe zmaganie, gdzie działaniem i logiką udaje mi się zetrzeć to odradzające się co jakiś czas ścierwo. istotne, że w tej przeplatance okresy, kiedy czuję się zupełnie normalnie trwają dłużej niż stan zaburzony. na dobrą sprawę jestem w punkcie, w którym już w znacznym stopniu ustabilizowałem swój stosunek do świata, oczekiwania, pogodziłem się z wieloma kwestiami, w sumie nie ma nic, czego bałbym się jeśli chodzi o przyszłość, wszystko względnie dobrze się układa. te myśli tyczą się na dobrą sprawę tylko tematów egzystencjalnych oraz, może przede wszystkim, wiążą się z obawą co do (nieumiejętnością) radzenia sobie z własnymi emocjami w (całym przyszłym) życiu.

jakie jak na razie mam refleksje i wskazówki jeśli idzie o podobne zmagania? oto one:

dobrze jest wiedzieć, kiedy takie stany się pojawiają/nasilają. raz - dzięki temu nie są niespodziewane a przez co nie dezorientują, można być ‘gotowym’; dwa - łatwiej wtedy zrozumieć, że są chwilowe i adekwatnie do okoliczności miną.
zauważyłem, że u mnie:

- nieprzyjemne, depresyjne nastroje pojawiają się (nasilają) o zmierzchu i trwają wieczorami. w moim przypadku ranki, dnie i noce są ok.

- najdziwniejszym problemem, który utrzymuje mi się po nerwicy jest ogromny spadek samopoczucia przy każdej dużej zmianie okoliczności (przyjazd do rodziców/wizyta w innym mieście/wycieczka zagraniczna/początek nowej pracy itd) – zawsze o tym zapominam i w okresie od 1 do 4 dni po zmianie okoliczności napadają mnie i trwają nasilone niesamowicie nieprzyjemne stany. raczej właśnie depresyjne niż nerwicowe (??? – czemu? nieznane okoliczności powinny budzić strach/obawy jak w nerwicy, a nie poczucie pustki/bezsensu/apatii i niechęci). do 4 dnia wszystko przechodzi. okoliczności zmieniam często, często gdzieś jeżdżę etc. i schemat jest zawsze podobny. nie rozumiem tego.

rzeczywiście racjonalizowanie pomaga. albo w głowie albo, co baaardzo dobre, - krótkie (bądź dłuższe) zapisywanie, co jest dobre, co nam się udaje, jakie mamy cele, czy faktycznie jest się czego obawiać etc.
razem z tym powinno iść działanie. jeśli mamy coś, co możemy a nawet powinniśmy zrobić, trzeba się zmusić i po prostu ZACZĄĆ to robić. tutaj jak z lękami – to tylko nasz nastrój, czasem obezwładniająca niechęć, ale realnie możemy działać. najgorzej zmusić się do pierwszego kroku i nie zrezygnować przy kilku kolejnych. najważniejsze to PRZEBIĆ BAŃKĘ. potem zaczyna iść o wiele łatwiej, a często w ogóle wpadamy już w zajęcie. po każdym takim skutecznym działaniu (realizacja celów) podnosi się poziom chyba dopaminy. w ten sposób odczuwalnie poprawiamy swoją kondycję psychiczną.
połączenie racjonalizowania i działania daje (przynajmniej w moim przypadku) widoczny efekt i w sumie niemal całkowity powrót do normalności już po kilkunastu minutach.

