Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Ona i ja... Nie obiecuję, że będzie krótko :)

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Aneczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 49
Rejestracja: 1 marca 2014, o 18:42

25 marca 2014, o 01:09

Ona i ja.
Do dziś nie wierze, że się spotkałyśmy.
Było to na jakiejś ścieżce, gdzieś pomiędzy maską dumnego uśmiechu a wykrzywionymi ustami. Ona nie przedstawiła się, tylko uderzyła z pełnym impetem w każdą strunę mojej świadomości i cielesności. Zagrała na tych strunach melodię, której nie znałam, ani jej rytmu ani instrumentów. Nigdy czegoś takiego nie słyszałam, nie czułam. A grała często, i nie piano a dudniące forte.
Długo nie wiedziałam jak się nazywa. Nie chciała powiedzieć. Przedstawiała się kilkudziesięcioma imionami, szarpiąc w tym czasie za te struny, które sprawiały, że to imię jest wiarygodne. Moja cielesność to potwierdzała. Za każdym razem i przy każdym imieniu. Dopiero później, po wielu usłyszanych melodiach i rozstrojeniu wielu instrumentów odgadłam jej imię – Nerwica. Nerwica lękowa….
Teraz bez oporów Ona przyznaje się do swojego imienia ale prawdą jest, że czasem w to nie wierzę, że czasem w to wątpię i myślę, że ktoś się pod nią podszywa i ukrywa za jej licem. W lepszych chwilach myślę, że to Ona ale, że współistnieje z nią jakaś inna Ona. W momentach dobrych nie mam wątpliwości i jestem pewna, że to nikt inny tylko Ona – Nerwiczka.

Trudno zacząć… Trudno wybrać początek…. Trudno tam wracać i grzebać jednocześnie w niepamięci i pamięci okrutnej... Ale potraktuję to jako autoterapię…

Postaram się zbyt nie rozwodzić. Bo i ani męża nie mam ani czasu na pisaninę . Ale jednak trzeba użyć jeziora słów aby nakreślenie Jej postaci w mojej perspektywie było prawdziwe.

Kroki w jej kierunku.
Zacznę od tego, że nie jestem do końca „goła” chorobowo. Namaszczenie istniało Oczywiście byłam sprawną babką itd. itp. - klasyka. Zmuszał mnie do tego nie tylko tryb życia ale i zawód. Jednak w wieku 30 lat coś mnie zgięło. Nagle. Ból pleców, powiększone węzły szyi itd. Niedouczona pani od usg stwierdziła w ciągu 5 minut - ziarnica złośliwa. Obudziło to stres ale bez przesady. Nastąpiła fala wizyt u lekarzy z onkologami na czele. Wycięto węzeł do badania hist-pat. Czysto. Trafiłam do zakaźnika. Borelioza. Przeleczenie antybiotykami. Był to 2010r. Żyło się dalej. Komfort już nie ten ale dalej do przodu. Kolejne studia. Nowa wymarzona resortowa praca wymagająca zdrowia i sprawności.
Rok 2013. Lipiec. Przed miesięcznym urlopem zaczynam dotykać się po szyi. Wyczuwam je. Małe gulki. czuję jak zaciska mi się gardło. idę do lekarza ogólnego. No i zaczęło się. Uruchomiona lawina biegania od lekarza do lekarza. Zakaźnik – b/z. RTG płuc – cień! onkolog-skierowanie na 2 tomografie. Nikomu z bliskich nie powiedziałam o moich rozterkach, chciałam być silna i zostać z tym sama. zdzielić po mordzie i pójść dalej. Właśnie wtedy zaczęło się buszowanie po internecie, czytanie o tych przebrzydłych choróbskach. W trakcie oczekiwania na wyniki TK zdiagnozowałam sobie m.in. raka płuc (oczywiście w 4 stadium), ziarnica złośliwa, stwardnienie rozsiane…. Wyniki TK niczego nie potwierdziły ale kiedy je odbierałam po 3 tygodniach od badania, nie miało to już znaczenia. żadnego.

