Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

odrzucanie najbliższych

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
muoda
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 24 sierpnia 2014, o 15:54

3 lutego 2015, o 12:26

Postanowiłam w końcu się pochwalić... trwało to trochę ,bo miałam obawę ,że jak napiszę ,że już po wszystkim to nagle nerwica wróci, ale pozbyłam się tego leku i piszę. :D

Po roku z nerwicą Muoda odburzona!
dziekuję Wam wszystkim za wpisy , a przede wszystkim ekipie DivoVica ,bez tego co robicie nigdy nie zrozumiałabym tego cholerstwa.
Jak bedę miała wenę opiszę swoją historie wychodzenia z nerwicy. Służę Wam wszystkim zaburzonym pomocą, w razie czego można do mnie pisać.

POzdrawiam i dziekuję kochani!
Awatar użytkownika
Kamień
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 1458
Rejestracja: 24 września 2013, o 14:47

3 lutego 2015, o 12:33

GRATULACJE MUODA :) Jesteś Panią swojego losu :DD
Awatar użytkownika
Wilku
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 130
Rejestracja: 14 marca 2015, o 21:06

4 kwietnia 2015, o 10:53

To i ja dołączę do tego tematu, choć już rozpisywałam się w innych. Dzisiaj mam gorszy dzień, więc przeszukałam pół forum i natknęłam się na ten post. Szczerze, to nawet nie mam siły by pisać. Mam to samo co Wy, trwa to już 3 miesiące. Pewnego dnia wróciłam z pracy i dostałam ataku paniki. W ciągu jednego dnia mój mąż, z którym jestem prawie 4 lata po ślubie, stał się dla mnie zupełnie obcy. Jedyne co potrafię to szukać ukojenia w jego ramionach, a i to nie pomaga. Odeszłam z pracy, siedzę 3 tydzień w domu i wcale nie jest lepiej. Wcześniej miałam pełno planów, chęci do robienia różnych rzeczy. Teraz jedyne co mogę robić to oglądać tv siedząc w łóżku. Nic dla mnie już nie ma sensu, nic nie daje mi radości. Jak jestem wśród ludzi to czuję się jak otumaniona często. Jak bym żyła w innym świecie. Staram się wykonywać różne czynności, ale to wszystko jest takie automatyczn, bez uczuć.
Zawsze z mężem czułam się cudownie i nie miałam takich wątpliwości, aż nagle pojawiły mi się te same pytania co Wam '" a co jesli go nie kocham" itp. Wyobrażałam sobie nasze rozstanie, płakałam całymi dniami. On jest dla mnie najważniejszym człowiekiem na świecie. Nie mam życia bez niego. Czuję się jak to koleżanka napisała "jak suka", która go okłamałam, wykorzystała. A to nie prawda. Nie mogę się pozbyć tych negatywnych emocji. Najgorzej jest rano, budzę się ze strasznym biciem serca, staram się dospać, ale już nie mogę. Póżniej z nerwów biegnę do łazienki. I tak codziennie. Zdarzały mi się lepsze dni. Mogła bym je policzyć na palcach jednej ręki, ale nie jestem w stanie odzyskać uczuć, a tak bardzo chcę. Nie wyobrażam sobie życia bez mojego męża, a jednocześnie nie mogę znieść tej obojętności, która się we mnie pojawiła. Strach przed tym mnie paraliżuje. Najgorsze jest to, że niedługo jedziemy na wymarzoną wycieczkę, a ja nie potrafię się tym cieszyć. :(

Boję się iść do lekarza, bo nie ufam, nie chcę żeby mi namieszał w głowie. Jednocześnie boję się, że ta anhedonia mi nie zniknie.
muoda
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 24 sierpnia 2014, o 15:54

8 kwietnia 2015, o 11:54

Mogę ci poradzić tylko tyle ,żebyś jednak udała się do lekarza. Tzn , możesz czytać forum i sama sobie próbowac radzić...ale myślę ,że jak pójdziesz do dobrego psychiatry ,który jednoznacznie Ci powie ,że to Nerwica i da się to zwyciężyć ,będzie Ci latwiej w to uwierzyc i szybciej się odburzyć. Ja nie ukrywam ,że miałam podobne rozterki jesli chodzi o wizytę u psychiatry ,ale stan nasilił się na tyle,że nie byłam w stanie zrobić nic plus myśli samobójcze. Dostałam leki ,które mi pomogły i myslę,że przez to poszło szybciej. Miałam taką samą sytuację z wycieczką, Wyjazd do Portugalii , bałam się jak cholera ,ale koniec końców wyszło ,że to najlepsze wakacje mojego życia.
Trzymam kciuki za Ciebie ;)
Nie poddawaj się !
Awatar użytkownika
Wilku
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 130
Rejestracja: 14 marca 2015, o 21:06

