Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Proszę, pomóżcie

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
Blondynka1993
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 10
Rejestracja: 19 grudnia 2015, o 11:43

19 grudnia 2015, o 14:03

Dzień dobry. Znalazłam się na tym forum, bo rozpaczliwie poszukuję pomocy i bardzo Was o nią proszę.
Mam 22 lata. Kiedy miałam 5 lat, moi rodzice się rozstali. Wcześniej w domu były kłótnie, bo tata pił (i pije nadal). Podobno tak bardzo się bałam, że kiedy dzwonił domofon i domyślałam się, że to on, robiłam się cała czerwona i trzęsłam się jak w gorączce. Ale po Jego wyprowadzce też nie było dobrze. Mama ciągle źle się czuła, wiele razy mówiła, że już długo nie pożyje. Lekarze leczyli Ją na nerwicę, ale Jej stan się nie poprawiał. Miała epizody depresji, straszne bóle głowy, potem nawet niedowłady kończyn. Pamiętam, że bardzo się wtedy bałam, że umrze, a ja będę musiała mieszkać z tatą.
Pierwszy atak choroby nastąpił, gdy miałam około 5 lat. Leżałam na kanapie, gdy nagle poczułam, że trudno mi się oddycha. Mama spanikowała, ale dziadkowie uspokoili Ją i podali mi łyżeczkę Melisy. Przeszło. Oczywiście wróciło po jakimś czasie. Wylądowałam u psychiatry dziecięcego, byłam badana przez psychologa. Diagnoza: nerwica lękowa. Zaczęłam brać leki, mój stan był w miarę stabilny. Czasami, gdy mama gorzej się czuła, miałam objawy depresji z myślami samobójczymi (jako 8-latka!), a potem bardzo się bałam, że Bóg mnie za nie ukarze i naprawdę umrę. Panicznie bałam się też chorób, widziałam u siebie ich objawy. Do tego, gdy chciałam coś wymusić, krzyczałam i waliłam pięściami w drzwi; skończyła to wizyta policji, bo bałam się, że wezmą mnie do domu dziecka. Doszły też natręctwa, po kilka razy musiałam czegoś dotknąć, coś powiedzieć.
Tymczasem mama została wreszcie zdiagnozowana - choroba tarczycy. Od tego czasu jest dużo lepiej, choć nadal ma częste bóle głowy, mdłości, leczy się psychiatrycznie.
Był czas, kiedy przestałam brać leki i było dobrze. Ale gdy miałam niecałe 12 lat, zmarł dziadek. To był dla mnie szok. Lęki powróciły. A razem z nimi wizyty u psychiatry i leki.
W wieku 15 lat poznałam mojego chłopaka. Wtedy czułam się tak dobrze, że przestałam z dnia na dzień brać lekarstwa. Psychiatra ostrzegał - to wróci, ale nie słuchałam. Czułam się zdrowa.
Minęły ze 3 miesiące bez leków, gdy na WF-ie, po biegu, miałam zadyszkę i dostałam uczucia, że nie mogę złapać powietrza. EKG w porządku, powrót do psychiatry. Od tego czasu nawet lekki wysiłek zaczął wywoływać duszności. Miałam też kołatania serca przy schylaniu się - nagle zaczynało walić jak oszalałe i równie nagle wskakiwało w normalny rytm. Do tegu uczucie jego "potykania się", jakby na chwilę stawało.
Chłopak zerwał ze mną dla innej, wcześniej ja z Nim dla innego - takie nastoletnie wybryki. Jego zerwanie strasznie przeżyłam, nie mogłam jeść, ciągle płakałam. Wrócił szybko, bo po tygodniu, jednak cała ta sytuacja bardzo odbiła się na moim zdrowiu - miałam ciągłe wątpliwości, czy Go kocham, to było jak obsesja. Mijało zwykle, gdy spędzałam z Nim czas, wracało, kiedy miałam czas na rozmyślania. Bardzo się bałam tych myśli, wywoływał we mnie panikę fakt, że mogłabym z Nim zerwać. Psychiatra zmieniła mi leki i te myśli zaczęły odchodzić. Od tego czasu, czyli już 6 lat, jestem na tych lekach - Asertin w dawce 50 mg na dzień.
Poszłam też na terapię prowadzoną przez inną panią psychiatrę, ale ona po kilku wizytach stwierdziła, że nie ma o czym ze mną rozmawiać, bo dobrze znam swoje problemy. Za to zaproponowała sprawdzenie, czy z sercem jest ok - szpital. Holter, próba ortostatyczna, spirometria, echo serca - w normie. Wtedy wreszcie się trochę uspokoiłam. Powiedziałam chłopakowi o chorobie, choć bałam się, że mnie zostawi. Powiedział jednak, że to między nami niczego nie zmienia.
