
Chciałabym się z Wami podzielić co udało mi się zrozumieć odkąd jestem tu na forum.
O nerwicy dowiedziałam się w kwietniu tego roku, kiedy to byłam już w kompletnej rozsypce, bo nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Gdy wparowałam na forum byłam bardzo przerażona swoim stanem. Nie wiedziałam od czego zacząć, a gdy zobaczyłam ile tego jest to już na samą myśl płakałam ile to ja mam do ogarnięcia. A to jest przecież bardzo proste.
1. Dowiedzieć się czymś jest nerwica, poznać jej mechanizmy.
2. Zaakceptować swój stan.
3. "Zaryzykować", zabić się mentalnie
4. Wieeelki dystans do tego
5. Nastawienie normalnościowe.
I moim zdaniem to są podstawy podstaw, bez tego ani rusz.
No ale dobra, ale czego się dowiedziałam przez ten czas?
A no jest kilka aspektów.
Zrozumiałam W KOŃCU że myśl to nie czyn i nie ma nade mną żadnej władzy oraz nie jest wyznacznikiem mojego życia. Pojelam to, że te straszaki, które nerwica nam podsyła nie znaczą nic i nie mogą nic, bo są jednym wielkim gównem, za przeproszeniem i nikt mi nie wmówi inaczej. Naprawdę, NIE WAŻNE JAKIE MACIE MYŚLI, działajcie na nie tak samo, wysmiewajcie, ryzykujcie, a gwarantuje Wam że absolutnie nic się nie stanie. A jeżeli się stanie to nie od nerwicy, a po prostu od życia, bo tak naprawdę nie wiemy co się kiedyś tam stanie, ale czy jest sens się tym martwić? Moim zdaniem nie.
Nauczyłam się również sortować swoje myśli. Nie muszę poświęcać uwagi myślom, które uważam za bezsensowne i niepotrzebne, a za to myślę o tym o czym chce i po prostu akceptuje że takie myśli straszaki mogą się pojawić, a ja nie muszę się ich bać.
Po drugie objawy fizyczne. Zrobiłam tylko 3 razy morfologie, mocz i byłam u neurologa. Wszystko dobrze, no może tam jakieś małe podwyższenia i obniżenia były ale lekarz mówi że wyniki dobre. I na tym dam sobie spokój. Mogłabym sobie zrobić inne badania np tomograf, usg brzucha i inne takie, ale ja się pytam PO CO? Pomoże mi to na chwilę, a jeszcze wpadnę w błędne nerwicowe koło z badaniami. Oczywiście nie mówię, by badań nie robić, bo ja bym chciała zrobić wszystko na świecie, ale uważam, że to bez sensu. Gdy mam jakieś objawy fizyczne, potrafię już zaakceptować i żyć dalej i wiem, że takie objawy mogą się pojawić jeszcze przez jakis czas. A co do objawów takich zwykłych od ciała, nie od nerwicy np ból brzucha, czy inne takie, nie panikuje, bo przecież nie muszę od razu od tego umierać

Strach przed zwarowaniem i chorobą psychiczną? No chyba klasyk. Powiem Wam tyle, że mnie to już tak znudziło, że już wolałam dostać tego schiza niż żyć w strachu przed tym. Teraz mam na to wyebane
Zrozumiałam to, że nie zawsze muszę być szczęśliwa i wesoła. Czasem mogę się smucić, popłakać, że jest mi źle, że nie dam rady. Ale logicznie myślę, że jest to chwilowe i nie oznacza, że się poddaję, tylko robię sobie przerwę. A potem wstaje i działam dalej.
Uświadomiłam sobie, że emocja TO NIE JEST WRÓG i żadna emocja, nawet lęk, smutek jest wpisane w życie człowieka, bo to jest ludzkie. Dostaliśmy emocje od Boga, nie po to, by nam przeszkadzaly, ale po to, by z nich korzystać. Oczywiście nie da się ich kontrolować, ale możemy je przepuszczać przez siebie. Wczujmy się w nie i dajmy im być, bo to jest normalne. Chodzi mi tu o niechciane emocje takie jak lęk. A uwierzcie mi, że z praktyką to już wbije wam się w nawyk.
To by było na tyle. Nie, nie jestem odburzona. Ale trochę bardziej uświadomiona. Biorę lek, asertin 50 mg, ale uważam, że to wcale nie skreśla mojego odburzania, bo czy z lekami, czy bez leków można z tego wyjść, ważne by TYLKO nie polegać na lekach.
A i jeszcze problemy życiowe.
Mój tata rok temu popełnił samobójstwo, dwa miesiące temu jego brat, czyli mój wujek miał zawał. Nie muszę mówić, że jest mi bardzo ciężko, nam wszystkim. Ale to jest życie. Tak rzeczy mogą się zdarzyć. Oczywiście jestem smutna, bardzo brakuje mi mojego taty, tak bardzo że oddałabym wszystko by tu był. Ale nie mogę. I żyje dalej, akceptuję to że się to przytrafiło, ale mam wokół siebie dużo innych wspaniałych ludzi, a wiem, że tata jest w moim sercu i zawsze przy mnie
I nie myślcie sobie, że ja już do tego wszystkiego doszłam i w ogóle czuję się super duper. Bo tak nie jest. Oczywiście jest lepiej, ale kilku rzeczy jeszcze np nie umiem, mogę je napisać.
Każdą krytykę biorę do siebie, nawet jak przyjaciele ze mnie żartują, to nwm czy żartują, czy mówią prawdę. I czuję się przez to urażona i czuję się nieswojo w ich towarzystwie, a nigdy tak nie było. Mam wrażenie że im przeszkadzam, czy coś.
Ale domyślam się że to przez zaburzony stan emocjonalny i po prostu na razie tak będzie. A coraz częściej zaczynam trzymać się logiki.
I napisze jeszcze słowo dla innych.
NIE WAŻNE JAKIE MACIE OBJAWY, MYŚLI, OBAWY, WĄTPLIWOŚCI, zaakceptujcie to, ryzykujcie, zacznijcie w końcu żyć, porzccie kontrolę i zrozumcie w końcu, że zagrożenia którego ciągle szukamy NIE ISTNIEJE.
Koniec, jeśli macie jakieś rady dla mnie, to chętnie wysłucham