9 kwietnia 2015, o 12:54

Dziękuję Ci za ten post. Jak na razie od paru dni jest już trochę lepiej, zmniejszył mi się o wiele lęk i robię coś więcej. Dziś zdecydowałam się zrobić sobie badania, przynajmniej z tym będę miała spokój, bo często myślałam, że to przez tarczycę. Odzyskałam uczucia i jest już lepiej, ale nadal to nie jest to, to samo co wcześniej. Zdarzają mi się natrętne myśli, choć już jest ich o wiele mniej. Np. "A gdybym miała możliwość, nie poznać męża nigdy to czy bym zdecydowała się cofnąć czas" albo "a co jeśli mam nerwicę przez jakieś wyparte emocje względem niego". Staram sobie ciągle uświadamiać, że to nerwica, ale zdarza mi się nie wierzyć. Najważniejsze, że już sobie radzę ze sobą i się lepiej kontroluje, mam nadzieję, że z czasem to wszystko odejdzie, bo odczuwam wyrzuty sumienia.... :) Najważniejsze, że mąż mnie bardzo wspiera. Cieszę się, że sobie poradziłaś :*
zagubiona1984
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 21
Rejestracja: 23 kwietnia 2015, o 08:40

24 kwietnia 2015, o 10:50

Wilku mam to samo co Ty :((
Dracena
Świeżak na forum
Posty: 1
Rejestracja: 13 sierpnia 2015, o 15:25

13 sierpnia 2015, o 17:00

Witam, mam nadzieję, że ktoś jeszcze tutaj zagląda...

Zdecydowałam się napisac na tym forum, ponieważ sama nie potrafię uporządkować swoich myśli... ale wszystko od początku.

