
To mój pierwszy post, nie wiem, czy ten temat pojawił się wcześniej na forum. Mianowicie - przeszłam już przez ten najgorszy okres gdy myślałam tylko o DD i o tym, żeby to się wreszcie skończyło (a przynajmniej mam nadzieję, że najgorsze już za mną). Teraz znalazłam się gdzieś po środku - mam DD od ponad dwóch miesięcy, ale przestałam reagować strachem na objawy, przywykłam do tego tak bardzo, że czasem wątpię czy rzeczywiście cokolwiek mi dolega. Czasem myślę sobie, że może już mi przeszło i zwyczajnie przegapiłam ten moment ,,urealnienia", ale wieczorami zwykle wraca dziwne widzenie i irytacja, no i chce mi się spać o nienormalnych godzinach. W jednym takim momencie gdy czułam się dobrze i zastanawiałam się, czy mi przeszło, doszłam do wniosku, że wcale bym tego nie chciała. Znoszę DD tak dobrze bo powiedziałam sobie, że to pewne doświadczenie i że aby z tego wyjść muszę dojść do jakichś wniosków, zmienić coś w swoim życiu, żeby było lepiej. Wtedy miałabym pewność, że derealizacja i lęki nie wrócą. Jeśli objawy znikną od tak sobie, a ja nie będę wiedzieć czemu, to znaczy, że zwyczajnie zmarnowałam parę miesięcy/lat życia przez nieistniejącą chorobę, poza tym DD może wrócić, a ja nie będę mieć żadnej gotowej ,,taktyki". No i traktuję derealizację jako pewien rodzaj wymówki, albo raczej wyjaśnienia. Mam nerwicę odkąd pamiętam, ale dopiero niedawno dowiedziałam się, że to zaburzenie, zawsze sądziłam, że po prostu jestem dziwna, ale w niegroźny sposób
