Można powiedzieć, że jestem dopiero na początku leczenia, choć z nerwicą natręctw żyję już od dziesięciu lat. Z lękami w mniejszym lub większym stopniu nauczyłam się sobie radzić (ignorowanie ich, odciąganie własnej uwagi od natrętów), choć oczywiście problem nie został rozwiązany, więc nerwica prędzej czy później wraca z takim czy innym nasileniem. Obecnie jestem znów na etapie 'wyciszenia' okresu nerwicowego, pracuję nad rzeczywistym zrozumieniem natury swoich lęków i nie nakręcaniem ich, jednak nurtuje mnie jedna sprawa, a mianowicie lęk przed lękiem. Tego akurat paszkwila uciszyć jest ciężko.
Rzecz w tym, że nawet, jeśli nie mam natrętów, to i tak najczęściej jestem mniej lub bardziej spięta i zestresowana w sposób, który kojarzy mi się z jakimś alertem, przeczuleniem i pełną "gotowością" na to, że zaraz może pojawić się lęk i on rzeczywiście się pojawia, choć bez natrętów - lęk dotyczy lęku samego w sobie, ale jest równie męczący jak każdy inny. Czasami udaje się to wszystko wyciszyć, ale najczęściej do poziomu takiej lekkiej ekscytacji (pamiętam że tak czułam się jako dziecko, gdy zostawałam sama w domu), która podskakuje, gdy tylko pojawi się jakiś impuls.
Jeśli ktoś chciałby porozmawiać, podzielić się swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniami, zapraszam do syskusji