Pierwszy atak
Jechałam samochodem od lekarza. Natłok myśli a raczej wymysłów towarzyszył mi całą drogę. Czułam niepokój, smutek i przygnębienie. W domu położyłam się i cały czas myśląc zamknęłam oczy i nagle mocnym szarpnięciem poczułam, że się zapadam, że umieram, że się rozjeżdża moje ciało, myślenie i bóg wie co jeszcze. Zdążyłam przeraźliwie krzyknąć do domownika ratunku! To był pierwszy i na razie ostatni raz kiedy wezwano do mnie karetkę. Widząc ratowników uspokoiłam się. Myślę, że źródłem objawów które pozostały tzn drżenie rąk, globus w szyi był spowodowany bardziej szokiem tym co przeżyłam. Odjechali. Zostałam z tym sama.

Ostry stan i następne ciągi atakowe

Następny tydzień to fala ataków umierania. Każdego dnia. Silnie, dobitnie i tak bardzo somatycznie…. Nie wiedziałam co się dzieje. Duszności, zawirowania, ciśnienie, kołatanie serca, uczucie „niebycia” w ciele i straszne przerażenie. Lekarz ogólny stwierdził, że to na tle nerwowym w oczekiwaniu na wyniki badań ale puściłam to mimo uszu.
W ostrym stanie miałam przez 3 dni książkową agorafobię. 3 dni nie jadłam. 3 dni płakałam. 3 dni umierałam ostatecznie. Bałam się wyjść z domu z obawy, gdzie mnie to złapie, kto to zobaczy, kto mi pomoże. Wtedy zaczęłam mieć myśli, że wariuję. Wreszcie zostałam zmuszona przez Papę na wyjście z psem, bałam się ale pozwoliłam sobie na oddalenie się od klatki na jakieś 10 metrów, do pierwszego trawnika.
Miałam miesiąc urlopu. Ataki były codziennie. Doszły do tego paraliżujące, rozpierające bóle głowy. Po dwugodzinnym ataku - tk głowy na cito nic nie wykazało. Dobre wyniki tomografii szyi i klatki nic nie zmieniły.
Ona była już we mnie. I trwała.

Leki

Moja onkolog widząc mój stan przepisała mi xanax. Wzięłam 2 tabletki i stwierdziłam, że nie ogarnę tego. Czułam się odrealniona, przybita i nieswoja. Lekarz ogólna przepisała mi asentrę. Wzięłam z 5 tabletek i stwierdzenia były jak przy xanaxie, mimo że wiedziałam że pierwsze 2 tygodnie trzeba się przestawić. Nie chciałam. Sama myśl ciążyła mi bardziej niż reakcja na nie. Dostałam Hydroksyzynę. Wracając po urlopie do pracy brałam 3 dziennie. 10mg. Rano po wstaniu żeby móc dojechać do pracy, w południe i na noc. Tak było przez około 2-3 tygodnie. Już nie pamiętam jak się czułam. Były to zlepki dni. Jeden podobny do drugiego. Każdy z myślą aby przetrwać w codziennym umieraniu. Nawet nie potrafię sobie przypomnieć co wtedy czułam.

Powrót do pracy po urlopie

Sierpień 2013r. Każdego dnia walczyłam z sobą o zachowanie twarzy. Każdy dzień był walka o przetrwanie. Z racji wykonywanego zawodu, moje problemy zdrowotne musiałam zataić. Wszelkie problemy. Każdego dnia zastanawiałam się czy inni widzą Ją w moich oczach Słaniałam się bezwiednie, rozmawiałam słysząc swój głos obok. Nigdzie nie chodziłam sama. Pod ręką naładowany telefon i mini apteczka. Szkoła przetrwania....
Najgorsze było uczucie, że dny atak jest ostatnim moim doświadczeniem w życiu. Jak minął wiedziałąm, że nie i tłumaczyłam to napadem paniki ale kiedy trwał.... Był ostatnim Był kresem mojej doczesności.

Co dalej?

