Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Początek "odburzania" = ogromne wahania emocji?

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Pajak
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 7
Rejestracja: 27 marca 2015, o 01:07

31 marca 2015, o 02:57

Cześć wszystkim :D

Cierpię na derealizację, lęk wolnopłynący oraz fobie społeczną od wielu lat. Próbuję stosować Wasze sposoby dot. odburzania, niestety zamiast polepszenia doświadczam nasilenia objawów i lęku.

Czytam Wasze artykuły od lata ub. roku. Przeczytałem już większość chyba, niektóre (te dla świerzaków) po kilka razy. Zrozumiałem wszystko o czym piszecie, ale jak zacząłem stosować, to okazało się że chyba nie do końca ;)

Żeby była jasność, nie miałem ataków paniki, nie mam lęku przed chorobami, śmiercią, zwariowaniem itd. Mój ciągły lęk dotyczy ogólne cierpienia i przyjemności życia. Boję się, że obecny stan (anhedonia i cierpienie psychiczne z powodu lęku) zostanie do końca życia. Objawy wam od wielu lat takie same, zmienia sie tylko ich intensywność.

Zacząłem od podstawowej sprawy, czyli nie nakręcanie się i nie analizowania. Kiedy pojawiają się lękowe myśli (ciągle) to przypominam sobie Wasze historie, artukuły o odburzeniu, to jedyne daje mi jeszcze nadzieję (inne terapie zawiodły). Od pół roku powtarzam to sobie i wbijam do łba, mimo ciągłych wątpliwości, że "ja mam to silniejsze", "oni są bardziej odporni psychicznie to to pokonali", "mnie sie nigdy nie uda bo mam to za długo"...

Druga rzecz to działanie i szukanie sobie zajęcia. Robię to właściwie od mojej I terapii w ośrodku leczenia nerwic (2011/12) Zrobiłem kurs pilota, po którym jeździłem z wycieczkami przez kilka miesięcy (dłużej nie dałem rady ze względu na zaburzoną osobowość). Od zeszłego lata prowadzę własną działalność. Poza pracą spotykam się czasami ze znajomymi (odnowiłem kilka kontaktów), chodzę na basen, i to chyba tyle. Może te działania się wydawają Wam śmieszne, ale to duży postęp dla mnie. Wcześniej przez kilka lat byłem bezrobotny, praktycznie nie wychodziłem z domu (no chyba żeby załatwić narkotyki - od 2011 roku na czysto).

Równocześnie zacząłem stosować akceptację objawów, i ogólnie stanu w jakim jestem. I tu jest problem. Z reguły, gdy mam dobry lub średni dzień (w sensie objawów) to akceptuję to wszystko, wydaje mi się. Jakieś kilka mętów, lekka derealizacja, lęk w kontaktach z klientami - zaboli, ale przechodzę za krótszą lub dłuższą chwilę do porządku dziennego, zaczynam coś robić i zapominam o tym. Zdarza się, że przez 2-3 godziny, lub nawet cały dzień prawie bez objawów, nawet czuję czasem pozytywne emocje. Ale gdy zostaje przekroczona pewna bariera lęku lub objawów, zaczyna być nieciekawie.

