Dzięki ludzie za odpowiedzi, naprawdę to wszystko dla mnie wiele znaczy!

Właśnie sobie bardzo w swoim ciele nie radzę, tak jakbym miał niechęć do samego siebie włączoną, staram się oczywiście ignorować te odczucia i myśli, ale np dziś auto mi się rozwaliło na drodze(zapsuło) zamiast się wkurzyć czy coś, odczuć jak człowiek, to mnie zaczął brzuch tylko muleć, piec w głowie jak zwykle i od razu myśli i odczucia, że nie jestem człowiekiem, nie jestem godny walczyć w tym życiu, bo to tylko chęć przeżycia itd, a ja i tak jestem spisany na straty... Kurde, niby to myśli, odczucia tylko, ale człowiek nie ma już sił. Muszę pierw ze sobą walczyć, żeby móc potem walczyć z życiem o normalny byt... Takie ciągłe uczucie walki w środku i o wszystko jakbym musiał walczyć, dosłownie o każdą godzinę życia... Pełno natrętów które "chce mnie zniszczyć i są strasznie podchwytliwe" np: "skoro myśl nie jest mną, to skąd mam pewność czy prawidłowo decyduje o świecie, czy dobrze reaguje itd" ale to tylko takie najprostrze... Ogólnie to zawsze jak chce coś dla siebie zrobić, czy nawet pomyśleć coś przyjemnego, to zaczyna mnie jeszcze bardziej muleć w brzuchu i jeszcze większy lęk odczuwam i somatyke i takie odczucie, że mnie tu nie ma i nie zasługuje na życie, w dodatku mi się pierdzieli w tej głowie, że już nie potrafię logicznie myśleć dobrze, jak ktoś mnie np upomni, to nie wiem czy on ma rację, czy nie, czy moja reakcja jest uzasadniona, ile ta emocja powinna trwać itd... Może to tylko iluzja, ale żadko kiedy mam chwile spokoju. Chciałbym poczuć, że jestem człowiekiem i chcę walczyć o to życie, bo jest piękne, ale odczuwam taką niemoc wewnętrzną, jakby mnie coś odciągało od życia i miało rację, więc wszystko robię przez siłę, choć nie widzę w tym sensu... Dosłownie nie wiem co się dzieje z moim życiem. Nawet jak mam np wiedzę i pomysły jak zarobić na necie, to mnie coś odciąga od tej roboty. Mam dochód pasywny w sumie co miesiąc z neta, chciałbym to rozwijać, ale odkąd nerwica się pojawiła, to wszystko szlag trafił... Tak jakbym sobie wmawiał, ze dla mnie jest wszystko co najmniejsze, że nie zasługuje na zarabianie pieniędzy, na normalne życie. I np wkurza się na samego siebie, jak odczuwam jakąś emocję, to zaraz uczucie, że jestem robotem (wiem niby iluzja) ale agresja nie jest iluzją, bo mam dosłownie ochotę coś sobie zrobić, żeby coś mi się stało... Jak uprawiałem parę lat temu sport ekstramalny, to np odczuwałem przyjemność z tego, że np sobie coś zrobiłem, np obiłem plecy albo jak rękę złamałem, taką dumę, nie wiem jak to nazwać, no ale może nie mieć to z tym nic wspólnego, więc się nie będę rozpisywał... Także jak na razie w nerwicy dno i w życiu osobistym dno, a jak tylko chcę pomyśleć, żeby zacząć działać, tak jak dawniej, coś osiągać ( kiedyś miałem swoje plany na życie ściśle określone i dążyłem do tego) to mnie coś odciąga od tego, że to tylko iluzja, że mam żyć tak jak teraz(czyli gównianie bo z nerwicą i z niemocą pomocy sobie) Mam takie wrażenie, że nawet pewnie jakbym się wspiął na mount everest, to bym na końcu powiedział, no dobra fajnie fajnie, ale na co mi to? Nie ma się z czego cieszyć, tylko tam jakieś emocje w głowie itd :d Tak jakbym sam sobie nie chciał pomóc. Tak jak np ktoś mi pisze, że trzeba myśleć pozytywnie itd, to zaraz mi się włącza w głowie, że to iluzja, że będę sobie wmawiał coś co nie istnieje, że świat i tak jest szary... Choć wiem, że jak mam przebłyski własnie chwilowe parogodzinne, to chce żyć... Dobra nie będę się tu już rozczulał, dziękuję za wszystko kochani, za to że jesteście i pomagacie