Jako nastolatka poznałam chłopaka, do którego od razu coś poczułam i wiedziałam, że kiedyś prędzej czy później będziemy razem mimo, że był on wtedy w związku... Za jakiś czas rzeczywiście zaczęliśmy się spotykać, on zakończył swój 2 letni związek i myślałam, że jestem najszczęśliwszą osobą na Ziemi.. Czułam się tak, jakbym chwyciła Boga za nogi i mimo, że nasz związek nie był idealny, a wszyscy dookoła (znajomi i rodzina) odradzali mi pakowania się w coś tak toksycznego to i tak dalej w to brnęłam... Bywało różnie, w zasadzie ze skrajności w skrajnośc... Raz euforia i ogromne szczęście, a za chwile płacz, histeria i wiele przykrych słów. Rozstaliśmy się bardzo szybko, ponieważ on uznał, że nic do mnie nie czuje i męczyły go moje telefony, smsy... raz nawet pojechałam do niego, bo nie chciał ze mną rozmawiać, a ja potrzebowałam wyjaśnienia i tak desperacko się go domagałam... Nie mogłam uwierzyć, że osoba którą tak strasznie kocham potrafi mnie tak krzywdzić... Jak się później okazało nasza "przerwa" trwała 3 miesiące. Przez ten czas zupełnie zrezygnowałam z jakiekolwiek kontaktu z nim, bo wiedziałam, że dla niego jest to męczące, ale wymagało to ode mnie wielu starań... Po tych 3 miesiąc sam zaczął się odzywac, co doprowadziło do spotkania (nadal strasznie zakochana nie byłam w stanie mu odmówić). Mówił o tym co do niego dotarło, co wreszcie zrozumiał. Stwierdził, że to co mu okazywałam i to co do niego czuje jest piękne, że wreszcie to dostrzegł i zrozumiał, że jestem dla niego odpowiednią osobą. Znowu zaczęliśmy być razem, a po pół roku, kiedy miałam się przeprowadzić do innego miasta na studia - on zdecydował, że przeniesie się razem ze mną. Wiązało się to dla niego ze zmianą uczelni, znalezieniem pracy i mieszkania (po pół roku związku nie chciałam, żebyśmy mieszkali razem, uznałam, że to za szybko, a ja jestem za młoda). Gdy byliśmy już razem w innym mieście, początkowo mieszkał ze mną, ale miał w najbliższym czasie znaleźć jakiś pokój dla siebie... jednak tak się nigdy nie stało. Żyliśmy w jednym mieszkaniu przez jeden semestr. Były dobre momenty i podobało mi się to, jednak życie codzienne 24 godziny na dobę razem powodowało często spięcia, a nawet agresywne kłótnie, w których oboje potrafiliśmy powiedzieć za dużo, a nawet się wyzywac... Jego bolało to, że nie chcę z nim mieszkac i uważał, że chcę się wyszaleć, że nie jestem dojrzała na tyle, żeby stworzyć poważny związek i że boję się reakcji moich rodziców. A ja po prostu bałam się, że wspólne mieszanie doprowadzi do rozpadu naszego związku i tak też się stało... Każda kolejna kłótnia o zakupy, pieniądze czy inne mało istotne rzeczy gromadziła we mnie coraz więcej nerwów, aż pewnego dnia wszystko we mnie wybuchło i powiedziałam, że to koniec... Miałam dosyć ciągłych krzyków, wyzwisk, zazdrości i kontrolowania... Zerwałam z nim, jednak nie przypuszczałam, że to rzeczywiście będzie definitywny koniec... Oboje mamy silne charaktery i oboje bardzo szybko wybuchamy, ciężko nam było dojść do porozumienia. Gdy odrzuciłam mojego chłopaka, a on wrócił do naszego rodzinnego miasta miałam nadzieję, że minie kilka dni, każdy sobie wszystko przemyśli i dojdziemy do porozumienia. Niestety jednak dla niego chyba był to ogromny cios i zareagował bardzo chamsko i agresywnie... Wydzwaniał do mnie po 70 razy, pisał obraźliwe rzeczy przez co bardzo się załamałam i straciłam pewnośc siebie. Jednego dnia wysyłal mi miłosne maile, a drugiego potrafił zmieszać z błotem, bo nie chciałam do niego wrócic... Po tych wielu niemiłych słowach stwierdziłam, że to jednak prawda, że faceta poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna i postanowiłam całkowicie się z tego wszystkiego uwolnić i nie tracic więcej nerwów, bo związek z nim miał na mnie bardzo zły wpływ... Potrafiłam bic ze złości pięściami w szafę czy kierownicę w samochodzie, obwiniałam siebie za wszystko, płakałam zdecydowanie za dużo i czułam się jak wariatka... Mimo wszystko podejmując decyzje o całkowitym zerwaniu kontaktu - czułam w głębi duszy, że jeszcze kiedyś z nim będę, ale potrzebujemy czasu, żeby trochę dojrzeć, może nawet spróbować bycia z kimś zupełnie innym... Nie wiem, nie wiem dlaczego tak było, ale czułam, że to jeszcze nie koniec. W czasie naszego wspólnego mieszkania on nieraz miał dziwne napady złego samopoczucia, nie lubił zostawać sam, często mówił o bezdechu, dusznościach itp. Zazwyczaj takie stany miał, kiedy się kłóciliśmy, a ja raczej to bagatelizowałam, bo miałam wrażenie, że robi to specjalnie, że udaje...

Przez kolejne dwa lata nie byłam z nikim w związku, a kontakt z moim byłym co jakiś czas się odnawiał... Kilka razy nawet było blisko, zebym do niego wróciła, ale ciągle bałam się tych nerwów, które były kiedyś, bałam się, że nic się nie zmieniliśmy i że po prostu się wzajemnie wykończymy. Dodatkowo, nie chciałam kłócic się z moimi rodzicami, którzy byli bardzo negatywnie nastawieni do tego związku, zwłaszcza kiedy widzieli jak przeżywałam nasze rozstanie... On bardzo się starał, żebym wróciła, a ja nawet kiedy już dawałam mu nadzieję i zaczynaliśmy się spotykac od nowa - za chwilę rezygnowałam i wycofywałam się ponownie... Wtedy znowu spotykałam się z jego agresją, złością i znowu uświadamiał mi, że dobrze robię nie będąc z nim.