Kumulację tego miałem na dniach. Sobota - w czasie pracy leciutka derealka w tle, chyba była, bo całkowicie ją akceptowałem, jednocześnie radośnie olewając. Wieczorem załączyłem muzyke na kompie i czułem autentyczną radość i wzruszenie słuchając jej, jak za młodych lat. Poczułem w 100%, co to jest odburzenie i że da się to zrobić. W niedzielę czułem się jak zazwyczaj źle, żeby to zwalczyć poszedłem wieczorkiem na basen. W pewnym momencie leżąc w jaccuzi poczułem chwilowo coś pięknego - pełne, całkowite skupienie na otoczeniu i zespolenie z nim, coś czego chyba nie czułem od początku mojego zaburzenia. Co więcej, to nie stało się samo, zrobiłem to sam siłą woli! Wykorzystując sytuację, wybrałem się jeszcze na nocny cruising po okolicy, żeby spróbować to powtórzyć (ale na lajcie , bez spiny, uda się lub nie). I udało się, przez kilka minut czułem się zespolony z drogą, z furą, z kroplami padającego deszczu. To chyba to, co tu nazywacie "prześwitem";) Czułem jednak podskórnie, że za daleko się posunąłem i mnie srogo pokara. Gdy siadłem na kompa, zaczął się horror. Racjonalizacja i próby olewania tego nic nie dały, pojawił się ogromny lęk i wściekłość a przede wszystkim BRAK NADZIEI. Nie byłem w stanie zracjonalizować tych myśli. Co najgorsze, to nie minęło po tym "ataku" - pojawiło się ogomne poczucie winy i wściekłość na siebie + myśli samobójcze. Nasiliło się to jeszcze dziś, po tym jak wracałem na rowerze do domu (silna derealizacja + ogomna ilość mętów ocznych). Trwa to do teraz, nie jestem w stanie opisać stanu który przeżywam, utraciłem całkowicie nadzieję, jestem w 100% przekonany że nie da się tego odburzyć i czeka mnie prędzej lub później samobójstwo.Jestem głęboko przekonany, że te stany to kara za to, że np. dzień wcześniej odważyłem się poczuć się lepiej, że odważyłem się UWIERZYĆ w to, że mogę z tego wyjść.

Ktoś powie "co za problem, ma chłopina doła, jutro mu przejdzie i luz". Wiem, miałem już nieraz doły i wiem że przejdzie, nie w tym problem. Wcześniej, zanim zacząłem odburzanie, mój stan emocjonalny był w miarę stabilny. Fakt że cały czas zły, byłem albo "zdołowany" albo "średnio zdołowany". Teraz jest ogromna rozpiętość, jest albo "bardzo dobrze" albo "masakryczny dół" i ta rozpiętość z kazdym tygodniem się zwiększa. Przeraża mnie to, coraz bardziej boję się "odburzania", myślę tylko jak straszny będzie mój następny dół. Przed odburzaniem było mi lepiej w sumie.

Bardzo Was proszę o pomoc. Co z tym zrobić? Czy coś robię źle? Jak ustabilizować ten stan? Czy też może to normalne przy odburzaniu? Tak mnie to przeraża, że jestem bliski porzucenia odburzania, tej ostatniej deski ratunku. Wtedy zostanie mi już tylko jedno rozwiązanie :?
Kretu20
Gość

31 marca 2015, o 09:36

Czytając dalszą część twojego postu wychodze z wniosku ze Ty sam załatwiłeś sobie swoje samopoczucie po tym basenie, nastawiłeś sie odrazu że jak poczułeś sie lepiej to zaraz wpadniesz w mega dół i depresje jaki w tym sens? a że sie tak nastawiłeś i tak pomyślałeś to tak sie oczywiście stało. Nie mając nadziei i ochoty na zmiane tego na pewno sie z tego nie wyjdzie, jesteś po takim czasie już po prostu przeszyty lękiem i żyjesz nim "bo lepiej być nie może" dla tego on jest. Jak Ty chcesz sie poczuć lepiej skoro na to sam sobie nie pozwalasz? sam sobie zaprzeczasz w swojej wiadomości, z jednej strony chcesz wyjść ale jak poczujesz sie lepiej to zaraz masz myśl że spotka Cie kara za to że poczułeś sie lepiej albo poskłada Cie w domu do łóżka z depresją. Ty tak na prawde nie wierzysz w to że można z tego wyjść i co najważniejsze BOISZ sie lęku. Bierzesz jakieś leki? chodzisz na terapie?
shadow
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 95
Rejestracja: 27 listopada 2014, o 17:36

