Gagent pisze: ↑7 stycznia 2021, o 15:40
Nie mogę znaleźć pracy którą by mnie nie wykańczała od środka. Uważam, że jestem inteligentną osobą na poziomie z wykształceniem inżynierskim tj. transport drogowy. Niestety praca w spedycji i logistyce odpada bo jest dynamiczna i stresująca. Nie umiem niestety również dobrze posługiwać się językiem angielskim. Dlatego poszedłem w stronę bardziej mechaniczną. Obecnie jednak nie pracuje w zawodzie przez redukcję w VW przez covid i automatyzację zakładu. Niestety cPTSD cechuje się tym, że wewnętrzny krytyk bardzo przeszkadza w koncentracji i podburza samoocenę.Często więc się stresuje w obecnej pracy (serwisuje i uruchamiam kotły grzewcze) i zapominam tego czego serwisanci mnie nauczyli. Jest to upokarzające bo stwarza się wrażenie wtedy niezbyt bystrego

. Do tego męczące są objawy somatyczne jak spięcie mięśni głowy i szczęki oraz piszczenie w uszach.
Niemniej ostatnio miałem niemiłą sytuację w pracy. Jechałem prawie 200km pod granicę niemiecką zawieźć koledze podzespół elektroniczny do kotła parowego. Siedziałem w robocie ponad 16 godzin. Po pracy w domu poczułem, że przebrała się miarka i w nocy ze złości nie mogłem spać. Sytuacja z długimi trasami i godzinami powtarza się za często. Nigdy nie wiem o której wrócę do domu. 12 godzin z 8 razy w miesiącu to standard. Teoretycznie powinienem pracować od 8.00-16.00 a często się przedłuża. Praca jest stresująca, ponieważ rzadko wiem gdzie pojadę i co będę robił. Trasy są dalekie. Nie jestem odpowiednio przeszkolony a sam mam już zacząć jeździć i serwisować. Niestety niektórzy doświadczeni serwisanci są chami i gburami. Nie potrafią odpowiedzieć normalnie na zadane pytanie i drą się o byle gówno. Patrzą na ciebie jak na debila gdy czegoś nie wiesz i prosisz o poradę. Dosłownie denerwuje mnie takie podejście tych ludzi. Nie akceptuje takiego zachowania. Od jednego usłyszałem nawet, że jestem "pojebaną radością!". Z trudem opanowałem się żeby mu nie napluć w twarz. Wszystko jest w tej robocie na wariackich papierach. Ludzie którzy nie dostosują się są zwalniani. I teraz moje pytanie do was czy przesadzam? Czy może wszędzie w robocie jest tak nerwowo?Czy jakiś forumowicz z CPTSD mógłby się wypowiedzieć jak sobie radzi w pracy? Proszę o opinie. Szczególnie te merytoryczne są mile widziane,
Hej!
Ja co prawda od kilku lat zmagam się "tylko" z nerwicą, ale też miałam niezłe przeboje z pracą, więc podzielę się swoimi spostrzeżeniami. Po pierwsze dla mnie praca z taką ilością nadgodzin odpadałaby na pierwszy strzał, bo przez zaburzenie bardzo sobie cenię równowagę między życiem prywatnym a zawodowym. W obecnym miejscu pracy mam tylko okazjonalnie nadgodziny i chwała za to, bo nie jestem typem pracoholika. Ale do rzeczy - w moich trzech ostatnich pracach miałam takie sytuacje, gdzie szkolenie było nie do końca wystarczające na potrzeby stanowiska, na którym miałam pracować. Wszystko były to prace biurowe z językami obcymi, ale w korporacjach, gdzie tempo potrafi być zawrotne i liczy się żeby nowicjusze jak najszybciej zaczęli indywidualnie pracować, już bez nadzoru. Najgorzej było w w pierwszej firmie, gdzie ilość systemów przekraczała liczbę ludności w Chinach, a kompy były tak wolne, że nie dało się na czas wyklikać wszystkiego, co należało (praca z klientem na infolinii). Nie przetrwałam tam nawet okresu próbnego bo hamstwo szkolących było przy tym wyższe niż szczyt Mount Everest przykryty grubą warstwą śniegu. Koleżanka, z którą się zakumplowałam (dołączyła do firmy 2 tygodnie przede mną) odeszła kilka tygodni po mnie i w ogóle widać było, że kto tam nowy przychodzi to wytrzymuje zazwyczaj 3-4 miesiące i sam rezygnuje. Do ubikacji można było wyjść tylko jak ilość agentów na słuchwakach była odpowiednia. Przerwa na jedzenie tylko 15 min. nie więcej. Nawet nie było kiedy się napić. Wracałam do domu tak zdenerwowana, że aż się trzęsłam. Do tego byłam głodna i często z migreną (jak się człowiek ciągle przez 8h gapi w migający monitor). Po analizie sytuacji stwierdziłam, że to nie ja byłam słabym ogniwem na stanowisku, tam po prostu nic nie funkcjonowało tak, jak powinno. Rzuciłam robotę w cholerę i szukałam nowej. W nowej było już całkiem dobrze, ludzie nawet ok i pomagali jak miało się pytania, ale cóż z tego, skoro był zawsze jakiś procent przypadków, których nikt nie umiał rozwiązać i zawsze łączyło się to z "robieniem" rzeczy w ciemno, a kierownictwo nie było w stanie nijak pomóc. Oczekiwali od zespołów lepszych wyników, tylko jak tłumaczyliśmy na czym polega problem, to i tak nic się nie poprawiało w tej kwestii (tu przyczyna była po stronie partnerów biznesowych z innych krajów, z którymi współpracowaliśmy). Taka robota też wydawała mi się na dłuższą metę bez sensu, bo po kilku miesiącach wiedziałam, że nic nowego się już nie nauczę. Nie chciałam tam siedzieć i klepać w kółko tego samego. Postanowiłam zrezygnować. W trzeciej robocie (mojej obecnej) też niby mnie dobrze przygotowali na samym początku i szybko zaczęłam pracować samodzielnie, ale po ok. roku czasu nagle skoczył poziom zadań do takich, gdzie zamiast 10 stron dokumentów mam do obrobienia 80 albo i więcej. Stało się tak przez przyjęcie dwóch nowych osób, które dostają teraz te prostsze przypadki. Zrobiło się nieco stresująco i już mi tak lekko chodzić do pracy nie jest. Czuję się spięta i ciągle muszę się dopraszać o pomoc i to już nie jest takie miłe. Całą uwagę skupiają teraz nowe osoby, o mnie zapomnieli bo liczą, że skoro do tej pory dobrze mi szło, to z ducha świętego będę wiedzieć jak rozwiązywać te super skomplikowane projekty. A tak niestety nie jest, bo to są zupełnie inne typy projektów... U mnie najlepszym rozwiązaniem jest po prostu pytanie ludzi z zespołu co i jak zrobić. Trochę im pozawracam gitarę, ale nie widzę innego sposobu. Ty chyba też tych serwisantów musisz ciągnąć za język bo jak nie to na Tobie będą psy wieszać, jak coś będzie źle zrobione. A jak długo już pracujesz w tej firmie? Myślałeś o zmianie pracy?