Przez kilka lat było w miarę dobrze. Miewałam duszności, te kołatania serca, ale mogłam w miarę normalnie żyć. Miałam plan - poczekać rok, aż mój chłopak skończy szkołę i razem z Nim iść na studia do innego miasta. Na psychologię. Marzyłam o tym, od kiedy dowiedziałam się, na czym ta praca polega. Maturę zdałam bardzo dobrze, znalazłam tymczasową pracę biurową. Nie wiem, czy matura wywołała we mnie taki stres (niby się nie martwiłam jakoś bardzo o wynik, ale zależało mi, by był jak najlepszy), ale zaczęłam odczuwać okropne bóle pleców i klatki piersiowej. Gdy się kładłam, czułam, jak pulsują. Lekarze twierdzili, że to nerwobóle, bo wyniki z krwi, EKG, prześwietlenie wyszły dobrze. Po jakichś 3 miesiącach minęło, za to nachodziły mnie obsesyjne myśli, że jestem lesbijką. Nie mogłam przez nie jeść, panicznie się bałam. W końcu i one ustąpiły i znowu było w miarę dobrze. Tu muszę wspomnieć, że gdy skończyłam 18 lat, zmieniłam psychiatrę. Tęsknię za moją poprzednią, choć kiedyś za Nią nie przepadałam, bo bywała ostra. Za to ten mnie zbywa, woli rozmawiać o moich studiach.
Właśnie, studia. Dostałam się na wymarzoną psychologię, mój chłopak na inny kierunek w tym samym mieście, ponad 100 km od naszego rodzinnego miasta. Zamieszkaliśmy razem. Było dobrze, choć często się kłóciliśmy - wystarczy, że np. powie, że akurat nie ma ochoty na seks, a ja zaraz wymyślam, że już Mu się nie podobam. Po prostu dramatyzuję. Potrafię roztkliwiać się nad sobą leżąc na podłodze w łazience o 2 w nocy czekając, aż on zwróci na mnie uwagę. Widzę, że ma już dość mojej podejrzliwości i czepialstwa... Jednak ten I rok studiów był w miarę spokojny pod względem moich lęków, natomiast przyplątało się nawracające zapalenie pęcherza. Pod koniec roku dowiedziałam, że będę musiała mieć na to zabieg pod narkozą, bardzo się bałam. Dostawałam nagle rozwolnienia, przy zasypianiu czułam, jakbym miała zwymiotować. Zabieg się udał, było ok, ale miałam poprawkę z jednego przedmiotu. Od niej chyba znowu się zaczęło - zdałam sobie sprawę, że mogę wylecieć ze studiów (choć u nas podobno o to ciężko) i zaczęłam się tego bardzo bać. Do poprawki uczyłam się bardzo nerwowo, tzn. co chwilę powtarzałam sobie, czego się nauczyłam, nawet w nocy, gdy się na chwilę przebudziłam, a gdy czegoś nie mogłam sobie przypomnieć, w panice zaglądałam w notatki. Zdałam.
Przyszła sesja w połowie II roku i znowu okropny strach, że nie zdam. Nie mogłam spać, w głowie mi waliło. Ale oczywiście jak zwykle nie chciało mi się uczyć, więc całe dnie leżałam i przeżywałam. Druga sesja minęła mi spokojniej, ale na egzaminach, gdy wiedziałam, że nie mogę tak po prostu wyjść, miałam ataki paniki - duszności, uczucie, że niby wszystko widzę, ale to do mnie nie dociera.
Moje wakacje w tym roku nie były zbyt udane. Miałam duszności, szczególnie w środkach komunikacji miejskiej, samochodzie, kościele, galeriach handlowych - ogólnie tam, skąd nie dało się szybko wyjść nie zwracając na siebie uwagi. Psychiatra kazał zwiększyć dawkę leku do 100 mg na czas upałów, ale bałam się, że mi zaszkodzi, w ogóle bałam i boję się jakichkolwiek leków, a właściwie ich skutków ubocznych, nawet zwykłych witamin. W te wakacje miałam też wyrywanego zęba mądrości, naczytałam się o możliwych powikłaniach i na fotelu dentystycznym dostawałam ataków paniki. Szczególnie bałam się, że znieczulenie mi zaszkodzi. Potem przyszła grypa żołądkowa, podczas której panicznie bałam się, że umrę. Przerażały mnie mdłości, płakałam, bałam się zasypiać. Wymiotowałam w sumie przez niecałą jedną dobę, ale później bałam się czegokolwiek jeść, budziłam się w nocy z walącym sercem i mdłościami.