31 marca 2015, o 10:58

Pajaku, wg. mnie jest to całkiem normalne takie wahania. Ja też cierpię na lęk wolnopłynący i zanik emocji przy tym pozytywnych bez innych objawów (czasem robi mi się słabo i lekka derealizacja- ale to akurat olewam więc nie jest problemem) i odkąd zaczęłam świadome odburzanie mam tak ciągle od masakrycznego doła po całkiem niezłe dni, czego wcześniej nie było. Takie huśtawki to normalny proces dla odburzającego się umysłu. Mało tego jak mam prześwit to często nie mogę znieść tych emocji za którymi tak tęsknię i wpadam w strach że jak to wróciły a ja nie mogę ich znieść więc już z tego nie wyjdę, ale to guzik prawda bo to jest tylko lękowa analiza. W końcu przyjdą i zostaną jak już mózg wyjdzie ze stanu defensywy. Musisz uzbroić się w ocean cierpliwości bo wychodzenie z tego jest trudniejsze niż siedzenie w tym bagnie.
Pajak
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 7
Rejestracja: 27 marca 2015, o 01:07

1 kwietnia 2015, o 02:33

Dziękuje Wam za odpowiedzi, nie spodziewałem się tak szybko :)

Kretu20 - tak masz dużo racji, z tym że ja tak nie pomyślałem (o karze). To się dzieje automatycznie w mojej podświadomości, mam ten problem od dzieciństwa po pewnym traumatycznym przeżyciu. Wtedy nałożyłem na siebie absolutny zakaz cieszenia się z czegokolwiek, wogóle pozytywnych emocji. Później, jak już miałem nerwicę, doszło przekonanie że to co mnie spotyka, to kara za wszystko (za to że miałem w sumie fajne dzieciństwo, że ma biedy w domu, nie jestem ciężko chory, że jestem grzeszny, pyszałkowaty, że egoistycznie dążę do własnej przyjemności). Doszedłem do wniosku, że musi być "równowaga w przyrodzie" tzn. inni umierają na raka w potwornych mękach, tracą całe rodziny w wypadkach, więc dlatego los dał mi cierpienie psychiczne bo miałem za dobrze! Nie do zaakceptowania, wręcz nie do pojęcia było dla mnie (i nadal jest) , że moje cierpienie to zwykły przypadek, trafiło na mnie jak w totolotku. To by było zbyt okrutne i przerażające. Musiałem znaleźć w tym jakiś sens, jakąś prawidłowość, i znalazłem. Tak, dokładnie, NIE POTRAFIĘ ZAAKCEPTOWAĆ FAKTU ŻE MNIE TO SPOTKAŁO, że mam lęk, nerwicę, fobię społeczną, całkowicie to wypieram. Przecież nie tak miało być!!!! Przecież się starałem, miałem same piątki i szóstki, marzyłem o byciu naukowcem, badaniu świata. Miało być jak na amerykańskim filmie, cudowny okres dorastania, pierwsze miłości, seks, później uniwersytet, dobra posada, rodzina z dwójką dzieci, psem i dom z równiutko skoszonym trawnikiem.

Mam 32 lata i nigdy nie miałem dziewczyny. Nie wierzę w to co piszę, po prostu nie wierzę, to jakiś zły sen!!!!!!

Co do Twojego pytania, byłem na 2 terapiach grupowych (po 12 tygodni) w ośrodku leczenia nerwic - kompletne 0 efektu. Od ponad roku chodzę indywidualnie na poznawczo-behawioralną. Jest poprawa w ogólnym funkcjonowaniu, pracuję na własny rachunek, fobia społeczna nieznacznie się zmniejszyła. Co do moich emocji stoję w miejscu. Leki biorę od 13 lat, różne (Effectin Asentra Velafax Paroksetyna i inne SSRI, różne neuroleptyki) i póki co nie było takiego który by działał (no, może Sulpiryd mnie lekko aktywizował). Ciekawe, amfetamina i mef działały na mnie wręcz rewelacyjnie. Dochodzę powoli do wniosku, że te wszystkie tabsy to jeden wielki wałek.

shadow - Twój post mnie podbudował trochę na duchu, byłem prawie pewien że źle coś robię stąd te doły straszne. Widocznie tak musi być, będe się starał, muszę zacisnąć zęby i to przetrwać. Cierpliwości i samozaparcia to ja nigdy nie miałem, ale powoli godzę się że jest tu konieczne. A można spytać od kiedy się odburzasz, jak długo masz zaburzenie?

