
W zeszłym roku nie dostałam się na studia mimo, że pracowałam na nie całe liceum albo i jeszcze dłużej. Chodziłam do najlepszej szkoły w województwie, co mnie sporo kosztowało i pewnie przyczyniło się to do nerwicy. W dodatku byłam na profilu biologiczno-chemicznym, co też było pewnym utrudnieniem (wydaje mi się, że od zawsze byłam humanistką), ponieważ musiałam niejako cały czas "pokonywać samą siebie". Poszłam tam, ponieważ zawsze wybierałam to, co trudniejsze i miałam jakieś wewnętrzne ambicje związane oczywiście z zawodami medycznymi. Taka byłam, chciałam udowodnić to sobie i pewnie też wszystkim wkoło.
Przez ten wybór, całą szkołę średnią siedziałam w książkach zestresowana. Mimo wszystko maturę zdałam dobrze, miałam dobre oceny na świadectwie. Nie wystarczyło jednak % na wymarzone studia, poszłam na inne, które rzuciłam po kilku miesiącach z zamiarem poprawy matury.
Po drodze wydarzyło się kilka innych mało przyjemnych dla mnie rzeczy, było sporo problemów w różnych dziedzinach życia. W grudniu pojawiła się nerwica i od tamtej pory staram się układać swoje życie na nowo. W głowie i w rzeczywistości.
Przygotowywałam się do matury mimo natręctw. Było ciężko, stale miałam mnóstwo przemyśleń dotyczących mojego życia. Nadal w sumie są. Były lepsze i gorsze okresy z natręctwami lub bez. Od dwóch tygodni przechodzę większy kryzys, wróciły mi w moim przekonaniu "najgorsze" natręty. (większość kręci się wokół tematów religijnych, egzystencjalnych). Ogólnie dobrze nie jest, co nie ułatwia mi podjęcia decyzji odnośnie studiów.
Kontynuując - maturę poprawiłam. Dostałam się na weterynarię w mieście położonym bardzo daleko od miejsca zamieszkania, czekam jeszcze na wyniki gdzieś bliżej. Marzyłam o tych studiach. Jednak w międzyczasie zaczęłam także myśleć dość mocno o studiach psychologicznych. Przyczyniły się do tego moje stany, kiedy zdałam sobie sprawę, że tylko ja sama mogę sobie pomóc prawdziwie. Interesuję się psychologią, jednak wybór tych studiów niesie ze sobą mnóstwo obaw.
Dużo się mówi o braku pracy, o tym że trzeba kończyć drogie kursy aby mieć szansę na rynku. Jednocześnie wiem, że wybierając te studia trochę zaprzepaszczę te całe lata nauki np. chemii. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę w żaden sposób umniejszać rangi zawodu psychologa, po prostu jestem pełna obaw o przyszłość.
Moi rodzice nie mają niewiadomo ile pieniędzy i chciałabym w miarę możliwości stawać się z czasem niezależna finansowo.
Siedzę tak od paru dni i boję się podjąć jakąkolwiek decyzję. Wiem, że musi być ona moja i muszę wziąć za siebie odpowiedzialność.
Sprawę utrudniają jeszcze moje męczące myśli, które mnie straszą i wszystko utożsamiają z tematem natręctw.
Jestem zagubiona i wiem, że dla wielu mój problem może wydać się banalny, może wyolbrzymiam sprawę. Jest tak jak w temacie - powinnam być szczęśliwa, udało mi się dostać we wszystkie miejsca gdzie złożyłam papiery. Teoretycznie wszystko jest ze mną okej (gdyby usunąć te natrętne myśli!

Wygadałam się, jeśli ktoś doczyta do końca to wielkie dzięki. Może to wszystko wina tego kryzysu, sama nie wiem