Nadszedł III rok studiów. Koleżanki straszyły jednym przedmiotem - że taki trudny, że tyle materiału. Całe dnie bałam się, że go nie zdam. Płakałam, chłopak mnie uspokajał. Zbliżało się kolokwium. Byłam akurat w rodzinnym domu, wróciłam od cioci, która nakarmiła mnie slodyczami i colą. Dostałam kolek w żołądku, nie mogłam się ruszyć. Przeszło po No-Spie. Już czułam się prawie normalnie, usiadłam na łóżku i sięgnęłam po herbatę i się zaczęło... Dostałam kołatania serca. Na początku niezbyt się przejęłam, bo zawsze mijało po kilku sekundach. Ale tym razem nie przechodziło. Spanikowałam, zawołałam mamę. Przyłożyła mi rękę do piersi i stwierdziła, że faktycznie bije strasznie mocno i szybko. Kazała mi się uspokoić i dała mi Neospasminę. Po ok. 5 minutach przeszło, ale serce nadal szybko biło, bo byłam zdenerwowana. Zaczęłam szukać w Internecie, co to może być, bałam się, że nie dożyję do rana, że nagle serce mi się zatrzyma. Następnego dnia bałam się wstać z łóżka; wyprosiłam mamę, żeby zawiozła mnie na izbę przyjęć (był weekend). EKG i osłuchowo w normie. Po powrocie na studia dostałam nagle duszności, zaczęły się od lekkich, po dwóch dniach były już dużo mocniejsze. Znowu lekarz, znowu EKG, badanie nasycenia krwi tlenem, ciśnienia - w normie, tylko puls jak zwykle za wysoki. Wtedy byłam też przeziębiona, czułam "przewiew" w gardle, kaszlałam - bałam się n że to od serca.
Po dwóch tygodniach kołatanie się powtórzyło i znowu długo trwało. Puls miałam wtedy 144. Badania krwi wyszły dobrze, tylko żelaza trochę za mało (mam tak już od kilku lat). Poszłam prywatnie do kardiologa i co się okazało? Na echo wyszła mi łagodna niedomykalność zastawki mitralnej i śladowa trójdzielnej. Kardiolog powiedziała, że to kołatanie może być od tego, ale że mam się tym nie przejmować, bo wielu ludzi to ma i nie powinno się w nic gorszego przerodzić, CHOCIAŻ nie wiadomo, czy podczas ataku nie mam arytmii albo nawet migotania przedsionków. Kazała iść do poradni zaburzeń rytmu serca. Leków nie mogła mi dać, bo mam czasami niskie ciśnienie.
Już na drugi dzień dopadła mnie myśl, że może to jeszcze niewydolność serca, skoro szybko się męczę i mam duszności (a nadal panicznie boję się biegać, od wtedy w gimnazjum). Szukałam w Internecie objawów, wypowiedzi ludzi... Tkwiła mi w głowie myśl, że może od początku jestem źle zdiagnozowana i to żadna nerwica, a choroba serca...
Wróciłam na studia. Cały czas byłam trochę przeziębiona, miałam stan podgorączkowy i uczucie pulsowania w gardle, przez które miałam ochotę kaszleć. Kolejne kolokwium z tego trudnego przedmiotu się zbliżało, do tego kilka prac zaliczeniowych. Martwiłam się, jak dam sobie z tym radę.
W zeszłą niedzielę obudziłam się z bardzo dużym bólem gardła. To od razu mnie zmartwiło. Do tego bóle kości, głowy, uczucie lęku... Temperatura 37,7. Pojechałam do lekarza, osłuchał mnie, ale nawet nie zajrzał do gardła. Kazał brać lek przeciwwirusowy (Neosine) i ewentualnie jakieś Theraflu itp. Znowu miałam szybkie tętno, aż 126. Następnego dnia już czułam się lepiej, temperatura spadła do ok. 37,2. Przerażała mnie jednak nauka, która mnie czekała, poza tym następnego dnia musiałam iść na zajęcia i bałam się, że znowu przeziębienie mi się pogorszy. Wypiłam na noc Theraflu, położyłam się... I poczułam, jakby serce mi dziwnie biło, jakby się potykało, przeskakiwało. Wystraszyłam się, ale udało mi się zasnąć. Następnego dnia uczyłam się do 4 rano, do 5 nie mogłam zasnąć, byłam zdenerwowana, serce szybko mi biło... Musiałam wstać po dwóch godzinach i iść na kolokwium. W drodze mnie zemdliło i czułam spływającą do gardła wydzielinę, w ustach nieprzyjemny smak... Po powrocie z zajęć położyłam się, chciałam zasnąć, ale nie mogłam, znowu to szybkie bicie serca i lęk. Zaczęłam czytać w Internecie o chorobach, bałam się, że mam zapalenie wsierdzia. Nie miałam apetytu, mdliło mnie i serce znowu dziwnie "skakało", zastanawiałam się nawet, czy nie wezwać pogotowia... Kolejnego dnia