A wogóle to przepraszam wszystkich czytających ten post za moje narzekania, musiałem się wyżalić gdzieś, wyrzucić to z siebie. Nawet u pani terapeutki nie potrafię, nie potrafię być sobą i okazywać uczuć, udaję "dobrego chłopca" który siedzi spokojnie, nie odzywa sie kiedy nie trzeba i jej starania nie idą na marne, bo coś mi wnoszą (taa, jasne). W przeciwnym wypadku mogłaby mnie odrzucić.

Reasumując, widzę że ten lęk przed karą, i przekonanie że jestem skazany na cierpienie, to największe przeszkody teraz, które muszę pokonać. I jeszcze, a może przede wszyskim, zaakceptowanie że ma zaburzenie. Kurde, chyba teraz piszac ten post sobie uświadomiłem dopiero w 100%, że to jest powód że moje wszystkie terapie nic nie dawały. Jak sie nie wierzy w zaburzenie, to jak wierzyć w terapię? Dużo pracy przede mną.

Pozdrawiam i do usłyszenia
Awatar użytkownika
Miesinia
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 649
Rejestracja: 1 października 2013, o 13:57

1 kwietnia 2015, o 08:48

Ja tez tak miałam, takie ogromne skoki, ta amplituda sie potem zmniejsza, różnica między dołem a góra maleje i wkońcu jej nawet nie zauwazasz. A za wszystko odpowiedzialny jest lek. I tez sobie myślałam tak jak ty, ze sie nie da z tego wyjść :D dlatego wylaczylam całkowicie interpretację tych stanów, postanowiłam tylko działac i być tzw obserwatorem.

Ale zgodzę sie z shadow, ze potrzeba ogromu cierpliwości i umnie ryzyka, miałam dokładnie takie same przemyślenia- trudniej z tego jest wyjść ( chodzi o sam proces) niż w tym siedzieć.

Kretu, niewiem czy dobrze zrozumiałam autora, czy on sam o sb tak myśli czy ma takie natrety w które uwierzył, ale ja tez mam i.miałam takie myśli jak on :) i u mnie to bylo na zasadzie natretow.
To jest wszystko bujda!
Panikarra
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 361
Rejestracja: 18 lutego 2015, o 15:27

1 kwietnia 2015, o 09:54

Ja tez mam mega wahania , łącznie z napadli złości ...
bart26
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 2216
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 13:00

1 kwietnia 2015, o 10:00

Taa injantez sie dolaczam zlek zlosc smiech podniecenie na wszystko reaguje emocjonalnie napieciem czyli zaraz moze wystapic bol glowy dd czy co tam macie jakie objawy wazne ze wiemy ze to nerwiczka
DOPOKI NIE PODEJMIESZ WYSILKU , TWOJ DZIEN DZISIEJSZY BEDZIE TAKI SAM , JAK DZIEN WCZORAJSZY
Awatar użytkownika
nierealna
Ex Moderator
Posty: 1184
Rejestracja: 29 listopada 2013, o 14:22

1 kwietnia 2015, o 10:20

A ja potwierdzę to co mówią przedmówcy ;) Ja zauważyłam, że odkąd właśnie jest dobrze, to zaczynam analizować - a dlaczego jest dobrze... albo, analizuję czy jest dalej to dd czy nie - i praktycznie ZAWSZE następnego, lub tego samego dnia tak mnie odrealniało, takie miałam natręty, że nie umiałam się pozbierać i myślałam - z tego nie da się wyjść.

