Witajcie. Od równo 3 miesięcy chodzę zaburzony po tym świecie

Z początku było niesamowicie ciężko - ogromna derealizacja, deja vu(które powracało, gdy tylko o nim pomyślałem - o zobacz, ironio

) oraz bezsenność - często po dwa dni z rzędu bez snu nawet na moment. Ciężko było zaakceptować te objawy przez pierwszy miesiąc i cokolwiek zacząć ze sobą robić. Dochodziły coraz to gorsze myśli a przy tym brak wiary, że to tylko nerwica. Zawalałem przez to kompletnie wszystko i byłem skupiony tylko na sobie. Oczywiście wyrobił się nawyk lękowy - a mianowicie sprawdzanie, czy moje przesłyszenia po zapaleniu zioła w łóżku, żeby zasnąć, to nie były jakieś omamy, no przecież słyszałem jak mój tatuś się denerwuje, mówiąc(no w sumie szeptając, bełkocząc) cały czas oburzonym głosem(dziwne, że za cholere żadnego słowa nie usłyszałem, tylko ten buczący głosik). Najlepsze jest to, że to sobie wkręciłem przez niemożliwy szum w uszach i przy uderzeniach serca zapewne ze 140bpm. Zaczęło się googlowanie objawów i strach przed schizo. Popełniałem ten błąd, że tylko sprawdzałem czy nie jestem jakiś chory psychicznie, szukałem wszeeedzzieeeee. Trafiłem wreszcie na to forum i kilka wartościowych postów na reddicie. Po części niby mi to pomogło, bo zobaczyłem, że nie tylko ja miałem taki problem i jest to zupełnie normalne. Potem przestałem już czegokolwiek szukać, bo wiem, że nic by to nie dało, a bym się tylko nakręcał. Przesłuchałem też całego DivoVica, zacząłem medytować co najmniej 30 minut dziennie i doszedłem do tego momentu, że prawie wszystkie objawy ustąpiły, a reszta stała się całkiem znośna, zacząłem to akceptować. Zrozumiałem też kilka rzeczy. Skoro inni mają takie niesamowite kłucie w sercu, że czasami to aż ambulans wzywają, to mój umysł tak samo mógł sobie dopowiedzieć, że ten cholerny szum uszny i chrapanie rodziców to co innego - próbował doszukać się zagrożenia w otoczeniu. Nauczyłem się poprzez medytację, że nie warto ufać swojemu ego i swoim myślom - bo to wszystko kłamstwo, iluzja. Te myśli tak naprawdę płyną. A przynajmniej trzeba im na to pozwolić. Wszystko staje się wtedy mniej uciążliwe. Jeżeli rozpatrywać to pod kątem tego, na którym etapie mniej więcej jestem, stwierdziłem, że 19 jak w mordę strzelił :
25-etapow-trwania-nerwicy-wg-kamienia-t4347.html . Pozostała tylko natrętna myśl/lękowa myśl, tak właściwie nawyk, który wcześniej sobie wyrobiłem. Często przychodzi do głowy ten straszak - A CO, JESLI TAMTO TO BYŁA PSYCHOZA ALBO SCHIZA JAKAS, A CO, JESLI ZNOWU ZAPALE I TAKIE COS SIE STANIE(i mimowolna analiza, na która mimo nie zwracania uwagi, ona dalej toczy się gdzieś w tle mimowolnie) Nie zwracam już nawet na te myśli zbytniej uwagi, bo wiem, że to tylko natręty. Nie staram się tego sobie jakoś wytłumaczyć, bo tylko zwiększam wtedy ich wartość. Jednak często pojawiają się one w wolnej chwili - staram się je tylko obserwować, do czego to ta myśl dojdzie. Wiadomo, czasem strach to jeszcze ona wywoła(głównie jak stało się coś stresującego i ta myśl po tym przychodzi), ale są momenty, gdy nie robi ona na mnie większego wrażenia. Akceptuję ten strach. Nie staram się go nawet pozbyć. Przecież każdy człowiek miałby prawo się przestraszyć gdy w głowie takie straszaki się czasami pojawiają.
Odnośnie tego mam do was pytanie - co mógłbym dalej robić? Czy kontynuować ten sam tryb odburzania, czy dodać jakieś elementy? W jaki sposób wy przestaliście w pełni wierzyć swoim myślom na poziomie emocjonalnym?
Jeżeli pytanie w złym dziale, to proszę o przeniesienie.