
Chcę prosić Was o wsparcie, może jakieś pocieszenie, że ktoś też tak miał i że nie jestem ciężkim przypadkiem

Stale czytam materiały i odsłuchuję nagrania regularnie, bardzo wiele mi dają. Ale moim problemem jest chyba szukanie 100% podobieństw w objawach a gdy tego nie znajduję, pozostaję nakręcona, np że to może jednak nie nerwica?
Może po krótce przedstawię problem, mam 33 lata, męża, córkę 10 letnią i aktualnie jestem w ciąży.
Diagnozę natręctw dostałam w 2008 roku (choć zanim trafiłam do psychiatry męczyłam się dobre dwa lata) i od tamtej pory praktycznie cały czas na zolofcie. Natręctwa agresywne były moim największym problemem, głównie w stosunku do córki i wylałam przez to hektolitry łez. Potem doszły samobójcze. 125mg zoloftu zadziałało po jakochś 4 miesiącach, objawy ustąpiły, zeszłam z dawki i przez świetne 4 lata byłam sobie wolna, żyłam normalnie przyjmując dawkę 25mg. Kiedy w 2012 postanowiłam odstawić, po 2 miesiącach wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
Poza nartęctwami miałam lęki przed schizą, przed omamami, totalne wyczulenie na wszystko. Lekarka stwierdziła że widocznie muszę brać. Nektórzy tak mają. Wróciłam do leków, tym razem do 150mg, po jakichś 3 miesiącach wszystko wróciło do normy. Znowu zjechałam sobie do dawki 25 i kolejne 4 lata było fajnie. Bez objawów. A nawet jak wspominałam, potrafiłam to świetnie zracjonalizować.
Na wiosnę tego roku miałam sporo stresów, córka mi chorowała i zaczęłam strasznie się bać o nią, bo miała silne bóle głowy, bałam się że ma guza czy coś, latałam z nią po neurologach i okulistach. Na szczęście okazało się że wszystko jest w porządku. Bóle prawdopodobnie były wynikiem jej dorastania i zmian hormonalnych. Po tym wszystkim sama się rozchorowałam i nie mogłam się doleczyć, morfologia była lekko nie taka, i mimo że lekarz uspokajał że nie ma powodu do obaw, ja byłam mocno nakręcona i już miałam wszelkie białaczki, chłoniaki SM i tym podobne. I wtedy ja zaczęłam latać po neurologach i innych specjalistach. Nic również u mnie nie wyszło, ale nie uspokoiło mnie to. Stwierdziłam że czas odstawić leki bo nie mam już natręctw tylko hipochondrię a z tym sobie poradzę, a leki tak długo przyjmowane może mi szkodzą, co zresztą zasugerowała endokrynolog (mam niedoczynność tarczycy-też wyszło w ferworze latania po specjalistach).
No i odstawiłam, ale byłam wówczas mocno nakręcona chorobami. Na samo słowo białaczka, robiło mi się niedobrze. No i tak do czerwca, aż pewna koleżanka napisała do mnie, że się nawróciła i przestała stosować kuchnię 5 przemian (którą ja stosuję od lat - to filozofia gotowania i doprawiania wywodząca się z medycyny chińskiej), ponieważ poznała księdza egzorcystę i on jej powiedział że to zło, i ona go posłuchała, skończyły się jej problemy ze zdrowiem ktróe miała. Opowiadała coś o opętaniach i tym podobnych akcjach. Nie spałam wtedy całą noc i zaczęłam się tego bać.
Nigdy nie postrzegałam tego gotowania jako czegoś złego, masa osób tak gotuje, w TV są nawet programy o tym. Ale powstał lęk. A co jeśli? Wszystkie hipochondrie nagle odpuściły. Pojawił się nowy lęk - ten przed opętaniem.
Zaczęłam szukać w głowie co jeszcze zrobiłam złego co mogłoby być tego powodem. No i znalazłam, np kilka razy byłam u wróżki a potem sama sobie wróżyłam z kart anielskich. I tego też się wystraszyłam na maxa. Całe lato mi upłynęło w takim lęku, doszło DD i stany depresyjne. W międzyczasie okazało się że jestem w ciąży.
Podwójny lęk bo nie mogę brać leków. Lekarka co prawda pozwoliła na 75mg zoloftu jako bezpieczną opcję, ja jednak uparłam się i biorę tylko 25 i tak z wielkimi wyrzutami. Ale czuję że to nic nie daje. Najgorsze jest to że za lękiem idzie wyobraźnia, jestem totalnie wyczulona, rozglądam się wokół siebie sanując otoczenie i szukając zagrożeń. Sama na siebie się o to wściekam.
W nocy idę siusiu i boję się że coś zobaczę po ciemku lub w lustrze


Myśli galopują jak dzikie konie, układają najgorsze scenariusze a ja mam problem aby je ucinać. Brnę w to gówno.
Boję się być sama w domu ale paradoksalnie boję się też towarzystwa (bo co jeśli przy ludziach np zwariuję?)
Dodatkowo mam jakąś niechęć w stosunku do kościoła, że daje tyle strachu i przez to straszenie ja mam teraz takie problemy. Bo gdy o tym nie myślałam, to tego nie było. I tu też mam wyrzuty, przy tym mnóstwo rozkminek egzystencjalnych.
Bywają fajne dni i wtedy sama sobie się dziwię że daję się tak wkręcać. Ale potem jakiś głupi powód i wszystko wraca. Czasem właściwie bez powodu się pojawia... Oczywiście łapię się na tym że gdy mnie mocno zajęcie jakieś pochłonie, to wszystko mija, do czasu aż sobie przypomnę... Ale to pomaga na chwilę

Proszę pomóżcie, czy to DD, czy natręctwo nowe, czy jakiś inny stan lękowy, a może jakaś już paranoja?

Marzę tylko o tym aby było znów normalnie...

Tak dziś w kryzysie popisałam, a miało być krótko..
Dziękuję tym, którzy przeczytali do konca