To jest taki właściwie dodatek, ale ważny dodatek - oprócz braku analizy, bierne obserwowanie objawów itd. jest nieogarnianie tego czy jest poprawa - jest to jest, nie ma to nie ma. Tylko wtedy można się odburzyć na 100% :)
Ty­le ra­zy narze­kał na nor­malność i nudę w je­go życiu.
Te­raz od­dałby wszys­tko,żeby cho­ciaż przez chwilę poczuć ten spokój w otaczającym go świecie.


akceptacja + porzucenie kontroli + nastawienie normalnościowe = SUKCES ! ♥
bart26
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 2216
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 13:00

1 kwietnia 2015, o 10:45

Trzeba sie odburzac i tyle koniec gadki akceptacja nerwicy nie jest latwa ale trzeba dojzec do tego przezyc kilka atakow multum dni z.napieciem czarnych mysli wiecznych bolow glowy kilka rakow i pare zwariowan hehe a dopiero wtedy dojdziemy do tego ze to normalka a tego nerwica nienawidzi normalnosci olewania zoobojetnienia wyciagajmy wnioski motywujmy sie usmiechajmy budujmy swoja osobowosc na nowo na lepsze nawet jak wcz3sniej bylo super to jak sie odburzyny bedzie jeszcze lepiej bogaci w doswiadczenie osobiste ktore pozwoli nam osiagnac pozniej wszystko czego chcemy bo marzenia sie spelniaja tylko trzeba w nie wiezyc
DOPOKI NIE PODEJMIESZ WYSILKU , TWOJ DZIEN DZISIEJSZY BEDZIE TAKI SAM , JAK DZIEN WCZORAJSZY
shadow
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 95
Rejestracja: 27 listopada 2014, o 17:36

1 kwietnia 2015, o 11:24

Pajaku, Ty masz chyba coś takiego co się nazywa "przepraszam że żyję " ;) Pomyśl -uciekasz całe życie przed cierpieniem robiąc sobie tym samym mega cierpienie jakim jest nerwica-lęk. To jest totalny bezsens! Tkwisz w absurdzie, sam się karzesz bo Twój mózg musi mieć jakieś wytłumaczenie dla lęków więc Cię trzyma w absurdzie strachu przed niecierpieniem robiąc Ci cierpienie. Czujesz w czym tkwisz? Ja na Twoim miejscu z dnia na dzień porzuciła taką bezlogikę bez taryf ulgowych. Akceptuj życie jakie jest- raz dobrze raz źle, gdyby wzrorować się na ludziach np. przykutych do łóżka to wszyscy ludzie musieliby solidarnie się przykuć bo jak to można chodzić jak ktoś leży?! Przecież to jest ABSURD. Ty uważasz że musisz się katować bo ludzie umierają? No weź nie żartuj, ludzie codziennie umierają i raczej nie jest to fajny moment i co masz być całe życie nieszczęśliwy bo ludzie umierają? A może ci co umarli byli mega szczęśliwi i przeżyli życie najlepiej jak umieli a Ty się będziesz katował i jak padniesz w końcu to powiedzą- o to ten co cierpiał za miliony. Ehh chłopie trzeba włączyć rozum!!! Ja się odburzam tak b. świadomie od listopada, dopadło mnie rok temu poszłam na terapię, która b.mi pomogła ale jeśli chodzi o emocje to najlepiej pomaga twórczość Divovica.
Panikarra
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 361
Rejestracja: 18 lutego 2015, o 15:27

1 kwietnia 2015, o 12:21

Ja z kolei dobrze ten Twój stan rozumiem . Ostatnio sie łapie na takim mega odczuwaniu emocji ze np jak oglądam cos smutnego to powoduje napady leku albo smutno mi bo ktoś cierpi (ale tak przesadnie ).to jest racja ze póki sie tym nakrecamy to to mamy , niemniej chyba na poczatku leczenia musi byc taki etap gdzie człowiek doluje sie tym ze sie nie wyleczy. Ja mam je np naprzeciwko. Albo bardzo wierze ze będzie ok albo nie wierze wcale i jestem przekonana wtedy ze albo będę to miec do końca zycia albo zwariuje.
Ta lista leków imponująca , ale po co brałem neuroleptyki? Po nim tez bez poprawy?