znowu obudziłam się z lękiem, znowu miałam mdłości i brak apetytu. Kilka godzin spedziłam na uczelni pisząc pracę, wróciłam do domu zmęczona. Byłam jakaś taka słaba, do tego te mdłości, stan podgorączkowy, przykry smak w ustach... Powiedziałam chłopakowi, że nie wiem, czy powoli nie umieram :( On kazał mi się uspokoić... Znowu mało spałam, ze 3-4 godziny, bo rano miałam autobus do rodzinnego miasta. Zaraz po wstaniu czułam jakby przymulenie, niby nie bolała mnie głowa, ale uczucie było podobne do tego przy gorączce. Jadąc na dworzec dostałam mdłości, przerażała mnie podróż autobusem. Już w nim zaczął boleć mnie brzuch, ale mdłości przeszły po położeniu się. Na szczęście szybko dojechaliśmy, ale gdy tylko się podniosłam, znowu mnie zemdliło. Czekała mnie jeszcze podróż autobusem na moje osiedle, chłopak zapytał, czy dam radę sama dojechać. Dałam, ale gdy tylko weszłam do domu poszłam do toalety - rozwolnienie, w sumie bardziej tzw. luźny stolec. Mdłości miałam nadal, położyłam się, serce szybko mi biło. Zasnęłam, a po kilku godzinach znowu obudziłam się z lękiem i mdłościami. Wieczorem pojechałam do szpitala, tam lekarka mnie osłuchała, zajrzała do gardła i stwierdziła zapalenie zatok, które może powodować właśnie taki przykry smak w ustach, mdłości, odbijanie się. Dostałam antybiotyk. To przeziebienie ciągnie się już jakiś miesiąc i mam nadzieję, że wreszcie przejdzie...
Gdy przyjechałam do domu, znowu mi się pogorszyło - po zjedzeniu połowy bułki mdłości stały się jeszcze gorsze, do tego wyczułam, że ta wydzielina, która mi spływa do gardła, ma zapach kupy, dosłownie. Przeraziłam się, że może to nie tylko zapalenie zatok, ale np. ropień mózgu (mogący powstać przez zapalenie zatok) albo zawał. Mdłości tak się nasiliły, że godzinę spędziłam w toalecie, miałam odruchy wymiotne, a każde przełknięcie śliny i ten okropny smak to potęgowały. Prawie zwymiotowałam i wtedy trochę mi się poprawiło. Udało mi się zasnąć. W nocy raz obudziłam się z walącym sercem, ale szybko znowu zasnęłam.
Dzisiaj od rana znowu czuję lęk. Wali mi serce, boli mnie w okolicy mostka i łopatek, to takie jakby pulsowanie. Jest mi niedobrze. Płaczę, bo nie wiem, co mi jest. Mama i babcia już nie chcą mnie słuchać, mama grozi, że nie da mi pieniędzy na studia, jeśli nie pójdę do szpitala psychiatrycznego. A ja tak bardzo boję się, że to jednak nie tylko nerwica! ;( W końcu wmawiały mi, że żadnej choroby serca nie mam, a jednak mam! Boję się, że to ciągnące się miesiąc przeziębienie mogło przerodzić się np. w ten ropień mózgu albo zapalenie wsierdzia, tym bardziej, że mam prawie ciągle stan podgorączkowy. Nie wiem, od czego są te mdłości i bóle w piersiach i plecach. Wiele razy miałam napady paniki, wtedy bałam się, że zaraz umrę, ale teraz ta obawa utrzymuje się bez przerwy od kilku dni, podobno umierający ludzie czują, że śmierć się zbliża i boję się, że właśnie ja to czuję! Do tego śnił mi się zmarły dziadek, do którego się przytuliłam, boję się n że ten sen też to oznaczał! Może to tylko myślenie magiczne, może to wszystko nerwica, ale skąd mam to wiedzieć, skąd mam być tego pewna? ;( Do psychiatry jestem zarejestrowana na styczeń, chciałabym iść do Niego już teraz, natychmiast! Czuję się bezradna i przerażona. Do tego boję się brać antybiotyków (choć biorę), przestałam nawet brać magnez, bo bałam się, że to po nim tak źle się czuję. Mam ochotę wziąć Hydroksyzyne, ale też się boję, że coś mi się od niej stanie.
Nie wiem, czy ktokolwiek doczytał ten post do końca. Przepraszam, że jest tak długi, ale starałam się opisać moją sytuację dokładnie, szczególnie, że w tej chwili przeżywam prawdziwy kryzys. Jeżeli to przeczytaliście, błagam, pomóżcie!!! ;(((
Awatar użytkownika
Joannaw27
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 926
Rejestracja: 20 czerwca 2015, o 00:12