Wreszcie wpisałam w google Jej imię. Szczerze – popłakałam się czytając jej objawy a jeszcze bardziej to forum, to, że inni też to mają, że tacy się stali. Nie czułam się wyalienowana, zepchnięta poza nawias normalności. Wtedy poczułam nadzieję. Nadzieję, że można powalczyć. Powalczyć o siebie własną, taką jaką znam i jeszcze pamiętam.
Poszłam do psychologa. Raz. Pani psycholog nie była współczująco miła-spodobało mi się to. Pamiętam do dziś jak po opowiedzeniu jej swoich objawów stwierdziła krótko: „Niczym mnie pani nie zaskoczyła”. Nie byłam gotowa podjąć terapii ale jak wyszłam od niej postanowiłam bardzo nagle – koniec z hydroksyzyną. Nie potrzebuję jej 3x dziennie. I tak się stało. Zaczęłam ją stosować w stanach ataku paniki i mocno lękowych. Zapisywałam kiedy biorę. W pierwszym miesiącu – 6sztuk, w kolejnym 4 później po dwie – na miesiąc! Jest marzec. Ostatnią Hydro wzięłam 30 stycznia.
Nie, Ona nie odeszła. Po prostu wzbraniam się przed Hydro, choć nie raz powinnam ją wziąć. Ale umieram, przetrzymuję lęk. Telepie mną na wszystkie strony.

Teraz
Lęki są. Stany odrealnienia i niebytu są ale takie jakby... bez paniki. Choć i umieram czasami. Jak przychodzi nazywam to rozjeżdżaniem się. Najgorsze są natrętne myśli. Myśli o chorobach i o umieraniu. Lekarka mówi, że jest super. Że w tak krótkim czasie tak się trzymam funkcjonuję i robię takie i inne rzeczy. Super super. Ale ja chcę więcej, lepiej itp. itd. Mi to nie wystarcza. Dni się zlepiają. W każdym jest myśl o przetrwaniu. Zaczynam robić małe plany na przyszłość. A przyszłość to dla mnie jutro, max za tydzień.
Najbardziej dobijające jest codzienne skanowanie swojego ciała. Codzienna udręka i doszukiwanie się chorób. Każda niewielka zmiana w czuciu czegokolwiek wywołuje traumę. Dziś zobaczyłam inaczej wykrzywioną skórę nad brodą jakby ciemniejszą. Rano miałam węzły ogromniejsze niż zwykle. W zeszłym tygodniu opuchliznę nogi itp. itd. Na wszystko mogłam umrzeć. Potęgują to moje chorobowe przejścia. Bo borelioza była i nawracała, bo węzłów było i jest mnóstwo. Bo... bo... bo.... Ciągle myślę, że nerwica u mnie współistnieje z czymś jeszcze. Że jest z tym czymś zintegrowana. Z uwagi na fakt, że badania miałam 8 miesięcy temu, kiedy Ją poznałam, należy je powtórzyć. Boję się tej spirali. Boję się też zostać w tym miejscu gdzie jestem. Chcę iść do przodu przez błoto, przez krzaczory i odludzia. Chcę iść i nie stawać ani na chwilę.
Ale jak będzie? Co z tym zrobię? Czy się nie cofnę? W jakie melodie będę się wsłuchiwać? Czy spotkam siebie „sprzed”? Pragnę tego. Choćby na chwilę być zawadiacką,rozumną, wrzechstronną, wysportowaną i z wieloma planami laską....

To tak pokrótce o mnie :) tak na teraz bez zastanowienia :)

-- 22 marca 2014, o 08:12 --
Kolejne badania.... po raz kolejny wszystko bez zmian, węzły, krew, laryngolog....
Ta pętla jest męcząca.... Ale my wszyscy się męczymy po to by raz na jakiś czas wziąć oddech pełną piersią.
Trzeba czymś zapchać myśli... na dziś - mały szopig ;) później jakaś kniga i żyje się dalej... do następnej uporczywej zmasowanej natrętnej myśli

-- 25 marca 2014, o 01:09 --
dawno mnie nie łapało no i właśnie złapało....
Już prawie zasypiałam a natrętne myśli wybiły mnie z tego stanu. Oddech szybszy, pot, mroczki przed oczami i ogromny strach, że właśnie umieram...
Oczywiiście odnajduję coś nowego w tym ataku, doszukuję się wszystkiego co różni go od poprzednich, bo poprzednie przechodziły a przecież ten teraz to umieranie....
I wiecie co... ta okrutna myśl, że nienawidzę siebie za tą nerwicę :(
ODPOWIEDZ