-- 1 kwietnia 2015, o 11:21 --
Ja z kolei dobrze ten Twój stan rozumiem . Ostatnio sie łapie na takim mega odczuwaniu emocji ze np jak oglądam cos smutnego to powoduje napady leku albo smutno mi bo ktoś cierpi (ale tak przesadnie ).to jest racja ze póki sie tym nakrecamy to to mamy , niemniej chyba na poczatku leczenia musi byc taki etap gdzie człowiek doluje sie tym ze sie nie wyleczy. Ja mam je np naprzeciwko. Albo bardzo wierze ze będzie ok albo nie wierze wcale i jestem przekonana wtedy ze albo będę to miec do końca zycia albo zwariuje.
Ta lista leków imponująca , ale po co brałem neuroleptyki? Po nim tez bez poprawy?
Pajak
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 7
Rejestracja: 27 marca 2015, o 01:07

2 kwietnia 2015, o 00:42

Dziękuje wszystkim za odzew, jak to przeczytałem, że to standard, a także że to mija, jest mi dużo lżej. Byłem dzisiaj na sesji u terapeutki, powiedziała mniej więcej to co Wy, że po wieloletnim trwaniu w negatywnych emocjach i przekonaniach, podczas poprawy mózg widzi że "coś jest nie tak", i stara się za wszelką cene wrócić do poprzedniego stanu. Co do radzenia sobie ze zjazdami po db samopoczuciu, powiedziała mi że tutaj samo racjonalizowanie nie pomoże, dlatego że ten "układ" to jeszcze ciało i emocje, wszystko oddziałujące na siebie wzajemnie (fajnie mi to rozrysowała ten układ, wkleję kiedyś obrazek). Trzeba działać wtedy na wszystkich frontach czyli dodatkowo na ciało (na emocje nie da się oddziaływać bezpośrednio). Poradziła żeby zastosować relaksację oddechową i czytać moje dotychczasowe osiągnięcia wypisane na kartce. Na pewno zastosuję.

nierealna - Co do odburzania stosuję brak analizy, nie nakręcanie się objawami i widzę efekty tego. Co do niezwracania uwagi na objawy, próbuję od niedawna i jak narazie nie wychodzi w ogóle. To wydaje się mega trudne, widzę że Ty też masz z tym problem.

Kretu20 - po dłuższym przemyśleniu przyznaję Ci jedna dużo racji. To co się działo na początku (lęk i objawy) stało się niezależnie ode mnie, natomiast potem - myśli samobójcze + autoagresja (pobiłem mocno głową o ścianę) + wkręcanie sobie najgorszych scenariuszy - zrobiłem to sam ŚWIADOMIE, bo mogłem to zatrzymać, objawów nie było dużo gorszych niż zwykle, więc w sumie nic się wielkiego nie stało. Jednak lęk przed cierpieniem był tak wielki, że żeby go zmniejszyć sam się jak najszybciej dobiłem. Ten mechanizm jest mi dobrze znany od dziecka.

shadow - masz 100% racji, widzę że to jest kurna CHORE!! ale chyba nie umiem inaczej, póki co

Panikarra - wiem aż za dobrze, co to znaczy i współczuję. Co do leków, neuroleptyki mi przepisywali jako dodatek do antydepresantów. Podobno są też na nerwice i lęk (z akcentem na "podobno"). Jedynie mix Sulpiryd + duża dawka Effectinu coś tam działały, chyba do tego wrócę. Jak pisałem wcześniej, tylko nielegalne stymulanty super działały. W dzieciństwie stwierdzono u mnie nadpobudliwość psychoruchową, więc myśle że Concerta by pomogła (jest na fecie) :twisted:

W sumie dziś myślę dość pozytywnie, mam nadzieję że wszyscy z tego wyjdziemy. Trzymam za Was kciuki :P
ODPOWIEDZ