19 grudnia 2015, o 16:07

Kochana przeczytałam do końca twój wpis, kiedy go czytałam to tak jakbym widziała siebie kiedyś, objawy somatyczne są bardzo uciążliwe i wiem coś o tym bo mnie bolał cały człowiek i tak jak ty wertowalam strony internetowe o chorobach i panilowalam ze coś mi jest poważnego i ze poprostu umieram, że sercem miałam cały czas problemy biło jak szalone i zawroty głowy i wymioty, utrata apetytu i spadek dużej masy ciała, natrety i dd to wszystko mi znane, jak i wszystkim na tym forum, do tego miałam stawiane błędne diagnozy, miałam coś ze sercem, miałam astmę, a to były zle diagnozy, trafiłam do dobrego psychiatry który oznajmił mi ze mam już nie tylko nerwicę ale też depresję, ale nie to mnie tu teraz mowa, niewiem czy masz problemy ze sercem czy nie a jeśli tak to lekarz ci powiedział ze to nic groźnego, natomiast wiem napewno ze masz nerwicę, boisz się o swoje zdrowie ,czyli chipohondria, doszukujesz się chorób, radzę ci nie przeglądać internetu bo to cie jeszcze bardziej nakreca i przepisujesz sobie różne choroby, a tu chodzi o to żebyś przestała się bać i zaakceptowała to, że te wszystkie objawy są spowodowane nerwica i ze w żadnym wypadku nic ci się nie stanie, ale w to musisz uwierzyć bo inaczej to będzie się ciaglo i będziesz stała w miejscu, jeśli zaakceptujesz nerwicę ,próbuj ignorować jej objawy i nie wpadać w panikę, na to trzeba czasu i cierpliwości, a zobaczysz poprawę, wiem ze martwisz się ta diagnozą jeśli chodzi o serce, ale z tad wypywa źródło tewgo lęku, nie martw się sercem bo tak jak lekarz powiedział TO NIC GROŹNEGO, czytaj dużo na forum i słuchaj divovica a najlepiej zacznij od mechanizmu nerwicy i o objawach, nie bój się jesteśmy z tobą i cie tu każdy rozumie, jeśli chcez to pisz do mnie na pw, będę próbowała ci pomoc, po za tym jak reszta forumowiczów tutaj, pozdrawiam Cię mocno .
COCO JUMBO I DO PRZODU
Awatar użytkownika
schanis22
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2199
Rejestracja: 17 września 2015, o 00:28

19 grudnia 2015, o 16:11

to na pocżątek etap-1-istota-leku-t4245.html , i tak jak Asia mówi akceptacja że to tylko nerwica .
W zdrowym ciele zdrowy duch , zdrowa głowa zdrowy brzuch.
Nerwica jest małą ściemniarą francą , wróblicą cwaniarą . Plącze nam nogi i mówi idż ! Wkręceni w zgubną nić .
Świata nie naprawisz - napraw siebie .
Blondynka1993
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 10
Rejestracja: 19 grudnia 2015, o 11:43

19 grudnia 2015, o 19:10

Dziękuję Wam, dziewczyny, poryczałam jak bóbr widząc, że mam wsparcie w kimś, kto też to przechodził. Co prawda moja mama miała różne objawy, ale widzę, że traci już do mnie cierpliwość i zaczyna się to odbijać na Jej zdrowiu... W ogóle zauważyłam, że często jak płaczę, to jest mi lepiej, przynajmniej chwili, jakby te straszne odczucia miały wtedy ujście.

Piszecie o akceptacji choroby... Ogólnie rzecz biorąc, to się z nią pogodziłam, potrafię o niej żartować i widzę też jej pozytywne strony, np. to, że dzięki niej wiem, co chcę robić zawodowo. Jednak, jak już pisałam, kiedyś miałam głównie ataki paniki, lęk poza nimi też był, ale nie wiązał się z takimi odczuciami fizycznymi... Natomiast dzisiaj mój dzień wyglądał tak, że obudziłam się i zaraz potem serce zaczęło mi walić, czułam ból w piersiach, mdłości...
Mam takie pytanie: czy myślicie, że możliwe jest, aby moje serce, zmęczone tym ciągłym waleniem ze strachu (podejrzewam, że tętno mam wtedy 120-130, bywa, że kilka godzin pod rząd), po prostu nie wytrzymało? Oczywiście biorąc pod uwagę, że echo ani EKG nic niebezpiecznego nie wykazały. Tak boli mnie w mostku, w ramionach, łopatkach, że znowu się boję, że to od serca...