Ciężko mi wejśc w to życie i poczuć, że dla czegoś warto żyć. Chciałbym to odczuwać tak jak dawniej, że niby był smutek, przygnębienie, niechęć... Ale wtedy człowiek miał ochotę się tylko schować w łóżku i leżeć, żeby ktoś pomógł... Teraz nawet w łóżku człowiek się neguje za swój stan smutku, przygnębienia itd Tak jakby nie było istoty, którą mam ratować i sensu w ratowaniu - Wiem, że to dziwnie brzmi, ale ja tak to odczuwam. Że nie ma tam tego kogoś, który by mógł "budować siebie" wkurzyć się na życie i na narwicę i coś osiągać w życiu... Tylko bezsilność i bezsens i autodestrukcja... No ale nic żyć i tak na razie muszę, nawet dla tego żeby rodzina nie płakała, choć nawet jak to pisze to od razu dalekoidący natręt "popłaczą, posmucą się, ale to tylko ich emocje) Tak jakbym stracił człowieczeństwo moje dawne...
Nie mam na razie kasy na jakiekolwiek wizyty u psycho, ani na leki nie mam w sumie, bym musiał poczekać, ale to spoko. Będę musiał przez siłę coś kasy zarobić na necie, bo choć nie widzę sensu teraz, to inaczej nie zarobię na leczenie nawet, które może mi w przyszłości pomoże, może, może, choć teraz to się wydaje niemożliwe, bo codziennie mam ochotę tylko sobie strzelić w łeb, bo nie ma życia w tym życiu, tylko pustka... Kiedyś myślałem, że to zmutek itd jest przeciwieństwem życia, szcześcia, radości, ale teraz wiem, że najgorsze co może być to pustka nie smutek, ani przygnębienie... Jedna wielka pustka, nicość. Chciałbym odczuć, że to JA, Ja jestem przygnębiony i np na coś wkurzony jak zwyczajny człowiek... No ale jak na razie pustka i autoagresja i życie w kosmosie... Ahh musiałem to wylać na 'papier" długo czytania xd
Dobra nie będę się tu już rozczulał, dziękuję za wszystko kochani, za to że jesteście i pomagacie. "Żyć" i tak trzeba, bo co zrobię... Myślę, że warto żyć choćby dla tych cotygodniowych lepszych chwil na parę godzin, kiedy mogę usiąść i posłuchać muzyki, bez ochoty wymiotów i bezsensu, gdzie jestem tylko ja i muzyka... Choć nie widzę w niczym sensu, to staram się wszystko robić, to co zawsze chciałem. Co tydzień jeżdzę w góry. Pierwszy raz byłem na snowboardzie i spodobało mi się to. Chciałem się wybrać nad morze, jak coś kasy bym miał, ale teraz auto zawaliło sprawę i nawet nie będę miał na gupiego batona po robocie... Ale to już te "bardziej przyjemne sprawy życiowe" choć pewnie inaczej bym gadał, gdybym nie miał dachu narazie nad głową, a zapomniał bym, że od wczoraj jestem chory w dodatku, ale to dupa z tym

Do bani jest też to, że przez tą chęć wymiocin, nie mam ochoty nic jeść i się muszę zmuszać...
Dobra kończe smęcić. Yoł i dzięki wszystkim. Pozdrowienia.
-- 18 kwietnia 2016, o 16:22 --
Jak coś to będę pomału myślał o lekach, bo myśl o kolejnym dniu budzi we mnie tylko lęk i nudności jeszcze większe... Gdyby nie ta nerwica, to miałbym w pracy siłę fizyczną na noszenie przedmiotów itd, a tak cały drżę tylko, bo jestem codziennie wymęczony po prostu już wszystkim. Chciałbym pracować jak normalny człowiek, czuć coś do rodziny jak normalny człowiek, cenić siebie jak normalny człowiek, mieć chęć do życia jak normalny człowiek, tak sobie myślę, że pewnie jakby ktoś teraz chciał mnie zabić, to by mi to było po cześci obojętne, napewno by się ciało broniło, ale ja bym jeszcze się zaczął katować tym, no to co, że się ciało broni, to tylko lęk, niech mnie zabije

. Właśnie taki sposób pojmowania życia mam cały czas włączony. Na ten moment tak myślę, że jakbym się miał wyleczyć z nerwicy, to musiałbym się cofnąć parę miesięcy do tyłu i wszystko wymazać, żeby nic nie pamiętać z okresu paru miesięcy, wtedy bym był pewnie dalej w trybie normlnościowym i cieszył się każdą zarobioną złotówką, każdym oddechem i każdą relacją z bliskimi i piękną pogodą... Sorry, że czytacie te żale.
-- 18 kwietnia 2016, o 16:24 --
aA i jeszcze dodam to negowanie swojego rozumowania świata, np coś chcę zrozumieć po swojemu, to zaraz mam nerwy, że może to źle rozumiem, że źle odbieram rzeczywistość, nie ufam swojej głowie tak jakby i boję się, że jej już nigdy nie zufam i nigdy nie wejdę w ten stan normalnościowy.
Największe zło jest ukryte w świętobliwych nadmiernie i w tych powściągliwych nadmiernie.
No bo ja kochałem Życie, ale się za bardzo rozpędziłem i je zgubiłem...