

Chyba są różne podejścia, jeśli chodzi o czas wychodzenia z zaburzeń, chociaż pośpiechu to nikt nie poleca, ale jestem jednym z tych, którym zajęło to dłuższy czas i najlepiej sama zdecyduj, ale jeśli chcesz budować akceptację, to przyjmuj kryzysy i pogorszenia samopoczucia jako coś normalnego, a nie nienormalnego, czy też jako oznakę, że nie minie to nigdy. Przestaniesz się bać w swoim czasie, a akceptacja nie przyjdzie od razu, a też powoli się zbuduje. Nie odburzaj się na siłę, żeby przeszło, bo to najgorsze co możesz robić i tak samo nie powtarzałbym tego, co muszę zrobić, bo to przyjdzie z czasem i praktyką, a nie dlatego, że Ty teraz chcesz. Kiedy u mnie pojawiały się natrętne myśli akurat innej treści, ale to nie ma znaczenia, to dla przykładu krótko racjonalizowałem albo dłużej, jeśli były to natłoki myślowe i przykładowo zgadzałem się z treścią myśli w sposób prześmiewczy, a całą resztę starałem się zostawiać i dalej robić to, co robiłem, mimo że ta zgoda była często bolesna, bo uderzała w wartość i straszyła sama sobą, bo zgadzałem się na coś, czego nie chciałem i dawało to też różne objawy albo napięcie mnie spinało i nasilało się wszystko. Szczególnie było to męczące, bo trudno unikać partnerki, a miałem rocd, więc pomimo strasznych myśli o niej i naszym związku, to zgadzałem się z nimi w sposób olewający i dalej razem z nią gdzieś wychodziłem. Odpuściłbym mit o totalnej akceptacji, a skupiłbym się na nauce zbywania i ignorowania myśli, a kryzysy bym nazywał czymś normalnym i to już jest akceptacja, bo i tak, w tym jesteś i czujesz to, ale robisz to, co chcesz, a analizy same z czasem będą wtedy opadały heh. Może to wydawać się zawiłe, ale zasady są proste, tylko moim zdaniem wymagają przede wszystkim czasu i nauki.Młoda9995 pisze: ↑26 kwietnia 2021, o 19:32Jakiś czas temu pisałam tutaj, że pomału wygrywam i dałam małe świadectwo. Dziś jednak zastanawiam się, czy to minie kiedykolwiek i myślę o czasach, w których żyłam bez natrętów i było po prostu wspaniale. Chyba dopadł mnie kryzys. Moimi największymi natrętami są myśli pod tytułem "czy ja na pewno byłam tu i tu? Czy ja na pewno zrobiłam to i to? Czy ja na pewno widziałam to i to?". Jest to strasznie męczące. Słucham od jakiegoś czasu nagrań DivoVica (dzięki Panowie że jesteście!) i chcę totalnie zaakceptować swój stan. Tylko akceptacja i zaprzestanie analizy to klucz to zwycięstwa. U mnie jest tak, że wiem doskonale, że byłam np. na zakupach, coś odebrać lub cokolwiek innego, a potem wracam do domu i się zastanawiam czy na pewno wyszłam w tym celu z domu i tam byłam. Mam jedno miejsce, do którego kocham wracać i kiedy tylko mogę, to tam jadę. Pobyt w tym miejscu pozwala mi się świetnie poczuć. Ile razy od początku tych natrętów miałam tak, że jadąc w to miejsce, potem non stop się zastanawiałam, czy na pewno tam byłam... Nie wspomnę o poziomie lęku jaki we mnie wtedy występował. Myślałam, że oszaleję.Widzę jakiś budynek, drzewo itp, a potem się zastanawiam, czy mi się to np. nie śniło, czy na pewno widziałam... Nie mogę sobie z tym natrętem poradzić. Może ja po prostu potrzebuję czasu? Mam prześwity "normalności" i powtarzam sobie, nawet na głos, że muszę to zaakceptować, przestać się bać, że wariuję, bo nie wariuję. Przy tych myślach od razu czuję jak się w środku "napinam" i czuję ścisk w klatce piersiowej. Nie mogę się tego pozbyć. Przytulcie.
Ja także Was przytulam i pamiętajcie, że najwyższy czas by ten nerwol odszedł i nigdy nie wrócił!!
