
Przez ostatnie dobrych kilka miesięcy radziłam sobie świetnie, psycho stwierdziła, ze terapię zakończyłam, dużo wiem, wiem jak radzić sobie z lękiem itp. Starałam się tez (z jej polecenia) nie czytać nic więcej o nerwie, nie wchodzić na forum, nie zagłębiać się w problemy innych- skupić się przez trochę czasu na sobie. Tak tez zrobiłam.. i chyba trochę przedobrzylam

Jestem w 9 miesiącu ciazy i od jakichś dwóch coraz gorzej sobie radzę. Dawno już pozegnalan moja hipochondrię, jednak przez zle wyniki trafiłam pewnego dnia na SOR, od tamtej pory muszę brać codziennie zastrzyki na rozrzedzenie krwi. Jako, ze zatory i zakrzepy były długo moim konikiem.. teraz nie śpię po nocach i budzę się z atakami paniki, ze nie przeżyje nocy przez zakrzepicę lub zator płucny..
Najgorsze jest to, ze jak staram się sobie pomoc w "stary sposób", uspokoić się, to działa tylko na chwile, gdyż wyniki niestety cały czas mam bardzo zle, tylko żaden lekarz nie potrafi mi powiedzieć dlaczego i jakoś logicznie wytłumaczyć o co chodzi. Jedynie porada- jak będą duszności albo ból nogi- zgłaszać się do szpitala jak najszybciej. Także zgadnijcie co mi się dzieje teraz codziennie- mam "duszności" i "bóle nogi"

Do tego boje się, ze nie przeżyje porodu, gdyż sprawa z krwią po urodzeniu się podobno jeszcze pogarsza.
Taki codzienny strach o życie plus bardzo mały kontakt z ludzmi i mało obowiązków (L4) działa na mnie strasznie wyniszczająco, wrócił lek wolnoplynacy, ataki paniki i inne wspaniałe rzeczy, które dobrze znacie.
Przez to wszystko mam dni totalnej apatii i niechęci do życia, wkręcam sobie depresję, a co mnie dobija jeszcze bardziej- podobno dziecko kobiety z nerwicą i depresją w ciąży ma bardzo duze prawdopodobieństwo, żeby urodzić się nerwowe, a w przyszłości mieć problemy z zaburzeniami. Także jestem teraz toksycznym środowiskiem dla własnego dziecka

Już samo napisanie tutaj jest terapeutyczne