Aktualnie czuję się tak, jakbym miała grypę, tzn. jestem jakby trochę rozpalona, bolą mnie kości, stawy, mam uczucie rozbicia, jak przy wysokiej gorączce, ale termometr pokazuje 37,2... Boję się, że mam jakąś straszną, niezdiagnozowaną chorobę, na którą umieram! : (
Awatar użytkownika
schanis22
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2199
Rejestracja: 17 września 2015, o 00:28

19 grudnia 2015, o 19:12

Blondynka masz typowe objawy nerwicy , nie nie ma takiej możliwosci żeby zdrowe serce nie wytrzymało , ja jak sie wyryczę tez mi lepiej .
W zdrowym ciele zdrowy duch , zdrowa głowa zdrowy brzuch.
Nerwica jest małą ściemniarą francą , wróblicą cwaniarą . Plącze nam nogi i mówi idż ! Wkręceni w zgubną nić .
Świata nie naprawisz - napraw siebie .
Dajmajla
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 19 listopada 2015, o 19:17

19 grudnia 2015, o 19:58

Boze, jakbym czytała o sobie...
Mialam dokładnie to samo w październiku, nawał nauki na głowie (pisanie mgr z którym nie dawałam sobie rady plus straszna presja ze strony promotora) do tego doszła grypa, która utrzymywała sie przez jakieś 3 tygodnie, a nigdy wcześniej nie miałam tak długo gorączki więc myślalam, że to na pewno jakaś białaczka, cokolwiek gorszego niż grypa, zwiększyły mi się lęki tak że nie mogłam wyjść z łożka, bo sie pociłam, bylo mi niedobrze cały czas, serce walilo, nie wiedzialam co mi jest, a że byłam uziemiona w domu, więc jedyne co moglam robić, to wertować internet i czytać o chorobach XD Też się bałam wziąć hydro, zwłaszcza, że wcześniej jadłąm tylko zioła uspokajające i myslałam, że to jakiś straszny psychotrop, ale wzięłam 10tke i trochę wyluzowałam :P
Podkreślam, miałam TO SAMO i dalej żyje :D
Awatar użytkownika
anetta30
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 113
Rejestracja: 1 października 2015, o 20:12

19 grudnia 2015, o 20:06

nie bardzo już wiem co Ci napisac bo dziewczyny wszystko ci już powiedziały:) wiec dodam od siebie ze trafiłaś w dobre miejsce teraz tylko musisz troszkę poszperać w nagraniach i artukułach a na pewno zrozumiesz swoje stany pozdrawiam
svenf
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 222
Rejestracja: 13 listopada 2015, o 10:32

19 grudnia 2015, o 22:33

Blondynka mi też tak często wali serce. Tym bardziej jak mam problemy zoladkowe. Ty piszesz że masz nudności - spróbuj najpierw uspokoić żołądek (melisa, mięta, rumianek, dieta lekkostrawna GOTOWANA) a zobaczysz że serce też trochę wyluzuje. Te organy są ściśle nie tylko jeśli chodzi o nerwicę powiązane. Jak boisz się hydroksyzyny pij dużo melisy. Stosuj relaksacje i duzooo odpoczywaj. Musisz trochę się uspokoić zanim zaczniesz działać pod kątem nerwicy. Bóle w klatce masz pewnie z napięcia. Ja też kiedyś się ich bałam bo nie wiedziałam skąd są ale teraz w trakcie stresu czy ataku paniki czuje wyraźnie jak mi się wszystko napina. No i musisz uwierzyć ze od tego szaleństwa serca nic Ci nie będzie. Ja przeżyłam już setki ataków paniki i żyje. Niestety nadal się ich trochę boję ale są tutaj tacy co przestali się bać i też żyją, są zdrowi no i są dowodem ze da się je pokonać.
Awatar użytkownika
Joannaw27
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 926
Rejestracja: 20 czerwca 2015, o 00:12

20 grudnia 2015, o 01:10

Dodam jeszcze ze przy nerwicy może być podwyższona temperatura ciała, to wynika gównie ze stresu i napięcia, pamiętam jak miałam mieć usowany woreczek zolciowy i przed operacją tak się bałam ze miałam 37,7 temperatury, bóle w klatce, bóle pleców to wszystko to nic innego jak nerwica, w nerwicy mogą boleć stawy, kości, mięśnie, dosłownie wszystko, nie jesteś na nic chora.
COCO JUMBO I DO PRZODU
Blondynka1993
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 10
Rejestracja: 19 grudnia 2015, o 11:43

20 grudnia 2015, o 18:12

Dziękuję Wam z całego serca... Dziś jest już lepiej, tzn. nie wali mi ciągle aż tak szybko to serce, bóle też trochę ustąpiły, apetytu za bardzo nie mam, ale przynajmniej jak zaczynam jeść, to mnie od razu nie mdli. Jednak kiedy przypomnę sobie, jak źle fizycznie się czułam w czwartek czy piątek, strach, że to jednak jakaś straszna choroba, powraca : ( Do tego wczoraj wieczorem wrócił jeszcze jeden objaw - uczucie pulsowania w tym miejscu, gdzie szyja łączy się z klatką, między kośćmi. Tzn. jak dotknę tego miejsca, to czuję bicie serca i to jest chyba normalne, ale czuję tam też takie gniecenie, które powoduje chęć odkaszlnięcia. Zaczęło się to dzień po tym pierwszym dłuższym kołataniu serca, a warto dodać, że podczas kołatania czuję podobne pulsowanie. Wtedy się wystraszyłam, że coś mi się tam uszkodziło, ale kiedy lekarz to zbagatelizował, stwierdziłam, że to pewnie przeziębienie i łapie mnie kaszel. Ale zauważyłam, że nie mam tego rano, zaraz po przebudzeniu, "rozkręca się" zwykle ok. 30 minut później. Przez ostatni miesiąc miałam kaszel, taki z drapaniem w gardle, ale on potrafił mnie obudzić, a to nie... Do tego wczoraj zaczęło się nagle, jak leżałam. Więc zastanawiam się, czy to nie kolejny objaw nerwicy...
era49
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 379
Rejestracja: 23 maja 2015, o 20:05

