Cześć !
Mam na imię Kasia i mam 29 lat. Jak znalazłam się na tym forum ? Wpisując kolejny raz jakieś straszne choroby w wyszukiarkę, natknęłam się na jednym z wątków tego forum, 25 etapów nerwicy

Z jednej strony poczułam ogromną ulgę, że moja dolegliwość, jest taka typowa, z drugiej, uznałam, że to strasznie smutne, że mój organizm sobie sam to robi, że ja sobie sama to robię... Swoją drogą, bardzo spodobało mi się, z jakim dystansem zdarzy Wam się porozmawiać o Waszych problemach. Pomyślałam, że tez tak bym chciała. Szczególnie, że jestem całkiem radosną osobą, która lubi pośmieszkować :>
Jak to się zaczeło ? Tak naprawdę, jak o tym pomyślałam na poważnie, to z nerwicą botykam się od dziecka.
Nagła śmierć taty, kiedy miałam 12 lat, i moja mama z nerwicą, depresją...Nieobecna, na lekach ( z perspektywy zbyt silnych, źle dopasowanych). Właściwie to już wtedy zaczeły sie akcje z nerwica...Sytuację, że zrobie coś tam, to się stanie coś tam towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Zazwyczaj dotyczyły tego, że jesli coś zrobię ( przeskocze, zaczne któraś nogą, dokonam jakiegoś rytuału), to moja mama nie umrze...
Pózniej, 4 lata temu pierwsza, niefajna praca, po której została mi masa objawów somatycznych jak bóle barków, łokcie, kończąc na nadgarstkach i stawach palców. Pózniej, dołączyły wedrujące bóle całego ciała, które potrafiłam sobie wyobrazić i wręcz potrafiłam nimi kontrolofwąć ( miejsce wystepowania, niestety bez umiejetnosci sprawienia, że znikną