oczywiście niezmiernie istotny jest sposób myślenia. niby banał ale wydaje mi się, że w depresji jeszcze trudniej złapać dystans do tego co mamy w głowie niż w nerwicy. w nerwicy wszyscy wiemy, że złe myśli są iluzją, nawet jeśli wciąż dajemy się oszukiwać.
wytłumaczę na przykładzie: w stanie depresyjnym nawet najbardziej przytulne okno budynku, który mijamy idąc ulicą potrafi zdawać się najbardziej samotnym, beznadziejnym miejscem we wszechświecie, pogrążonym w zimnej otchłani. tak czujemy i tak myślimy. wiadomo – niemal wszystko co jest dookoła nas w obiektywny sposób budzi w ludziach emocje. zazwyczaj dla większości osób podobne rzeczy budzą pozytywne skojarzenia, inne negatywne, a cześć jest po prostu neutrale. w depresji natomiast emocje negatywne potrafią pojawiać się z dupy w związku z tym, co jest obiektywnie radosne, dobre, miłe albo nawet neutralne. i wtedy powinno się włączyć tryb racjonalizacji i logiki na zasadzie: „nawet jeśli to [mieszkanie/okno] wydaje mi się teraz zimne, smutne i straszne to wiem, że to są tylko moje emocje. WIEM, że to [mieszkanie] tak naprawdę jest normalne, przytulne. że świat pozostaje dokładnie takim samym miejscem i wszystko ma się tak samo. że tylko moje postrzeganie wypacza to widzę.” zdać sobie sprawę, że to na co patrzymy/ o czym myślimy, obiektywnie JEST dobre, że mimo naszych emocji to NAPRAWDĘ JEST ok.

z powyższym punktem wiąże się jeszcze jedna istotna kwestia. ja na przykład nie potrafiłem i wciąż często nie potrafię nie myśleć o rzeczach ciężkich i skomplikowanych. nie dlatego, że wynika to z natrętów - raczej bez problemu mogę zmienić tok myślenia. ja się nie chciałem godzić na to, że nie mogę sobie myśleć o czym chcę i kiedy chcę. często miałem poczucie, że ‘muszę’ przemyśleć pewne rzeczy. że muszę się z nimi oswoić, że chce się z nimi konfrontować, więc będę o tym myślał – a co! dlaczego miałbym się ‘bać’ czy unikać jakiś myśli? postanowiłem znaleźć rozwiązanie pośrednie i założyłem sobie, że w przypływie podłego nastroju zawieszam myślenie o problemach dużego kalibru, myślach egzystencjalnych i wracam do nich kiedy znów będę czuł się normalnie. chodzi o to, aby pogrążając się w takich myślach bez zachowanego dystansu nie nakręcać się w nieprzyjemnym nastroju.

w zasadzie najważniejsze to nieanalizowanie swojego stanu. jak mi powiedziała moja siostra (a co tyczy się chyba każdego na tym forum), za dużo myślę o tym, czy jestem szczęśliwy czy nieszczęśliwy, co robić aby być szczęśliwym, kiedy byłbym szczęśliwy, zamiast koncentrować się na bieżących problemach (by jak najlepiej sobie radzić), przyjemnościach (dla nich samych), czy zadaniach tu i teraz. od samego myślenia o szczęściu (nieszczęśliwości) nikt szczęśliwym się nie staje, no bo jak? banał co?
Mikołajd
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 50
Rejestracja: 12 stycznia 2015, o 15:15

7 września 2015, o 15:26

KonradW
Hej Konrad i jak z tymi Twoimi stanami , bierzesz jakieś leki , pytam bo po ogarnięciu nerwicy , już jakiś czas temu - mam apatię - przechodzącą w strasznie ociężałe myślenie (otępienie) kawa nie pomaga, biorę 15 mirtazapiny na noc , na 30 tego nie mam , ale chciałbym dawać radę bez leków (jeszcze raz napiszę zanim mi ktoś powie że to od nerwicy - nie mam napięcia większość spraw udało mi się ogarnąć te na które nie mam wpływu odpuściłem, zmieniłem podejście do stresu jako takiego) , stosuje zasadę nie reaktywności - nie chce mi się a robie , chociaż rano jest ciężko z łóżka wstać oj ciężko i teraz zadaje sobie pytanie czy męczyć się i kiedyś przyjdzie poprawa czy po prostu brać 30 Mirtazapiny i czuć się normalnie - mój doktorek mówi że powinienem brać lek i nie kombinować ? A ja wierzę , że da się bez leków , jak Victor.
KonradW
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 26 lipca 2014, o 15:41