20 grudnia 2015, o 19:17

Ja tak miałam potworne łomotanie i takie uczucie jakby serce robiło fikołki.Potem miałam drapanie w gardle i taki rwący astmatyczny kaszel,jak gdyby nie możnośc zaczerpnięcia oddechu.To tylko kilka z miliona objawów nerwicowych jakie miałam :D .Serce ci nie stanie, bo ta nerwica to taki paradoks iz w ten sposób chroni twoje serce i cały organizm.Z twojej podświadomosci wysłany zostaje sygnał, będzie walka lub ucieczka, i twój system nerwowy zaczyna szalec, trochę czasu mninie nim zmieni nawyki :D
Blondynka1993
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 10
Rejestracja: 19 grudnia 2015, o 11:43

23 grudnia 2015, o 17:58

Witam ponownie. Przepraszam, że tak odkopuję ten wątek, to dział, w którym mamy się głównie przywitać, ale znowu potrzebuję Waszego wsparcia, upewnienia się...

W poniedziałek rano miałam napad paniki, na szczęście dość szybko przeszedł i potem było już w miarę spokojnie. Ogólnie jest poprawa, nie leżę już całymi dniami płacząc w poduszkę. Ale niepokoi mnie pewien objaw i chciałabym zapytać, czy Waszym zdaniem on też może być od nerwicy.
Jak już wcześniej pisałam, ponad tydzień temu miałam gorączkę, mdłości i bolało mnie gardło, niby nic strasznego, ale czułam straszny lęk i analizowałam, skąd znowu się to mogło przypałętać. Gorączka przeszła (został stan podgorączkowy, tzn. 37-37,4, teraz już trochę mniej), gardło też, ale co jakiś czas czuję się tak, jakby rozkładała mnie grypa. Tzn. niby głowa mnie nie boli, ale czuję, jakby była taka ciężka, jakieś jakby... łaskotanie? Trudno mi to określić. Wtedy czuję też osłabienie i lekkie mdłości, może nawet nie mdłości, tylko taki "niepokój" żołądka :p Te objawy pojawiają się tak falami, czuję, jakby napływały. Do tego mam jakiś tam mały katar, apetyt średni, na słodycze nie mam ochoty, a normalnie jem jak dzika. Dzisiaj te objawy się pogorszyły i boję się, że to dlatego, że wczoraj wreszcie wyszłam z domu. Mam myśli, że może w moim organizmie toczy się jakiś stan zapalny czy coś, ale nie mam gorączki, bo mój organizm się poddał, nie ma siły walczyć... Ok. 3 tygodnie temu miałam co prawda robione badania krwi i mimo, że wtedy miałam ostry katar, ilość leukocytów wyszła w normie, ale w sumie od tego czasu chyba mogło się coś zmienić... Dzisiaj odwiedziłam babcię, rozmawiałyśmy sobie, ale wciąż gdzieś tam w głowie tkwiła mi myśl, że może to jednak nie moje wymysły...
Od czasu tego zaostrzenia objawów mam wrażenie, jakby waliły mi się różne narządy, jakby po kolei się psuły: serce, odporność, żołądek, jelita, mózg... Ale próbuję sobie mówić, że to raczej niemożliwe, skoro różne wyniki są w normie. Ale w sumie, to nie miałam ani gastroskopii, ani kolonoskopii, ani prób wątrobowych, ani markerów nowotworowych, ani Holtera... Jak myślicie, robić te wszystkie badania czy odpuścić? W sumie, jeśli zrobię te, to pewnie będę chciała kolejne, dokładniejsze... Bo zawsze gdzieś tam w organizmie może coś tkwić...
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

23 grudnia 2015, o 18:39

Ja nie za bardzo rozumiem tylko czemu ty przez tyle lat chodziłaś do psychiatry a nie poszłaś do żadnego terapeuty? Przecież psychiatra nie dokona niczego innego oprócz postawienia cię na nogi lekami, a u ciebie problem ewidentnie leży w dużej wrazliwości na bodźce stresujące, na emocje negatywne i jak sobie z czymś nie radzisz lub boisz się, ze sobie nie poradzisz to masz od razu objawy i cuda wianki.
I takie rzeczy trzeba sobie raz, że uświadomić a dwa popracować nad tym i skupiac sie na tym a nie na tematach zastepczych czyli nerwicowych.
U psychiatry, lekami, nie zmienisz tego na DOBRE. Zawsze tylko czasowo.