Internista, badania krwi, ortopeda, reumatolog,neurolog - > każdy odsyłał mnie do psychologa. Oczywiście decyzja o pójsciu do kolejego specjalisty, przychodziła mi z ogromnym trudnem BO COS SIE JESZCZE OKAŻE. Neurolog przepisał rtg kregosłupa szyjnego, którego nie zorbiłam de facto oraz konsultacje psychologa, psycholog i reumatolog zaproponował fluoksytycyne. Oczywiście odrzuciłam ten pomysł, ze względu na doswiadczenia z moja mamą i przekonanie, ze ja przecież jestem inna i poradze sobie sama.I faktycznie, w dużej mierze basen, alkohol, siłownia były odpowiedzią na moje dolegliwości. Nauczyłam się panować nad stresem, oddychac tak, żeby się nie hiperwentylować, tak naprawde problemem były już ( chyba realne dość) ból bark- nadgarstek, na które działały ciepłe kąpiele i sport. To było 3 lata temu.
Wkrótce zaczełam starać się o dziecko, jakoś temat nerwicy, był gdzies z tyłu. Pierwsza ciaża, poronienie.. pamiętam, że już w szpitalu czułam to okropne wrażenie pulsowania całego ciała... Wtedy już umiałam z tym walczyć, bo okazało się, ze te mrówki w ciele, to nic innego jak mój puls. Wewnętrzne rozedrganie mija mi, kiedy wsłuchuje się w dzwięk swojego serca. Póżniej nie miałam czasu na takie pierdoły. Jak coś bolało, brałam ibuprom, i problem znikał. Przestałam dopisywac hsitorii do zwykłych dolegliwości. Jeśli ciało było wewnętrzni rozedrgane, tez umiałam sobie z tym radzić. Zaczełam ignorowąc objawy, wysmiewać je, naprawdę było okej.
Teraz..
Teraz mam 2 miesięczną córeczkę. 12 dni temu dostałam migreny z aurą. Byłam z córką na spacerze. Nagle ujarzałam fortyfikacje, jedno oko, drugie zreszą też, wgramoliłam sie z nią i wózkiem na 2 pietro, ale niepokój zaczał narastać. Ona zaczeła płakać, ja panikować, próbując jednoczensie ją rozebrać, przygotowac mleko, uciszyć. Obrazek jak z jakiegoś dramatu psychologicznego. Po 20 minutach aura znikneła i ..zaczał się bół głowy.
Najgorsze, że pojaiwł się lęk zostania samej z dzieckiem. Bałam sie że zemdleje, że nikt mnie nie znajdzie, a co gorsze- moja córka, taka maleńka nie poradzi sobie w takiej sygtuacji. A co jesli bedę ją niosła i coś się stanie ?Lek o mnie, o nią, wyobrażanie sobie sytuacji, okropne uczucie omdlewania, ktore trwało bardzo krotko i obrzydliwie niskie cisnienie typo 95/45 i puls po spacerze oscylujący około 50.
Poszłam do internisty, powiedział, ze to typowa migrena ( niski poziom żelaza, który faktycznie dziś potwierdziłam w badaniach, połóg etc.). Niemniej, udałam się do neurologa ( z dusza na ramieniu). Gdzieś z tyłu była też inna, straszna diagoza, która zaczeła rosnąć z mojej głowie. Neurlog, po badaniu fizykalnym stwierdził, że nie ma powodów do dalszej diagnostyki, że mam koniecznie udac się do psychologa. ( zrobilam jeszcze podstawowe badania, ogólnie, oprócz niskiej ferrytyny są okej, nawet tsh wskoczyło mi z 0.071 do 1.7 w przeciągu 4 tygodni- takie wahanie pewnie też mi nie pomogło)
Po wizycie oczywiscie zaczęłam analizować, czy wszystko powiedziałam, czy diagnoza nie była zasugerowana tym, że wspomniałam o nerwicy, czy ta pani była pewna, czy nie chciała siać paniki z dalsza diagnostyką etc... I znow, 2 dni po wizycie u neurologa i przeszukiwaniu internetu powrocilo mrownieni na twarzy, nosie, biodrze, palcu, kciuku, uchu, bole barków i to okropne uczucie, że mogę zemdleć. Zaczełam doszukwiać sie oczywiscie objawów wzrkowych ktorych nie miałam, ale w sumie to juz nie wiem czy nie był moment, że zaczełam sobie je wyobrażać całkiem skutecznie, np przy zamknietych oczach nie mogłam się uspokoić, ze widzę swiatło przez powieki. ( sic!)).Chodziłam prawie po ścianach. Spokój i nagle... okropny lęk, który przeszywa całe moje ciało, jakby spadał na mnie sufit. Trochę sie przełamałam, jak wyszłam z nią na spacer i okazało się, że to nie musi być od razu związane z takimi sytuacjami, tak samo jak przestałam unikać przewijaka, który jest jedynym miejcem w domu, w którym nie wiedziałabym co z nią zrobić, gdybym zasłabła. (tak,tak, wszędzie mam plan, gdzie ją odloże do przyjazdu karetki).I nagle znow cos mnie mrowi, coś boli. Już nawet myślałam o robieniu mri, i pomijąć, że kosztowałoby mnie to pewnie obrzydliwie dużo zdrowia, to i tak chyba nie rozwiąze problemu, bo przecież jest tyle roznych chorób, o które jeszcze mogłabym siebie podejrzewać....
Od poniedziałku zaczynam terapie. Chcę pomóc sobie, nie chcę też, żeby moja córka miała smutną mamę, którą ja miałam. To uczucie, że jesteś za szybą, a po drugiej stronie toczy się życie. Chciałabym przerwać w końcu te spiralę. Moja babcia, moja mama...niech moja córka nie doświadcza takich stanów.
Chciałabym podejśc do tematu poważnie, w końcu taktować siebie, jak kogoś, kto cierpi na nerwice ( a nie inne powazne choroby) i kogoś, kto potrzebuje pomocy i wcale sobie nie poradzi z tym wszystkim tylko dlatego, że są dni, tygodnie, miesiące, że sa lepiej. Chce przestać żyć w napięciu, że to wszystko może powrócić i znów, będe musiała układac sobie rzeczywistośc od nowa. Chce się cieszyć z mojej córki, chce być wsparciem dla mojego meza i zaakceptować, że mogę być szcześliwa.
Mam do Was pytanie - czy zaczynając terapie, też byliscie świadomi żródła swojego problemu, tego jak walczyć z nerwica, na czym polega terapia, a mimo wszystko ta terapia Wam pomogła? Boję się już na zapas, że psycholog nie będzie mi mógł pomóc, bo za dużo wiem o procesie i jakoś sama dotychczas nie rozprawiłam się z tym problemem. Czy warto zaczynać terapie przyjmując jakieś leki ?
Boje sie też, że terapia mi nie pomoże i okaże się, że jestem śmiertelnie chora... Jejku, nawet teraz widzę, jak absurdalnie to brzmi.
P.S na skali fazy nerwicy jestem gdzieś punkcie 11, ale w życiu udało mi się zaliczyć kilka razy wszystkie punkty, oprócz ostatniego

Uff, nie wiem czy ktoś przetrwa przez cały ten post