7 września 2015, o 16:54

cześć Mikołaju!

nieee, nie biorę żadnych leków - brałem przez dwa miesiące Mozarin (plus miałem przepisaną Hydroksyzynę na doraźne problemy ale skorzystałem z niej ok 4 razy), który odstawiłem równo rok temu we wrześniu (zacząłem na początku lipca). leki przykryte kurzem walają się w szufladzie. teoretycznie psychiatra na pierwszej wizycie (z dwóch) mówiła, że jestem w przejeb*nym stanie i 6 miesięcy to minimum, a pewnie i dłużej trzeba będzie. ostatecznie leki łykałem w ramach prostej strategii, mianowicie pomyślałem wtedy - oto przedostatni rok studiów, mam poprawki, więc jeśli mają mi faktycznie pomóc to skorzystam, bo teraz zależy mi na egzaminach (w tamtym akurat momencie zaliczenie roku było ważniejsze niż koncentracja na odburzaniu - z perspektywy czasu oceniam to jako słuszną decyzję). więc powiedziałem ok, niech będzie, a potem w pizdu z nimi. i tak zrobiłem. egzaminy zaliczone, rok zaliczony. oczywiście psychiatry się nie pytałem, bo wiadomo co by kazała robić - jeść je dalej. a ja sobie ufałem, w takich sprawach nie działam pochopnie, decyzja była gruntownie przemyślana. ponadto sporo moich najprzeróżniejszych znajomych miało osobiście bądź pośrednio do czynienia z podobnymi tematami, więc poglądowo zebrałem sporo informacji. ogólnie wszyscy polecali raczej odstawić, przede wszystkim dlatego, bo było po mnie widać, że świetnie sobie radzę i tak naprawdę świetnie sobie już radziłem nim jeszcze zacząłem je brać. oczywiście nikt ze znajomych do niczego mnie nie namawiał i puentował, że to do mnie należy decyzja. a ja byłem zdeterminowany, pewny i jak wspomniałem wyżej - ufałem sobie. zwyczajnie dobra decyzja.

tutaj każdy Ci powie, że leki nie są rozwiązaniem, że ostatecznie Ty musisz sobie poradzić. leki są po to, aby się uspokoić, wrócić do względnie normalnego myślenia, które zostanie wykorzystane do ogarnięcia życia i trzeźwiejszego spojrzenia na to życie. chyba, że leżysz w łóżku, wszystko zawaliłeś i nie jesteś w stanie pójść do kuchni po szklankę wody - no wtedy leki mogą być pomocne. ale jeśli działasz, jako tako normalnie funkcjonujesz (choćby z lekkim wysiłkiem), a jednocześnie radzisz sobie z nerwicowymi fazami, bądź przeszły Ci całkiem, to może być dobry moment aby zrobić kolejny krok w stronę pełnego odburzenia. a że doktor powie - nie kombinuj - to oczywista sprawa. Ty, tak jak ja wtedy, powinieneś zadać sobie pytanie - czy możesz sobie zaufać. wiadomo - musisz być gotowy na nieprzyjemne stany, na to, że będzie ciężko (choć wcale nie musi, a z pewnością nie musi być aż tak ciężko, jak być może sobie wyobrażasz). zaś przede wszystkim musisz być zdeterminowany, by mimo cięższych nastrojów ogarnąć się samemu.