Nie wiem czy mnie pamiętasz ale pisaliśmy jakiś czas temumartinsonetto pisze: ↑27 kwietnia 2021, o 12:46Chyba są różne podejścia, jeśli chodzi o czas wychodzenia z zaburzeń, chociaż pośpiechu to nikt nie poleca, ale jestem jednym z tych, którym zajęło to dłuższy czas i najlepiej sama zdecyduj, ale jeśli chcesz budować akceptację, to przyjmuj kryzysy i pogorszenia samopoczucia jako coś normalnego, a nie nienormalnego, czy też jako oznakę, że nie minie to nigdy. Przestaniesz się bać w swoim czasie, a akceptacja nie przyjdzie od razu, a też powoli się zbuduje. Nie odburzaj się na siłę, żeby przeszło, bo to najgorsze co możesz robić i tak samo nie powtarzałbym tego, co muszę zrobić, bo to przyjdzie z czasem i praktyką, a nie dlatego, że Ty teraz chcesz. Kiedy u mnie pojawiały się natrętne myśli akurat innej treści, ale to nie ma znaczenia, to dla przykładu krótko racjonalizowałem albo dłużej, jeśli były to natłoki myślowe i przykładowo zgadzałem się z treścią myśli w sposób prześmiewczy, a całą resztę starałem się zostawiać i dalej robić to, co robiłem, mimo że ta zgoda była często bolesna, bo uderzała w wartość i straszyła sama sobą, bo zgadzałem się na coś, czego nie chciałem i dawało to też różne objawy albo napięcie mnie spinało i nasilało się wszystko. Szczególnie było to męczące, bo trudno unikać partnerki, a miałem rocd, więc pomimo strasznych myśli o niej i naszym związku, to zgadzałem się z nimi w sposób olewający i dalej razem z nią gdzieś wychodziłem. Odpuściłbym mit o totalnej akceptacji, a skupiłbym się na nauce zbywania i ignorowania myśli, a kryzysy bym nazywał czymś normalnym i to już jest akceptacja, bo i tak, w tym jesteś i czujesz to, ale robisz to, co chcesz, a analizy same z czasem będą wtedy opadały heh. Może to wydawać się zawiłe, ale zasady są proste, tylko moim zdaniem wymagają przede wszystkim czasu i nauki.Młoda9995 pisze: ↑26 kwietnia 2021, o 19:32Jakiś czas temu pisałam tutaj, że pomału wygrywam i dałam małe świadectwo. Dziś jednak zastanawiam się, czy to minie kiedykolwiek i myślę o czasach, w których żyłam bez natrętów i było po prostu wspaniale. Chyba dopadł mnie kryzys. Moimi największymi natrętami są myśli pod tytułem "czy ja na pewno byłam tu i tu? Czy ja na pewno zrobiłam to i to? Czy ja na pewno widziałam to i to?". Jest to strasznie męczące. Słucham od jakiegoś czasu nagrań DivoVica (dzięki Panowie że jesteście!) i chcę totalnie zaakceptować swój stan. Tylko akceptacja i zaprzestanie analizy to klucz to zwycięstwa. U mnie jest tak, że wiem doskonale, że byłam np. na zakupach, coś odebrać lub cokolwiek innego, a potem wracam do domu i się zastanawiam czy na pewno wyszłam w tym celu z domu i tam byłam. Mam jedno miejsce, do którego kocham wracać i kiedy tylko mogę, to tam jadę. Pobyt w tym miejscu pozwala mi się świetnie poczuć. Ile razy od początku tych natrętów miałam tak, że jadąc w to miejsce, potem non stop się zastanawiałam, czy na pewno tam byłam... Nie wspomnę o poziomie lęku jaki we mnie wtedy występował. Myślałam, że oszaleję.Widzę jakiś budynek, drzewo itp, a potem się zastanawiam, czy mi się to np. nie śniło, czy na pewno widziałam... Nie mogę sobie z tym natrętem poradzić. Może ja po prostu potrzebuję czasu? Mam prześwity "normalności" i powtarzam sobie, nawet na głos, że muszę to zaakceptować, przestać się bać, że wariuję, bo nie wariuję. Przy tych myślach od razu czuję jak się w środku "napinam" i czuję ścisk w klatce piersiowej. Nie mogę się tego pozbyć. Przytulcie.
Ja także Was przytulam i pamiętajcie, że najwyższy czas by ten nerwol odszedł i nigdy nie wrócił!!
Młoda9995 pisze: ↑26 kwietnia 2021, o 19:32Jakiś czas temu pisałam tutaj, że pomału wygrywam i dałam małe świadectwo. Dziś jednak zastanawiam się, czy to minie kiedykolwiek i myślę o czasach, w których żyłam bez natrętów i było po prostu wspaniale. Chyba dopadł mnie kryzys. Moimi największymi natrętami są myśli pod tytułem "czy ja na pewno byłam tu i tu? Czy ja na pewno zrobiłam to i to? Czy ja na pewno widziałam to i to?". Jest to strasznie męczące. Słucham od jakiegoś czasu nagrań DivoVica (dzięki Panowie że jesteście!) i chcę totalnie zaakceptować swój stan. Tylko akceptacja i zaprzestanie analizy to klucz to zwycięstwa. U mnie jest tak, że wiem doskonale, że byłam np. na zakupach, coś odebrać lub cokolwiek innego, a potem wracam do domu i się zastanawiam czy na pewno wyszłam w tym celu z domu i tam byłam. Mam jedno miejsce, do którego kocham wracać i kiedy tylko mogę, to tam jadę. Pobyt w tym miejscu pozwala mi się świetnie poczuć. Ile razy od początku tych natrętów miałam tak, że jadąc w to miejsce, potem non stop się zastanawiałam, czy na pewno tam byłam... Nie wspomnę o poziomie lęku jaki we mnie wtedy występował. Myślałam, że oszaleję.Widzę jakiś budynek, drzewo itp, a potem się zastanawiam, czy mi się to np. nie śniło, czy na pewno widziałam... Nie mogę sobie z tym natrętem poradzić. Może ja po prostu potrzebuję czasu? Mam prześwity "normalności" i powtarzam sobie, nawet na głos, że muszę to zaakceptować, przestać się bać, że wariuję, bo nie wariuję. Przy tych myślach od razu czuję jak się w środku "napinam" i czuję ścisk w klatce piersiowej. Nie mogę się tego pozbyć. Przytulcie.
Ja także Was przytulam i pamiętajcie, że najwyższy czas by ten nerwol odszedł i nigdy nie wrócił!!