On przez ten czas wiązał się z kimś na chwilę, ale chyba żaden związek nie był poważny, a ja dopiero po 2 latach znalazłam chłopaka, który wydawał mi się idealny. Był zupełnym przeciwieństwem mojego eks. Spokojny, miły, miał zupełnie inne zainteresowania ode mnie i całkowicie inny charakter. Byliśmy razem szczęśliwi, zdecydowaliśmy się nawet zamieszkac razem po roku związku i nadal wszystko było w porządku. Dawał mi równowagę emocjonalną, stabilnośc, spokój i zaufanie. Było dobrze. Wszystko miało sens, wspólne mieszkanie, odpowiedni charakter, praktycznie zero nerwów, bardzo mało kłótni, przychylnośc moich rodziców. Eks co jakiś czas się do mnie odzywał, mówił, że nadal mnie kocha, że czeka, że chce, żebym wróciła... A ja cały czas to lekceważyłam i przekonywałam się, że nic do niego nie czuję, że teraz jestem szczęśliwa. Do końca nie wierzyłam mu w to co mówił, bałam się, że robi to specjalnie. Miałam wrażenie, że chce mi namieszać w życiu i to wszystko... Chowałam uczucia, którymi nadal go darzyłam, bo nie chciałam ranic obecnego chłopaka i przede wszystkim byłam pewna, że wszystko jest tak jak powinno być i nie mogę teraz tego zmieniac. Na siłę chciałam przekonać sama siebie, że nie kocham osoby, która tyle razy mnie zraniła, która doprowadzała mnie do skrajnych emocji i która jest tak niestabilna... W między czasie jak byłam w związku, mój eks mówił mi o tym, że ma nerwicę, że ma problemy ze sobą, a ja wcale nie byłam zdziwiona. Pasowało mi to do niego.

Co jakiś czas przyjeżdżałam do swojego rodzinnego miasta i wychodziłam z koleżankami do pubu wieczorami, gdzie często spotykałam swojego eks... Zawsze budziło to we mnie niepokój, że jednak oszukuję sama siebie i na jego widok serce omal nie wychodziło mi przez gardło. Czasem nawet zamienialiśmy parę słów, a po powrocie do domu rozmawialiśmy nieraz długo przez telefon wspominając i śmiejąc się z wielu rzeczy. Czułam, ze nikt nie zna mnie tak jak on, a ja nie znam nikogo tak jak jego. Z nikim nie miałam nigdy takiej więzi... nawet z moim ówczesnym chłopakiem. Po takich wieczorach zazwyczaj po przebudzeniu i po wytrzeźwieniu plułam sobie w brodę "po co głupia z nim gadałaś? nie masz wyrzutów sumienia?" itd. itp. i znowu chowałam wszystko głęboko w sobie i wracałam do swojego życia w innym mieście... Kiedy byłam z dala od domu wszystko było świetnie, a kiedy przyjeżdżałam z powrotem zaraz pojawiał się niepokój i niepewnośc...

W lipcu tego roku zmieniliśmy z chłopakiem mieszkanie na większe i zdecydowaliśmy się zamieszkac sami, bez żadnych obcych współlokatorów. Zaraz po przeprowadzce wróciłam do swojego rodzinnego miasta po 2 miesiącach i jak zawsze spotkałam swojego byłego. Rozmawialiśmy wtedy o tym, czy wyobrażamy sobie siebie mających rodzinę z kimś innym. Po powrocie do domu i następnego dnia po przyjeździe do mojego mieszkania w mieście oddalonym o prawie 300 km od mojego byłego zdałam sobie sprawę, że "nie, nie wyobrażam sobie mieć rodziny ani życ z kimś innym do końca życia niż z nim...". Wpadłam w panikę, zaczęłam płakać, a na mojego chłopaka nie mogłam patrzeć. Dotarło do mnie, że przez 1,5 roku związku z nim żyłam w iluzji, w czymś co bardzo bym chciała, żeby było, ale jednak zrozumiałam, że to nie jest prawdziwe... Przez kolejne dwa dni zastanawiałam się nad tym wszystkim, czułam, ze to się nie dzieje naprawdę, płakałam stojąc przy lustrze i nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Mój ówczesny chłopak momentalnie stał się dla mnie obcy i nie potrafiłam sobie przypomnieć dlaczego i jak to możliwe, że byłam z nim szczęśliwa. Zdecydowałam się wrócic do domu, żeby wszystko przemyślec, aż wreszcie po następnych kilku dniach podjęłam decyzje, że muszę zakończyć obecny związek... Mając wspólne mieszkanie, opłacone wakacje i wiele wspólnych rzeczy zdecydowałam się na ten krok, bo zrozumiałam, że z nikim nie będę szczęśliwa, tylko z moim byłym...