ze mną jest sporo lepiej - w zasadzie już normalnie, szczególnie jeśli chodzi o nerwicę - nie mam jej. co do stanów depresyjnych - pojawiają się delikatne fazy, głównie przy zmianie istotnych okoliczności. ale o ile kiedyś ścierwo łapało mnie na dwa/trzy dni i trzymało w uścisku (choć i tak nie przejmowałem się tym za bardzo), o tyle teraz (a i też nie zawsze, często nawet się nie pojawia) złapie mnie na dwie godziny coś trochę mocniejszego plus ewentualnie jakaś apatia. no stary u mnie - jednym słowem - dobry progres. coraz lepiej i lepiej. to już pozostałości, wkurwi*jące echo zaburzenia, resztki niezdrowych nawyków, bo tak naprawdę jestem teraz naprawdę zadowolony z punktu, w którym w życiu stoję. ot choćby co się teraz u mnie dzieje - w tym roku nie brałem żadnych leków, egzaminy pozaliczane, i to nieźle, studia skończone (a do łatwych nie należały - dzienne prawo na UJ), tylko miałem obsuwę z magisterką i mogę nie zdążyć z obroną do września - ale to tylko moja wina <szeroki_uśmiech> po prostu normalnie funkcjonuję, niekiedy mam dołki (może czasem wciąż ciut za silne aby je uznać za moją indywidualną normę), ale ogólnie to bardzo w porządku.

moje rady, jeśli myślisz o rzuceniu leków:
- weź sprawę w swoje ręce i podejmij tę decyzję sam. to Ty musisz być jej pewny, Ty musisz tego chcieć, naprawdę chcieć. musisz zaufać sobie i potem pozostać wiernym raz podjętej decyzji
- bądź gotowy, że przez jakiś czas może być znów trochę gorzej, ale pamiętaj - to normalne, tak będzie, najgorsze chwile trzeba przetrwać i miną same
- zacznij regularnie ćwiczyć - co lubisz (lub do czego najłatwiej jest Ci się przekonać ;) ) - bieganie rower, jakieś rozciąganie, jakieś pompki/brzuszki
- stosuj wszystkie myki znane Ci z ogaraniania nerwicy - niereaktywność, nieprzykładanie emocjonalnej wagi, nieanalizowanie swoich stanów(u mnie, przyznaję bez bicia, czasem występuje jeszcze lekka autoanaliza stanu) etc.
- rób to, co sprawia Ci przyjemność, ogólnie staraj się być jak najbardziej wyluzowanym, swobodnym
- rób to, co powinieneś/co jest pożyteczne - niewiele rzeczy sprawia taką przyjemność i przynosi dobre samopoczucie jak myśl, że zrobiłeś w danym dniu coś sensownego
- nie użalaj się nad sobą, stój raźno naprzeciw swoich problemów i po prostu żyj (haha, wiem że to truizmy, ale cóż - często puszczamy mimo uszu to co jest proste i oczywiste, ale kiedy naprawdę się zastanowić i naprawdę zechcieć to przyjąć, a potem naprawdę po prostu to robić... koniec końców tylko o to chodzi w tych wszystkich zaburzeniach jak dla mnie)
- cóż - w moim przypadku całe wodospady myśli przewalały się i wciąż jeszcze przewalają, aby rozumnie, świadomie poukładać sobie wszystko w głowie

i tak - poradzisz sobie, jak inni sobie poradzili, czy jak ja sobie doskonale radzę. w moim przypadku to już raczej zabawa w wyłapywanie ostatnich refleksów tego ścierwa. i najważniejsze - pamiętaj, że na wszystko trzeba czasu. nie zrażaj się. jeśli będziesz robił co wyżej napisałem, to już tylko trzeba tego czasu. w końcu i tak zechcesz się chyba zmierzyć z tym bez pomocy leków? przemyśl temat i zdaj sobie sprawę, że ten mało przyjemny stan może trwać krócej bądź dłużej - to zależy tylko od Ciebie. a że się w ogóle skończy - to oczywiste.

tak samo oczywiste jak fakt, że 'da się bez leków'. po prostu ;)
ODPOWIEDZ