Wszystko co opisałaś jasno wskazuje na zaburzenia o podłożu nerwicowym, pojawianiu się tematów zastępczych.
Ja to ci proponuje zamiast do psychiatry ( a jesli już tam to tylko po leki) udać się na terapię, do psychologa.

A jeśli będziesz miała ochote możesz zapoznać się z materiałami z pierwszego działu:
info-dla-swiezakow-i-obytych.html

Do tego zainteresowac się tematyką (książki, artykuły) radzenia sobie z presjami, stresem i ogólnie nastawienia do życia mimo trudności i wczesnych złych doświadczeń.

To co wyżej opisujesz to było zapewne po prostu przeziebienie, czasem się lubi przedłużac i nie musi być wtedy żadnej goraczki a inne objawy to zapewne już wynik nakrecania się, myslenia o tym i życia tym w głębi duszy.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
Blondynka1993
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 10
Rejestracja: 19 grudnia 2015, o 11:43

23 grudnia 2015, o 19:29

Chodziłam do terapeuty. Była nim psychiatra, która skończyła szkołę psychoterapii. Do dzisiaj nie jestem w stanie stwierdzić, w jakim to było nurcie, właściwie, to mam wrażenie, że tylko sobie gadałyśmy, nie stosowała raczej wielu konkretnych technik. W końcu stwierdziła, że mam tak dobry wgląd we własne problemy emocjonalne, że ona nie ma o czym ze mną rozmawiać, i że przekarze mojej psychiatrze, żeby mi dała skierowanie do szpitala na badania serca, bo może naprawdę coś mi jest (tym oczywiście jeszcze bardziej mnie przestraszyła). Szczerze wątpię w Jej kompetencje jako psychoterapeutki. Chodziłam też do psychologa, który jednak nie był terapeutą, dobrze na tym wyszłam, bo poradził mi powiedzieć chłopakowi, że mam nerwicę, ale w końcu już też stwierdził, że chyba wystarczy tych naszych spotkań. Od tego czasu przestałam ufać tego typu terapiom. W dodatku jako studentka psychologii wiem, że badania wykazały, że np. psychoterapia w nurcie psychoanalitycznym nie pomaga, a może nawet zaszkodzić. Jedyne pozytywne efekty wykazuje terapia poznawczo-behawioralna, więc doszłam do wniosku, że chciałabym taką przejść, ale jest jeden problem... Pieniądze. Mojej mamy nie stać, żeby płacić tyle kasy, ja mogłabym na to zarobić, ale w tej chwili jestem w takim stanie, że sama myśl o wysiłku, czy to fizycznym, czy umysłowym, po prostu mnie przeraża. W połowie stycznia mam wizytę u mojego psychiatry i poproszę Go o skierowanie na terapię na NFZ, ale nawet nie wiem, czy może mi je dać, szczególnie, że biorę pod uwagę tylko ten jeden nurt (i uważam, że jeżeli pozostałe faktycznie nie pomagają, mogą zaszkodzić, to powinny być zakazane).
Dodam jeszcze, że mój aktualny psychiatra, który leczy też moją mamę, prawie w ogóle nie rozmawia z nami o naszych objawach, zaraz ucina temat i woli pytać o moje studia :/ Ale boję się Go zmienić, bo mogę trafić na kogoś, z kim w ogóle nie będę mogła się dogadać...

A tak przy okazji, to muszę przyznać, że trochę mi wstyd, że ja - studentka psychologii - mam takie problemy. Co prawda zamierzam się specjalizować w innej dziedzinie tej nauki, ale jednak...
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

23 grudnia 2015, o 20:03

Wstyd, że jako studentka psychologii masz takie problemy? To tak jakby onkologowi było wstyd, że zachorował na raka...
Nerwica dopasc moze kazdego i zaden w tym wstyd. Lepiej zebys jako studentka psychologii nabrala właśnie takiego podejscia.
Tak jak Victor napisal, powinnas rozpocząć terapię. Skierowanie na tak terapię mozesz miec nawet od lekarza rodzinnego. Zobacz jakie masz poradnie psychologiczne na nfz w okolicy, zadzwon i spytaj, ktory psycholog robi poznawczo behawioralna. Zarejestruj sie i poczekaj. U mnie w Szczecinie czeka sie póltora roku, trzymam kciuki zebys nie musiala tyle czekac.
Moze jak juz przestaniesz tak skupiac sie na nerwicy to dorobisz sobie jakies pieniadze i pojdziesz prywatnie
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
ODPOWIEDZ