Minęło prawie 4 lata od rozstania z eks, a ja w końcu odważyłam się do niego wrócic, nabrałam odwagi, żeby postawić się rodzicom i nie przejmować opinią znajomych... Wiedziałam, że on też tego chce dlatego poinformowałam go o wszystkim i zaczęliśmy się spotykać na nowo. Nigdy nie byłam niczego tak pewna. Wiem, że to prawdziwa miłośc choćby nie wiem co. Nie przeszkadza mi jego nerwica, ani jego wady, bo sama nie jestem idealna i sama też widzę w sobie różne zaburzenia.

Wszystko miało być już dobrze, miał być happy end niczym w komedii romantycznej. Ale tak się nie stało i tu pojawia się mój problem i proszę o radę, bo nie wiem co dalej... opisałam całą historię, bo mam nadzieję, że pomoże to w zrozumieniu całej sytuacji, której sama nie rozumiem... Mój eks/obecny chłopak przez całe te 4 lata i jeszcze do przedwczoraj mówił o swojej ogromnej miłości do mnie, o tym jak jest jej pewien... o tym, że nikt nie ma tego co my, że nareszcie to zrozumiałam itd. itp.

I nagle poinformował mnie, żebym dała sobie z nim spokój, że on musi być sam, że jest niezdolny do bycia w związku na ten moment, że to nie ma związku z uczuciami i ze on nie potrafi dac mi tego, czego bym chciała... Nie wiem co mam robic, czuję jakby świat mi się zawalił, ale nie tracę wiary... bo jedyna rzecz w jaką wierzę to właśnie ta miłośc... nie poddam się tym razem i chce o to walczyc, ale jak mam to zrobić, kiedy on mnie odrzuca i nie chce się ze mna kontaktować, a jednocześnie daje mi do zrozumienia, że może kiedyś... Czy to typowe objawy nerwicy? czy on się po prostu boi? Mówił mi o tym, ze nie wie czy może mi w 100% zaufac, że boi się, że znowu go zostawię... Starałam się upewniać go w tym, że tym razem już do tego dojrzałam, że akceptuje wszystkiego jego wady i ze chce pomoc mu w ciężkich chwilach... on jednak uważa, że nie może mnie tym wszystkim obarczać i ze musi sobie poradzić sam... Czy mam się wycofać? Co mogę zrobić?
Awatar użytkownika
Estera
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 230
Rejestracja: 21 grudnia 2013, o 07:27

13 sierpnia 2015, o 18:07

czytając Twoją historię nasunął mi się na myśl wiersz: 'żuraw i czapla' ;), ale to tak na marginesie;

toksyczny ten Twój związek, takie to zapewniają emocje, ja jestem jak ten Twój 'chłopak' w moim związku, też uciekam, też uważam, że nie ma sensu;
cóż możesz zrobić skoro ten Ci mówi, że nie chce, że to nie ma sensu? po co Ci robił nadzieję? po co z Tobą gadał? pytałaś go o to?
zrezygnuj i zobacz jak on na to zareaguje

trochę wiem jak się czuje Twój facet, bo sama też tak mam jak on; mam problemy, on też, ale wydaje mi się, że lepiej sobie radzi niż ja, wydaje mi się również, że radzi sobie lepiej moim kosztem; będąc w związku z moim facetem czuję się gorsza, czuję się winna, bo to przecież ja sobie nie radzę; gdyby nie dzieci nie byłabym z nim; wydaje mi się również, że mój facet bardziej kocha mnie niż ja jego; ja mu wystarczam, on mi nie; piszę o sobie, bo może znajdziesz jakąś analogię do Twojej relacji
...
NothingSpecial3
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 15 kwietnia 2016, o 20:51

16 kwietnia 2016, o 09:33

Witam wszystkich ;)
Nawet nie wiecie jak się cieszę, że Was znalazłam. Po ok. pół roku mojej męczarni, znalazłam Wasze forum i nagle mnie olśniło. Już wiem co mi dolega i jak z tym walczyć. Znowu zaczynam żyć. :^ Piszę akurat w tym wątku bo okazuje się, że mam bardzo podobne objawy jak poprzednicy. A myślałam, że jestem wariatką. O mały włos nie odwołałam ślubu z najlepszym facetem na świecie. Super, że jesteście. Naprawdę pomagacie ludziom, żałuję tylko, że zmarnowałam tyle czasu na zadręczanie się, na lęki, na analizowanie, tyle łez, bezsilności i wątpliwości.
(Przepraszam, że trochę chaotycznie piszę.)
Jestem bardzo ciekawa, jak po upływie jakiegoś czasu mają się Wasze sprawy?
muoda
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 24 sierpnia 2014, o 15:54

2 czerwca 2016, o 16:17

raz na dole raz na górze. czasami mi się wydaje ,że moje życie uczuciowe to sinusoida. pewnie wiele w tym prawy :D Mieszkam z Michałem już póltora roku. Irytuje mnie czasem niemiłosiernie, wtedy przypomina mi sie nerwica i zaczynam analizować, ale raczej hamuję się przed nakręcaniem. Ostatnio mam słabszy okres ,ale nie utożsamiam już tego z brakiem miłości. Po nerwicy zostało mi czarnowidztwo, którego przed nie miałam/ stopniowo i bardzo powoli wracają mi siły i wiara w siebie... Ostatnio np. miałam obronę inżynierki ( przesunięta o 1,5 roku przez nerwice ). Ciężko zniosłam ten okres, ale ostatecznie się udało. Chociaż Michał mnie już ciągnął na siłe, bo sama nie wierzyłam, że jestem wstanie zdać egzamin inżynierski.
muoda
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 24 sierpnia 2014, o 15:54

24 maja 2021, o 16:18

Cześć, :)
minęło 5 lat od kiedy ostatni raz tu pisałam. W tym czasie zdążyłam się zaręczyć, urodzić dziecko, a za półtora miesiąca biorę ślub.. z tym samym człowiekiem, którego dotyczyły moje natrętne myśli. Wiele się zmieniło-praktycznie wszystko. Kiedy się zaręczyliśmy w listopadzie 2016 byłam strasznie szczęśliwa, czasami nadal pojawiały się przelatujące przez głowę nagłe wątpliwości, ale zlewałam to i żyłam. Później gdy okazało się że jestem w ciąży byliśmy bardzo szczęśliwi ale też naturalnie przestraszeni. Znów od czasu do czasu zakradało się takie dziwne uczucie każące się zastanawiać " ale czy na pewno wszystko jest dobrze? czy to na pewno z miłości??"... Gdy w 2018 urodziła się nasza córka Michał stanął na wysokości zadania, po raz kolejny przekonałam się jak wspaniałym jest człowiekiem i jakie mam szczęście ,że mam z nim dziecko. Było cudownie, ale byliśmy zmęczeni i z biegiem czasu zaczęliśmy więcej się kłócić, przyszedł naturalny kryzys w związku z pojawieniem się dziecka. Oprócz tego doszły konflikty na tle finansowym. itd itd Zaczęliśmy planować ślub... w lipcu się pobieramy a ja zaczynam czuć się dziwnie... zaczynam czuć gulę w gardle i po raz kolejny słyszę w głowie te myśli sprzed 6 lat... Nagle dochodzi do mnie, że ten cały okres to było udawanie, "zabawa w dom", nic nas nie łączy, nie rozumiemy się, zaszłam w ciąże z jakiejś litości, pytam się ciągle o sens, czy to w ogóle ma sens... po co w ogóle być z kimś. itd itd. Co my będziemy ze sobą robić jak nasze dziecko dorośnie? Czy w ogolę chce mieć z nim drugie dziecko itd itd...Trwa to już 3 dni... nie jestem w stanie znów się skupić na pracy. Staram się to odpychać ,ale to znów jest takie przytłaczające ,że mam wątpliwości czy to nerwica czy po prostu boje się ślubu i faktycznie nie chce go?
muoda
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 24 sierpnia 2014, o 15:54

24 maja 2021, o 16:39

w ramach uzupełnienia - od jakiegoś czasu porównuje mój związek do innych i mnie to załamuje. nagle wydaje mi się ,że nasz związek jest zły, beznadziejny, nie oparty na niczym... odczuwam jakiś dystans do Michała a jednocześnie chce się przytulić. znów podświadomie sprawdzam co czuje.. znów mnie to zaczęło przytłaczać. modle się żeby to nie był nawrót...
ODPOWIEDZ